Cudze chwalicie, swego nie znacie, po egzotycznych wyprawach po
Australiach, Meksykach i Japoniach przyszedł czas na Litwę, bo przecież
mimo tego, że każde dziecko wie, że Litwa należy do Polski, tak jak i
Ukraina, to jednak to zagranica i też daleki kraj i zasługuje na
miejsce na Globtroterii. Wprawdzie wg tej filozofii Ziemie Zachodnie
powinny przynależeć do Niemiec, ale nie bądźmy zbyt radykalni i nie
zgadzajmy się z postulatami Eriki Steinbach.
W każdym bądź razie na Litwę wjechaliśmy w czwartkowy weekend nad
ranem. Kraj bardzo podobny do pięknej Słowacji, niewiele aut, niewiele
ludzi, nie wydaje się, aby coś tam miało się kiedykolwiek wydarzyć. Do
tego równinny krajobraz, najwyższe wzniesienie nie przekracza 300 m,
brak pustyń, nie ma żadnej sawanny ani dzikiego zwierza, Puszcza
Augustowska po polskiej stronie też robi lepsze wrażenie. Dla
miłośników wysublimowanych krajobrazów nie jest to więc wymarzony cel
wycieczek krajoznawczych, w oko wpadają tylko stare postpegeerowskie
zabudowania rolnicze, szare domy krajowców i równo zasiane pola. Choć
gwoli sprawiedliwości pustka otoczona laskami (nie mówię tu o leśnych
ssakach) i jeziorami, też ma swój urok.
Niestety w oko wpadają też fale, wysyłane przez ręczny radar
nadjeżdżających z przeciwka i stojących na uboczu bardzo otwartych na
podarki litewskich policjantów. Takie spotkanie nastąpiło już na 15
kilometrze pięknej Litwy. Nadjeżdżający z przeciwka radiowóz, a
dokładniej jego pasażer wyciągnął przez okno magiczny radar, który
zmierzył mi 120 na 90-ciu. Radar produkcji ZSRR, wg mojej wiedzy
fizycznej nie mogli zmierzyć mi takiej prędkości, też będąc w ruchu tego
rodzaju urządzeniem, skończyło się na ciekawej rozmowie, zaczętej od
kwoty 300 litów (1 LIT = 1,30 PLN), czyli prawie 400 złotych, a
zakończonej mieszaniną walut polsko-litewskich w kwocie 70 zł i prośbą,
żeby nie mówić w Polsce, że biorą. No to nie mówię. W każdym razie na Litwie
łapówkarstwo ma się dobrze.
Wilno - całkiem przyjemne i ładne miasto, zamieszkiwane w 20% przez
Polaków (w międzywojniu przez 65%). Ponownie - ludzi generalnie brak,
nadrabiają miną polskie wycieczki emerytów, studentów i rencistów, a
także takie perełki jak Krzysztof Penderecki, siedzący obok nas w
kawiarnianym ogródku. Wszystko to relatywnie blisko, z Krakowa 750 km i
9 godzin jazdy, ale z Warszawy już tylko 5. Co tu o Wilnie pisać,
wszyscy wiecie, bo jesteście ludzie wykształceni i ze szkołami, że to
miasto Mickiewicza, kościół Bazylianów, siedziba Filomatów wciąż stoją,
ale celi Konrada już nie ma.... Dziady jedne! Wzdłuż Prospektu
Giedymina, głównej alei w mieście porozkładały się te wszystkie butiki
z bucikami za 4 tysiące, jak na blok wschodni przystało dużo
luksusowych terenówek widać wokoło, nie wygląda, żeby tak jak Łotwa
mieli za chwilę ogłaszać bankructwo.
W każdym bądź razie na Litwę pojechać warto i choć nie poraża swoją
wielkością liczba tanich hoteli (my nocowaliśmy za 60 i 70 zł w Wilnie
i Kownie), a restauracji to więcej niż w całym Wilnie jest chyba na
Grodzkiej w Krakowie, to jednak już są, to palce lizać. Cepeliny,
kibiny (nadziewane z piekarnika pierogi z farszem), chłodnik litewski i
snaki do piwa w postaci wędzonych świńskich uszów, powodują, że
kuchnia litewska jest 100 lat przed ukraińską, z którą mieliśmy do
czynienia z Marcinem w roku przeszłym, 2008. Sielankę zaburza
delikatnie zbyt mocny lit, trzeba się zastanowić nad sposobami jego
osłabienia, bo w czasch kiedy 1 lit równał się 1 złotówce, kraj był ten
na prawdę tanim, teraz 1 lit to 1,30 złotego, bankructwa nie będzie,
ale też dawnych słowackich czasów nie wspomnisz.
Generalnie my w 4 dni zobaczyliśmy (i się nie zawiediśmy) Wilno, Kowno, Troki, Kiejdany (rodzinny
interes zdrajców polskich, Radziwiłłów, którzy chcieli oddać się
Szwecji w czasach Potopu) i Górę Krzyży. Przeciekawe to miejsce, w
kraju, gdzie gór nie ma, góra to lekkie wzniesienie, na którym
pielgrzymi, aktywiści, opozycjoniści i inni oryginałowie wbijają
przywiezione ze sobą krzyże, albo w ramach podziękowania, albo, tak jak
w przeszłości, aby zrobić w bambuko komunistyczne władze. W tych
ciemnych czasach bawiono się w swoiste podchody, w okolicach wzgórza
ponurzy panowie w swoich ciemnych Wołgach, Moskwiczach i Ładach
śledzili nadchodzących od strony pól anty-towarzyszy. Komuna próbowała
usuwac krzyże, ale każda taka akcja powodowała pojawienie się 5
kolejnych w miejsce 1 usuniętego. W obecnej chwili liczbę krzyży
szacuje się na ok. 100 - 150 tys, zresztą zobaczcie sami. Ci, co obwieścili już koniec Słowacji mogą się na Litwie odnaleźć, możemy odnaleźć tam wiele elementów tego południowego kraju, nie zepsutego jeszcze wprowadzeniem euro. Nawet wybrzeże też mają. A i z pierwowzorami pani Stanislawy z Klanu, co tam na Sadybie gotuje i "ł" nie wymawia, można się tam zapoznać.
WSZYSTKIE ZDJĘCIA Z LITWY DO ZOBACZENIA TUTAJ
|