1. Dolecieć - ciężko, ale nam udało się dolecieć za 1650 zł. Ceny codzienne wahają się od 2300 zł do 3300 zł. Takich cen nie wspieramy.
2. Ludzie - bardzo przyjaźni, uprzejmi, pomocni. Kłaniają się w pas, nie mieści sie im w głowie jakiekolwiek oszustwo, do tego stopnia, że raz jadąc PKS'em miejscowym nie mieliśmy drobnych, aby zapłacić kierowcy. Nic się tym nie przejął, poprosił tylko o wykupienie biletu w najbliższej kasie autobusowej. Przez dwa tygodnie nikt nie przyglądnął się naszemu Japan Rail Pass, czy ważne, czy nasze, czy nieukradzione, każdą bramkę otwierali w ułamek sekundy. Zdyscyplinowani - do pociągów ustawiają się kolejki, nie ma szturmu na drzwi, upychania bagaży przez okno jak na krakowskim głównym. Czyściochy, całkowity zakaz wstępu w butach do domu. Cholernie pracowici, albo dobrze ściemniają - o 8 i 22 największe stężenie w pociągach do i z centrum.
3. Ceny - pomimo wysokiego ostatnio kursu (100 Y = 3 zł, jeszcze w wakacje 100 y = 2 zł) niższe niż we Francji, Wielkiej Brytanii czy Skandynawii. Coś pomiędzy polskimi, niemieckimi i hiszpańskimi. Umiarkowanie niedrogie jedzenie, choć dużo droższe niż w reszcie tamtego rejonu świata. Drogie ubrania, ale kto do Japonii pojechałby po nowe Levisy albo małą czarną Coco Chanell. Hostele od 2500 Y, kapsuły po 4000 Y. Co ciekawe, tam nie ma chyba inflacji, ceny z 2004 roku nie zmieniły się tam nawet o jena, najlepszym przykładem jest cena Japan Rail Pass, które od prawie dwóch dekad kosztuje 45 100 jenów za 2 tygodnie.
4. Komunikacja - bez Japan Rail Pass nie ma co się tam wybierać. Choć znam ludzi, którzy podróżowali tylko stopem - działa, wrócili, trochę widzieli, nikt ich nie zgwałcił i nie ograbił zresztą ciężko jak się ma 1,60 metra. Pociągi ZAWSZE przyjeżdżają na czas, NIGDY nie doszło tam do większego kolejowego wypadku.
5. Dla kogo Japonia:
- dla miłośników japońskich zamków, pagod, świątyń i ogrodów
- dla miłośników Kojiro, braci Bakabayashi, Manghi, komiksów
- dla miłośników industrializacji - nie zawiodą się, prawie całe południowe Honsiu totalnie zabudowane, poprzecinane torami, wieżowcami, niegustownymi domami i fabrykami
- dla miłośników kawalerek - Japonia to istny raj małych mieszkań, które my nazwalibyśmy norami
- dla miłośników małych kobiecych piersi :)
- dla miłośników zup rybnych i samych ryb - nie da się od tego uciec
- dla miłośników wulkanów, słowackich źródeł, śmierdzących wyziewów :)
- dla narciarzy, choć nie tych low-cost
6. Dla kogo może coś innego niż Japonia:
- dla miłośników otwartych i bezpośrednich obywateli
- dla miłośników otwartych przestrzenii i świętego spokoju (oczywiście zawsze można się zaszyć gdzieś na Hokkaido albo w Alpach Japońskich)
- dla urzędników, którzy lubią pracować od 9 do 15
- dla wszystkich, którzy na Rynek z domu chcieliby iść spacerem
Są wszystkie zdjęcia z Japonii, najciekawsze i najlepsze z nich pojawiły sie w poszczególnych notkach, tu są wszystkie, zebrane w wielkich ilościach, raz lepsze, raz gorsze:
Tokio to straszny moloch. Samo miasto liczy sobie tylko 12 mln ludzi, ale cała aglomeracja, z Jokohamą i Kawasaski, to prawie 35 milionów ludzi!!! Jakieś 7 razy więcej niż ma Finlandia, gdzie teraz jestem, a którą nie wiedzieć czemu Japończycy sobie bardzo ukochali. My zamieszkaliśmy gdzieś na obrzeżach, po kilku przesiadkach cała podróż do "centrum" (nie ma czegoś takiego, Tokio ma 23 różne "centra") zabierała 1,5 do 2 godzin. Ciężko w Tokio o "białego", oficjalne dane mówią, że miasto zamieszkiwało ostatnio 25 tys. Amerykanów i Brytyjczyków, co jak na 12 milionów mieszkańców nie rzuca na kolana. Mnie, staremu trampowi, się w Tokio darzyło. Zdyscyplinowany naród, czyste ulice, ładny rząd biurowców w okolicach głównego dworca, pałac cesarski, eksluzywna dzielnica Ginza, nieporównywalnie przyjemniejszy smog niż te, które widziałem w "okolicznych" metropoliach - Singapurze, Hongkongu, Sajgonie czy Bangkoku. Miliony mróweczek w garniturach - "salarymanów" i ich żeńskich odpowiedników - "office lady" w mundurkach przemierzają setki stacji i tysiące skrzyżowań. Przez 300 dni w roku, przez 15 godzin na dobę.
Oto jedno z najbardziej zatłoczonych przez człowieka skrzyżowań na świecie:
No i na koniec zdjęcia, Tokio to kupa szkła, żelaza i światła:
Ostatnie 3 dni poszły bardzo niedobrze, prawdziwe narodziny jeża, nie tak miało być, nie tak miało to wszystko wyglądać:
- w sobotę miała być higeniczna pobudka w Tokio o 6 rano, zerwaliśmy siś z mat prawie o 10, słoniki na plecy, ale czasu straconego nie udało się już nadrobić - do skreślenia poszlł Nikko, które wprawdzie nie było pierwotnie w planie, ale Łukasz ubzdurał je sobie w podróży, gdzieś parę dni wcześniej, kiedy poznał miłą starszą panią, która podarowała mu kartki pocztowe, itp. itd., istna telenowela. W Nikko stoi mauzoleum Tokugawy, szoguna, który przewracał Japonię do góry nogami w wieku XVI, jedne zamki stawiał, drugie palił, ogólnie pięknie, ale nie było nam dane;
- ruszyliśmy więc w góry, w okolice Nagano, chcieliśmy coś z olimpiady liznąć, zawsze w sporcie byliśmy nieźli, zawody przy piwku niejedne się oglądnęło, ale nie pozostało już tam za wiele, góry oczywiście stoją, piękne, kolorowe, romantyczne, nawet pierwsze trasy pozaśnieżali. Z olimpiady pozostało małe muzeum, stoją też skocznie, ale nie w Nagano, a w Hakubie, a tam już tylko wrony zawracają, dojechać ciężko, Alpy Japońskie są cool, prawie 3200 m wysokości, shinkansen do Nagano samego podjeżdża, ale dalej juz kłody pod nogi, przydałby się samochód, więc znów zrezygnować trzeba było z dalszej podróży.
- jedziemy dalej, do znajomego pół-Polaka, pół-Anglika, pół-Japończyka, 23-letniego "profesora" angielskiego na zadupiu wielkim (prefektura Gun-ma), ale pięknym, który jednak w sobotę trzymał dzieci w szkole dobrze do 16.30 i już do zmroku czekamy na tamtejszym malutkim dworcu. Japończycy mają kota na punkcie szkoły, dzieci jadą pociągami zapakowane w mundurkach nawe w niedzielę o świcie, jak nie lekcje, to "dzień kultury", jak nie kultury, to sportu. Michał żyje tu całkiem dobrze, w japońskich górach życie jest lekkie, 2 tyś euro na rękę i niecałe 180 euro miesięcznego czynszu, do tego powszechny szacunek i najlepsze w Japonii onseny, oczywiście przypominam, że tylko dla golasów.
- w niedzielę ambitne plany wejścia na Fuji, wyjeżdzamy o 7 rano, znów parę godzin w pociągu, podjeżdżamy pod Fuji po prawie 6 godzinach podroży, a Fuji nie ma, ukradli, wynieśli, w każdym bądź razie stojąc pod Fuji nie widać było tych 3776 metrów, a i nasze trampki mogłyby polec, zważywszy, że śnieg co najmniej od października leży;
- niedziela więc w plecy, rano podjeżdżamy do Fuji od drugiej strony, wszystko okupione godzinami w pociągach, tylko na www wszystko się tak szybko rozgrywa, podjeżdżamy od strony wybrzeża, bo, jak ustalamy, "na pewno wiatr rozgoni chmury". A niszto, pod Fuji śmigamy shinkansenem, ale znów możemy tylko przypuszczać, że gdzieś tam stoi tuż obok. 2 dni polowania na Fuji i wracamy z pustymi rękoma, choć dla pocieszenia sezon trwa tylko w lipcu i sierpniu, a wchodzi na Fuji 300 tyś osób, emerytów, rencistów, przedszkolaków i złobkaży - suma sumarum staje na tym, że ja widziałem Fuji kilka dni wcześniej jadąc do Tokio, w tym czasie koledzy z wycieczki drzymali i Fuji ich ominęło, czyli tak, jakby w Japonii w ogóle nie byli ;)
- ruszamy do fabryki Toyoty pod Nagoją - znów jeż, wycieczki oprowadzane są tylko od wtorku do niedzieli, a jest poniedziałek, udaje nam się w nagrodę zwedzic browar Asahi (jak się nie ma na auto, zawsze zostanie na piwo), Japonia to kraj fabryczny, tu nie boją się wywiadu gospodarczego, można zwiedzać fabryki Sanyo, browary, Kawasaki, fabryki sushi i inne tego typu atrakcje... W browarze pełna konsumpcja, Łukasz planował iśćna rekord browaru, ale organizm odmówił;
- za karę, za wizytę w browarze, całujemy klamkę zamku w Nagoja - musi wystarczyć okoliczne wzniesienie i kamyk, z którego strzelamy zamkowi kilka niezłych fotografii, bogatsi przez to o 500 Y.
A we wtorek z rana wejk ap i au revoir Japonia - 11.50 tutejszego czasu via Helsinki odlot do Polski!
Żeby
nie było, że na kapsułę się w Japonii wpada, otwiera, wchodzi, śpi,
wstaje, wychodzi i wraca do pracy - instrukcja obsługi kapsuły:
1. Pytamy na dworcu o "kapsul hotel" - bo nie prawda, że kapsuły wiszą w Japonii na każdym drzewie, na dworcu dlatego, bo z reguły te hotele w okolicy dworca są usytuowane, oficjalna przyczyna - "nie zdążyłem na pociąg". A czemu nie zdążył? Bo pił z kolegami z pracy. Pracowe imprezy odbywają się we wszystkie dni tygodnia, w każdej możliwej knajpie.
2. Szukamy SPA - tak się kapsuła oficjalnie nazywa.
3. Zaraz po wejściu ściągamy obuwie, spróbuj w Japonii nie ściągnąć butów, a urząd deportacyjny podjedzie pod ciebie granatową nysą.
4. Na recepcji na bosaka wyciągamy 3900 Y, dużo, ale takie życie.
5. Dostajemy na tacce kluczyk z numerkiem do szafki, w której schowamy buty, idziemy do szafki, chowamy buty.
6. Wracamy na recepcję, oddajemy klucz do szafki na buty i dostajemy klucz do szafki na ciuchy, a szafka na ciuchy jest na II pietrze.
7. A na II piętrze Wersal - salony piękności, necik za darmo, telewizor z Obamą i hamburgerami w tle, pralnia, cuda na kiju i same kije.
8. Oczywiście wszystko tylko dla mężczyzn.
9. Na III piętrze pokarm dla ciała - restauracja, a tam rameny, sushi i inne shinkanseny - wszystko brane na numer kapsuły, bo wchodzi się tam w szlafrokach bez kieszeni, więc portfela nie ma siły przytargać.
10. Wszyscy spożywają na siedzaco albo leżąco, z opcją wspólna plazma albo prywatny monitor nad głową. Lekko nie ma, można się przecież na śmierć udlawić.
11. Pełna fraternizacja - te same szlafroki, wiek od 20-ki do 70-ki, idea ta sama - wyrwać się z domu na chwilę :)
12. III piętro - tradycyjna japońska łaźnia - wszyscy jak Pan Bóg stworzył, przyrodzenie na wierzchu, wstydliwie spuszczany przez gaijina wzrok, w jacuzzi miejsce obok bossa jakuzy, a w saunie obok dziadka-sana.
13. Przed 12-ką - rytualne obmycie.
14. IV-piętro - fakultatywnie, dodatkowe pare tysięcy jenów - tajskie masaże, pieszczenie stóp, wyrywanie włosów z nosa i inne gry i zabawy.
15. V-piętro - fakultatywnie, darmowo, ale obowiązkowo w Japonii - nauka obsługi toalety z joystickiem i klawiaturą.
16. To A PROPOS KOMENTARZY PONIŻEJ, ABY NIEPOTRZEBNYCH SKOJARZEŃ NIE BYŁO ;) - www.tajskimasaz.pl
17. VI, VII, VIII piętro - w sumie 300 kapsuł, po 100 na piętrze, szukamy swojej kapsuły w życiu.
18. Wciskamy tam najpierw plecak, który nie zmieścił się w skrytce, następnie próbujemy wcisnąć siebie do pozostałej 50% owej wolnej objętości kapsuły.
19. W pozycji na "na 16.35" oglądamy japoński Klan, słuchamy japońskiej muzyki z wbudowanego w kaspułę sprzętu.
20. Zasuwamy firaneczkę (niehermetyczne zamknięcie!!!), błogosławieni glębokiego snu, bo w sąsiednich kapsułach co trzeci chrapie, choć tak na prawdę ze 12 na sali, bo tylko co trzecia kapsuła jest obstawiona.
21. Od 5 pobudka, w rytm kolejnych odpalanych w sasiednich kapsulach budzikach.
22. Sauna i laznia.
23. Wymarsz slonikow, poprzedzony uiszczeniem oplat za przyjety ryz.
Po atrakcjach przeżywanych w Beppu przyszedł czas na uspokojenie się, a
to można najlepiej zrobić pod czynnym wulkanem, który ostatnie ofiary
pochłonął w 1993 roku, a w ogóle jest największym tego typu obiektem na świecie. Mt.Aso, bo o nim mowa, ma 125 km obwodu (kaldera), a w środku
znajduje się kilka kraterów, z których co najmniej jeden jest aktualnie
włączony, czyli aktywny, dymi ze środka, a i również bulgocze. Do Mt.Aso
z Beppu kursują każdego dnia tylko 3 pociągi, w końcu zobaczyliśmy
trawę, lasy, pola, góry, Kiusiu pod tym względem
bije Honsiu na głowę.
Zbawienne Japan Rail Pass otwiera prawie
wszystkie bramki kolejowe w Japonii, nikt nie sprawdza na kogo są
wystawione, do kiedy ważne, a kłania się tylko w pas z "arigoto" na
ustach. Kolej taka niejapońska, podobna do czeskich rychlików, wlecze
się niepokojącą prędkością 80 km/h. Po kolejnych już 40 minutach
byliśmy pod samym kraterem, tym razem płatnym niestety busem, w Japonii
rozwiazane jest to następująco:
- przy wejściu bierzemy numerek,
kadży przystanek na którym wsiadamy ma inny numerek
- z przodu autobusu jest elektroniczna tablica, na niej wszystkie numery przystanków, pod każdym numerkiem kwota należna prowadzącemu pojazd
- jedziemy, jedziemy, przy pokonywaniu kolejnych przystanków rosną kwoty wyświetlane na elektronicznej tablicy
- dojeżdżamy do swojego przystanku, patrzymy jaka kwota wyświetlona jest pod przystankiem, na którym wsiedliśmy i tyle pieniążków wrzucamy obok kierowcy - jak chcemy być nieuczciwi to wrzucamy mniej, nikt tego nie kontroluje.
- skomplikowane, ale drogie, spod stacji na wulkan i z powrotem wyszło 1100 Y.
Wulkan jest cool, na brzegu krateru
eleganckie alejki i pobudowane bunkry, gdyby się trochę lawy polało,
panicz Damian znalazł w sobie potrzebę spaceru wokół wulkanów kilkugodzinną trasą, ambitne
plany pokonania przewidywanego 4-godzinnego spaceru w 1,5 h poszły się
pieścić, spotkaliśmy go wychodzącego z przydrożnej restauracji z
uśmiechem zadowolenego konsumenta sushi i razem radośnie ruszyliśmy do
Fukuoki, gdzie teraz już nadajemy z hotelowej kapsuły i gdzie pierwszy
raz mieliśmy do czynienia z legendarnym japońskim kiblem, w którym wody
jednak spuścić się po konsylium grupowym nie udało.
Po drodze jeszcze zahaczyliśmy o Kumamoto Castle - jeden z najpiękniejszych w Japonii, który to już. Damian skupił się na zabytkach: