Wietnam - ojczyzna Stadionu Dziesięciolecia (VIII.2004)
Written by Jacek Gabryś
Monday, 28 July 2008
WIELU Z WAS WIETNAM KOJARZY SIĘ TAK:
NO I PEWNIE DŁUGO JESZCZE TAK BĘDZIE
Wietnam to kolejna po Kambodży atrakcja wyprawy do Indochin. Wpłynęliśmy do niego tak jak w Wietnamie wypada - na tzw. sampanie, łódce którą wielu z Was widziało podczas oglądania filmów związanych z wojną wietnamską - chociażby Rambo :). Po skrajnie biednej Kambodży ta jedna z ostatnich ostoi komunizmu jawi się jak bogata kraina. Do ciekawostek należą łodzie rybackie o wybetonowanym dnie, a także standardowi Wietnamczycy poruszający się w charakterystycznych kapeluszach, na których dzieci mogą uczyć się stereometrii.
Następnie Sajgon, czyli dzisiejsze Ho Chi Minh City. Sajgon pojawia się pod różnymi postaciami, w życiu codziennym jest synonimem wielu wyrazów, ale prawdziwy wygląda tak:
Ogólnie bardzo przyjemne miasto, 6 mln mieszkańców jeździ tylko i wyłącznie na jednośladach, oprócz tego pare tysięcy taksówkarzy porusza się Fiatami Siena. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, ażeby przeżyć, sporo rikszarzy pamiętających dobrze czasy amerykańskiej inwazji. Dziś mają tylko swoje pojazdy, w których śpią, przy których myją się, na których jedzą i gdzie od czasu do czasu otrzymują napiwki, idące w dziesiątki i setki dolarów, od mających wyrzuty sumienia amerykańskich turystów. A jest za co:
Nastawienia do narodu amerykańskiego nie jest najgorsze, Sajgon należał do strefy wpływów "aliantów", nie żyło się tutejszej ludności najgorzej pod amerykańską jurysdykcją, jeżeli w ogóle można mówić tak o okresie wojny. Jak to zwykle Amerykanie - zostawiali dużo dolarów, wielu Wietnamczyków zabrało się przeróżnymi drogami do Wuja Sama. W pobliżu Sajgonu znajdują się podziemne korytarze Chu Chi, gdzie przez wiele lat wojny ukrywali się Wietnamczycy, walczący z Amerykanami. Ja do grubasów nie należę, ale miałem wiele problemów z wejściem do standardowego tunelu, w którym Wietnamczycy urządzili całe miasta. Wielkimi niespodziankami były dla wielu niewinnych żołnierzy amerykańskich ataki na moment wychylajcych się z nor wietnamskich kolegów. Dopiero tzw. szczury z Chu Chi, banda uzbrojonych w nóż i latarkę prawdzich twardzieli i równocześnie psycholi z amerykańskiej armii zrobiła w tunelach pewien porządek, o czym pisał Fryderyk Forsyth w "Mścicielu". Do Chu Chi dostaniemy się z Sajgonu wycieczką za 6$, wrażenia gwarantowane równiez dla pacyfistów.
Po drodze do Hanoi mamy 1700 km do pokonania, pozostaje więć tzw. open ticket - deklarujesz postoje i wsiadasz, i wysiadasz w dowolnych, wcześniej zadeklarowanych miastach na trasie autobusu. Taka przyjemność kosztowała wtedy 25 $!, dziś pewnie niewiele drożej, pamiętajmy, że Wietnam to cały czas kraj komunistyczny, a w komuniźmie wiele ekonomicznych mechanizmów działa inaczej niż w kapitaliźmie. W każdym bądź razie mija się po drodze parę atrakcji, jak Hue czy Hoian, ale nie będę pisał nic więcej, bo i tak nikt tego nie zapamięta. Prawdziwe MUST SEE w Wietnamie to Sajgon, Chu Chi, delta Mekongu i zatoka Halong na północy, resztę sobie można podarować, ludzie w tym kraju nie należą do tego do najwspanialszych i najgościnniejszych. Wielokrotna walka o wszystko może zmęczyć nie jednego twardziela.
Na koniec, jak okazało się, podróży po wietnamskiej, nie zawsze
przyjaznej ziemi, została nam stolica, czyli Hanoi. W mieście znajduje
się kilka jezior, osobliwością są biegający wokół nich Hanoiczycy, od
Nowojorczyków różnią się tylko niemarkowym obuwiem. Amerykański styl
życia mocno zakorzenił się w tym mocno komunistycznym mieście, na
straganach za parę dolarów hitem są koszulki Hard Rock Cafe - Hard Rock
Cafe Sajgon, Hard Rock Cafe Bagdad, Hard Rock Cafe Pcim... kupiłem
kilka, dobrze służą jako piżamy. No ale po co jechać tak daleko, jeśli
wszystko to było na Stadionie Dziesięciolecia???
Niestety, ale nie
udało się odwiedzić zatoki Halong. Tajfun zaatakował ją i jej okolice,
to co nie udało nam się, nie udało się również reżyserowi "Człowieka ze
złotym pistoletem", który od komunistycznych władz nie dostał zgody na
kręcenie tam przygód Agenta z Licencją na Zabijanie. Musiano zadowolić
się zepsutą Tajlandią. Udało się tylko Bartkowi, który odwiedził to
miejsce kilka lat póżniej, oto zdjęć kilka za jego oczywiście
przyzwoleniem:
Wietnam - kochaj albo rzuć. Z jednej strony niskie ceny, widoki jak wyżej, nieskomercjalizowane jak reszta Indochin rejony, duch amerykańskiej wojny sprzed lat duchem unoszącej się wokół historii, a z drugiej ludzie mało przyjaźni, z aparycją i charakterem cinkciarza z warszawskiej Pragi, kuchnia dobra, ale nie tak jak chińska czy tajska, no i komunistyczny rząd, mający się całkiem dobrze, wysyłający swoich ubeków nawet do Polski. Wietnam z Indochin albo bar Wietnam tuż obok Dworca Centralnego w Warszawie - wybór należy do Ciebie.