Na plaży Playa del Carmen fajnie jest (14.III.2009)
Written by Jacek Gabryś
Saturday, 14 March 2009
Jak już wcześniej wspominaliśmy, od wtorku czilautujemy się na plaży.
Jesteśmy około 60 km na południe od Cancun w miejscowości o
zaskakującej nazwie Playa del Carmen. Twardo walczymy ze słońcem,
usiłując przybrązowić nasze strudzone życiem korporacyjnym skóry. Poza tym postanowiliśmy powkurzać
wszelkiego rodzaju kolorowe rybki żyjące w karaibskiej rafie koralowej,
nurkując do ich miast i domów. Wybraliśmy wersję nurkowania dla
twardzieli, czyli bez butli tlenowej, wersję zwaną przez niektórych
snorkelingiem.
Wraz z Hajem pokonaliśmy reprezentację Majów do lat 16 w piłce nożnej
plażowej (chyba reprezentację dziewczyn do lat 6 w zabawę lalkami -
przyp. JG), co niestety uszło uwadze fotoreporterów i nie zostało
uwiecznione. Wieczorami piliśmy soki owocowe i uczyliśmy się języków
obcych, rozmawiając chętnie z każdym, pod warunkiem, że w
specjalistycznej skali imienia JG miała co najmniej 7.
Już jutro zaczynamy odwrót. W sobotę z Cancun do Nowego Jorku. W
niedzielę New York - Monachium, a w poniedziałek do Krakowa i wtedy też
pojawi sie więcej zdjęć i subiektywne jak zwykle podsumowanie.
Łzy, płacz i zawodzenie - Meksyk po Ani (12.III.2009)
Written by Jacek Gabryś
Thursday, 12 March 2009
Niedzielny poranek spędziliśmy w parku "La Venta" w miejscowości
Villahermosa. Park jest interesujący z dwóch powodów . Po pierwsze
roślinność jest typowa dla lasu tropikalnego, co jak na miejsce w
środku sporego miasta jest dosyć zaskakujące. Przyjemnie jest schronić
się w cieniu bananowców, gdy dookoła wielkomiejski upał. Do parku warto
zaglądnąć jeszcze ze względu na rzeźby, posągi Olmeków, wśród których
znajduję się najbardziej znana "Wielka Głowa".
Wspomniany park był
ostatnim, w którym byliśmy w składzie trio plus princessa. Jak to
powiedział któryś z klasyków: "Kobiety przychodzą i odchodzą, a
przyjaciele zostają". Co prawda tym razem ani Ania nie chciała nas
opuszczać (musiała wrócić do pracy), ani tym bardziej my nie chcieliśmy
jej zostawiać. Brakuje nam zniżek, które dostawaliśmy za jej blond
włosy, wyjaśniania zagadek meksykańskiego menu w restauracjach, wieczornych plotek i opowieści o nieudanych miłościach jej koleżanek, a
nawet jej "poczekajcie sekundkę", by wskoczyć do sklepu na mały szoping. (Łukasz, może dzięki Ani przekonasz się w końcu do kobiet :D - przyp. JG).
Strata Ani była dla nas tak silnym ciosem, że postanowiliśmy wstąpić do
klasztoru w Campeche. Po jednej nocy tam przespanej doszliśmy jednak do
wniosku, że nasze miejsce jest zupełnie gdzie indziej.
I niezwykle
szybko je odnaleźliśmy.
W poniedziałek postanowiliśmy zażyć jeszcze odrobinę historii i
kultury. Zwiedziliśmy jeden z "nowych cudów świata" - Chichen Itza.
Dawne miasto Majów z centralnie położoną piramidą słońca, znaną wielu z
was z filmu Mela Gibsona "Apocalypto". NIE DLA WRAŻLIWYCH, FILM ZAWIERA DRASTYCZNE SCENY! (a i tak wszycy klikną).
Od wtorku korzystamy z atrakcji Riwiery Majów, o czym więcej w następnej notce.
Michał postanowił odciążyć trochę Łukasza i sam napisał bardzo ważne dzieło, które może być w przyszłości pomocne. Teraz czekamy na jakąś analizę meksykańskiego źródłowego kodu przedstawione przez Przemka.
(15 MEX$ = 1 USD = 3,60 zł => polskie ceny można w dużym przybliżeniu uzyskać dzieląc meksykańskie przez 4)
KOMUNIKACJA:
Przelot do Meksyku z KRK 820 USD (przez USA)
Przeloty wewnętrzne 40-90 USD
Wypożyczenie samochodu
26 USD za dzień (full cover). Dodatkowo trzeba liczyć się z opłatą
w przypadku zwrotu samochodu w innej lokalizacji (tu wskazana jest
negocjacja...)
Metro w Mexico City 2 MXN
Opłaty za autostrady - drogo
około 1 MXN za kilometr. Autostrady w większości przypadków nie spełniają
standardów europejskich autostrad
Drogi krajowe (czerwone) są
bardzo przyzwoite w terenach niezabudowanych. Niestety, jeśli pojawia
się jakieś zabudowanie (może to być nawet zwyczajny sklepik,
restauracja, budka z piwem, cokolwiek), zazwyczaj pojawia się próg zwalniający, na który
trzeba bardzo uważać, bo można zgubić podwozie. Nie sugerujemy podróżowania drogami wojewódzkimi
(żółte), tam jest jeszcze gorzej. Dodatkowo wspomnę, że drogi są słabo
oznaczone, więc warto mieć ze sobą dobrą mapą lub GPS (Damian chętnie pożycza, tylko za flaszkę).
JEDZENIE
Zestaw śniadaniowy (omlet lub jajecznica po meksykańsku, kawa, pieczywo, sok) 30-60 MXN
Obiad (danie) 40-90 MXN. Na Riwierze Majów ponad 100 MXN.
Piwo w knajpie 15-35 MXN
W sklepie Cola 0,6L - 6,5 MXN, piwo - 8 MXN
ZWIEDZANIE
Wstępy do obiektów są w przystępnych cenach, ale generalnie im bliżej
terenów turystycznych (plażowych, tym gorzej. Przykładowo: Teotiuahan,
Monte Alban to 51 MXN, a Chichzen Itza już 111 MXN. Zwiedzanie Canionu
Sumidero łodzią (2,5 h) to 150 MXN.
NOCLEGI
Przyzwoity hostel, hotel przy pokoju 3 os. 100-200 MXN za dobę za osobę. Pokój z łazienką, ręcznikami itp.
BEZPIECZEŃSTWO
Generalnie jest bezpiecznie (wbrew temu co słyszeliśmy przed wyjazdem).
Każde miasteczko na rogatkach patroluje policja, na południu
wojsko. Nie mieliśmy żadnych przykrych doświadczeń w tym temacie.
INNE
Internet 5-20 MXN za h. Niestety często sprzęt i jakość łącza pozostawiają wiele do życzenia
2h wycieczka łodzią z nurkowaniem w masce 25 USD. Nurkowanie ze sprzętem (2 zejścia pod wodę) 90 USD
Piątkowy poranek rozpoczęliśmy od wizyty w Canion del Sumidero, zwiedza
się go bardzo przyjemnie, płynąc lódką po rzeczce w dolinie. Sprytnie
zainstalowaliśmy się w pierwszym rzędzie, mając przez to najlepszy
widok na zbocza, sięgające 1000 metrów wzwyż oraz czując wiatr we
włosach jak Czesław Niemen w swoim kabriolecie, powodowany przez
prędkość łódki 50 km/h (tak wskazywał pożyczony od Damiana GPS). W kanionie jest bardzo dużo różnego rodzaju zwierząt, ptaki czy iguany
to tylko przykłady, ale królem okolicy pozostaje krokodyl.
Postanowiliśmy na niego zapolować, nie mieliśmy co prawda maczety jak
słynny Andrzej, ale aparaty zrobiły swoje, dusza krokodyla już na
zawsze pozostanie na naszych kartach SD.
Piątkowy wieczór spędziliśmy w San Cristobal de las Casas, niezwykle
ciekawej małej mieścince położonej na wysokości 2200 m. Niezwykłość tej
miejscowości polega na mieszance kultur, które się ze sobą ścierają w
tym miejscu. To tam można spotkać Indian, którzy schodzą z okolicznych
wiosek i sprzedają swoje rękodzieła. To także to miejsce upodobali
sobie teraźniejsi hipisi, którzy snują się przez miasto z gitarami i
innymi bębenkami, ciesząc się ze spokoju i luzu panującego w okolicy.
W sobotę wybraliśmy się na spacer po parku krajobrazowym, obfitującym w
wodospady i jeziorka o pięknym niebieskim kolorze, od którego teren ten
wziął nazwę Agua Azul. W tym miejscu kupiliśmy kiść bananów od
dziewczynki, która czystą polszczyzną wykrzyczała cenę: "10" !!! Dziesie!! To musiało oznaczać tylko jedno: nasi tu byli. I faktycznie
spotkaliśmy "polacy" w ruinach Majów w Palenque. Piekny to zawsze widok
- "rodak za granicą". Zapoznaliśmy się z panią Krysią spod Ostrołęki i panem Mietkiem z urokliwej Dąbrowy. Samo Palenque to kolejne piramidki na naszej
trasie, tym razem jest to dzieło Majów, a swój urok zawdzięczają temu, że znajdują się na skraju dżungli.
PS. Damianie oczywiście, że tequila dla Ciebie się mrozi. Ostatni raz jak sprawdzałem mroziła się w moim plecaku, gdzieś pomiędzy skarpetkami i figurką boga słońca.
PS. OD JG: Aby trochę przybliżyć czytelnikom, gdzie i jak poruszają się nasi podróżnicy, stworzyłem mapkę. Nie każdy miał z geografii szóstkę i zna wszystkie stolice meksykańskich stanów. Z nieznanych jednak przyczyn nie udało mi się tej mapki wkleić, posiłkuje się więc nieedytowaną. Chłopcy nadlecieli z północy, w okolicy napisu Guanajuato był ślub (Monterrey), potem lot do Mexico City i zwiedzanie sąsiadujących z nim Gwadelupy i Teotihuacan. Potem Oaxaca (kolejne piramidy) i rzut kamieniem za nią Mt. Alban. Potem Tuxtla Gutierrez i kanion z krokodylami, San Cristobal z hipisami, Agua Azul i Palenque z kamieniami. Azymut jest na Cancun w każdym bądź razie ustawiony.