Po pierwsze o globtroterii. Pomysł niezły. Wciąga. Damian po dwóch
dniach braku kontaktu ze światem gorączkowo szukał jakiegokolwiek
miejsca, gdzie mógłby wysłać relację. Był nawet skłonny zapłacić 6 GEL
(ok. 10 zł) za półgodzinne używanie internetu w Kazbegi. Powstrzymał go
jedynie brak prądu. Niestety w związku z napiętym planem nie mieliśmy
zbyt wiele czasu na pisanie relacji w trakcie wyjazdu. I tak w ciągu
dwóch tygodni nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkiego, co mieliśmy w planie.
JG: tu się muszę zgodzić ze słowami powyżej. Globtroteria to wynalazek na poziomie koła.
Po drugie o towarzyszach podróży. Damian spisał się znakomicie. Po
pierwsze wymyślił i zaplanował cały wyjazd. Ja zupełnie nie wtrącałem
się do układania planu podróży. W efekcie oglądnęliśmy dużo starych
klasztorów i trochę pochodziliśmy po górach. Ja pewnie większy nacisk
położyłbym na góry, przyrodę i może zdecydowałbym się na odwiedzenie
jakiegoś parku narodowego, ale kilkusetletnie (i starsze) efekty działań
człowieka też są moim zdaniem interesujace. Poza tym Damian jest osobą
dość imprezową i bardzo towarzyską, co powoduje, że podróż z nim nie
ogranicza się do (moim zdaniem nudnego na dłuższą metę) odwiedzania
znanych miejsc, ale stanowi również okazję do poznawania "obyczajów
ludności miejscowej" podczas wieczorno-nocnych kontaktów z
przedstawicielami tejże. Przez pierwsze kilka dni podróżowaliśmy w
trójkę. Też było fajnie, bo jak ktoś kiedyś powiedział "w grupie
raźniej", no ale Anka zdecydowała się odłączyć od nas.
JG: Z tym planowaniem to jabym nie przesadzał. Wyjazd do Japonii też już nam kiedyś "zaplanował" ;)
Na koniec o Gruzji (tylko o Gruzji, bo w Armenii spędziliśmy tylko dwa
dni, zdanie mam nie do końca wyrobione, poza tym, że zdecydowanie drożej
niż w Gruzji). Moim zdaniem zdecydowanie warto polecić Gruzję jako cel
wyjazdu. Oczywiście nie wszystkim. Osoby preferujące luksusowe warunki
podróży powinny na razie unikać tego kraju. Pewnie w Tibilisi i gdzieś
nad Morzem Czarnym znalazłyby odpowiednie dla siebie warunki, ale w
pozostałych miejscach mogłyby być z tym problemy.
W Gruzji jest wiele miejsc, które warto zobaczyć, wiele bardzo starych
klasztorów, miasta skalne (w tym Upliscyche, które zobaczyliśmy i
Wardzia, które mieliśmy w planie odwiedzić, ale nie starczyło czasu),
piękne góry. Morza nie polecam, bo byliśmy tylko na zaśmieconej plaży w
okolicach Poti, ale podobno są ciekawe miejsca nad Morzem Czarnym nieco
powyżej Batumi. Najprzyjemniejsze w zwiedzaniu Gruzji jest to, że
turystów jest niewielu. Podczas kilkugodzinnej wycieczki po górach w
okolicy Mestii spotkaliśmy tylko dwie kobiety szukające krowy, i to nie
były turystki. Podczas drogi z Kazbegi do lodowca widzieliśmy tylko
dwóch pasterzy owiec i podczas zejścia spotkaliśmy 3 osoby, które miały
zamiar nocować w okolicach lodowca. Podobnie podczas zwiedzania
klasztorów. W wielu miejscach nie było nikogo poza obsługą, a sama
obsługa wyglądała na zdziwioną, że w ogóle ktoś przyszedł. W Upliscyche
(moim zdaniem miejsce bardzo ciekawe i robiące duże wrażenie), gdzie
spędziliśmy prawie 2 godziny, pod koniec naszego pobytu pojawiły się
dwie inne osoby. To pewnie zmieni się za kilka lat, ale wtedy moim
zdaniem nie będzie już tak przyjemnie.
Druga istotna cecha Gruzji to jej mieszkańcy. Wiele słyszeliśmy i
czytaliśmy o gościnności Gruzinów i to potwierdziło się w pełni.
Zwłaszcza podczas pobytu w Kachetii, gdzie w Velistsikhe oglądaliśmy
odrestaurowany zakład produkcji win. Syn właścicielki, sam zajmujący się
produkcją win, przyjechał po nas i oprowadził nas po tym miejscu, a
następnie częstował nas obficie bardzo dobrym winem własnej produkcji.
Było tam tak przyjemnie, że z dużym trudem udało nam się znaleźć drogę
powrotną do Telawi. Tego samego dnia przygodnie poznani Gruzini
zaprosili nas na chinkali z piwem. Siedzieliśmy z nimi do drugiej.
Oczywiście tak jak wszędzie również w Gruzji zdarzają się ludzie, którzy
psują nieco generalnie bardzo pozytywną opinię. Zdarzyło nam się kupić
na śniadanie bułki w sklepie, które były kompletnie suche (mimo że
sprzedawczyni sama zaproponowała, że zrobi nam świeże, bo te które są
wystawione leżą od poprzedniego dnia).
JG: Suchą bułkę to i w Polsce kupisz.
Dla mnie w Gruzji najprzyjemnieszym zaskoczeniem były motyle. Zwykle,
gdy gdzieś wyjeżdżam zabieram ze sobą aparat w celu zrobienia zdjęć
lokalnych okazów. Tak też zrobiłem tym razem, ale nie nastawiałem się
specjalnie na obfitość owadów. Wszak Gruzja to Europa. Jednak to, co
zobaczyłem w okolicach Mestii przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nie
byłem dotąd nigdy w miejscu, gdzie latałoby tyle motyli i do tego tak
wielu gatunków. Czułem się jak w motylarni. Efektem tego dnia było ok.
500 zdjęć motyli. W Kazbegi mieliśmy mniej szczęścia. Niestety pogoda
była niezbyt dobra i motyle odwołały swoje loty. Wydaje się jednak, że
łąki pokryte różnokolorowymi kwiatami miały potencjał.
Do podróżowania po Gruzji dobrze jest znać język rosyjski (oczywiście
Gruziński byłby jeszcze lepszy, a pewnie najwygodniejszym rozwiązaniem
byłby Gruzin(ka) mówiący po angielsku służący za przewodnika). Bez
znajomości rosyjskiego proste zapytanie o to, gdzie jedzie marszrutka
staje się problemem. Po rosyjsku mówią praktycznie wszyscy, po angielsku
praktycznie nikt. Dużo łatwiej też, znając rosyjski, nawiązać jakiś
kontakt z tubylcami, a przecież o to też w takich wyjazdach chodzi. I
tak na przykład od kierowcy marszrutki wiozącej nas do Gori dowiedziałem
się że Stalin (pod którego pomnikiem staliśmy przez chwilę) to "oczień
charoszyj cziełowiek był". Oczywiście bez rosyjskiego też można sobie
dać radę (spotkaliśmy kilku turystów z Europy Zachodniej).
W Gruzji obowiązują zupełnie odmienne od naszych standardy higieny.
Najbardziej drastycznym przykładem jaki zobaczyliśmy była płatna toaleta
na dworcu w Zugdidi. Drugi raz nie wszedłbym tam nawet za dopłatą.
Lepiej też nie zastanawiać się nad higieną w barach i restauracjach.
Wygląda na to, że instytucja typu Sanepid może w Gruzji nie istnieć.
Zdarzyło nam się kilkakrotnie być w miejscu konsumpcji zbiorowej (trudno
powiedzieć, czy to były bary, czy restauracje), w których w toalecie nie
było bieżącej wody, lub toalety w ogóle nie było (nie jest jasne, czy w
ogóle, czy tylko dla klientów).
Wydaje się, że ciekawym pomysłem może być podróż po Gruzji samochodem.
To na pewno jest możliwe, co potwierdzały samochody turystów z Europy,
których spotkaliśmy w hostelu w Tbilisi. Choć na pierwszy rzut oka ruch
samochodowy wydaje się być chaotyczny, to prowadzenie auta nie powinno
być trudniejsze niż na przykład w Turcji. Damian w każdym razie radził
sobie bardzo dobrze.
W Gruzji jest ogólnie niedrogo. W górach w Kazbegi nocowaliśmy za 20 GEL
(ok. 35 zł) z wyżywieniem, jedzenie nie było specjalnie wyszukane
(Damian po dwóch dniach miał absolutnie dosyć niałego słonawego sera,
które jest tam podstawą pożywienia), a warunki noclegowe niezbyt
luksusowe. W Mestii cena była ta sama (po dłuższym targowaniu się), ale
warunki mieszkaniowe znacznie lepsze. Najdrożej było w Tibilisi (20 GEL,
ale bez jedzenia). Piwo w sklepie kosztuje zwykle 1 GEL (1.75 zł) za pół
litra, ale ceny w barach są niewiele wyższe (1.5 GEL), więc nie warto
chodzić do sklepu. Jedzenie w barach/restauracjach również jest
niedrogie. Ceny za danie obiadowe z piwem wahały się od 2.5 GEL za
"kotlet" (przypominający bardziej nasz sznycel) w Zugdidi, 5 GEL hinkali
w Telavi, 6.50 GEL za "soljankę" w Poti do 7 GEL za szaszłyk w Tibilisi.
Negatywnie natomiast zaskoczyły nas ceny win. Wydawało nam się, że wino
w Gruzji, a zwłaszcza w Kachetii słynącej z produkcji win, będzie dobre
i tanie. Dobre jest, ale nie znaleźlismy wina czerwonego w cenie poniżej
14 zł za butelkę. Raz w sklepie kupiliśmy natomiast wino domowe (chyba
zrobione przez sprzedawczynię) w cenie niższej, ale niespecjalnie
nadawało się do spożycia.
Zgodnie z planem zrobiliśmy dużo zdjęć. Po skasowaniu mniej udanych lub
powtarzających się mnie zostało ok. 1900. Damian pewnie ma ok. 1000. Ja
jeszcze nie wybrałem tych stu najciekawszych. Na razie są tylko motylki:
Podsumowując, szczerze polecam Gruzję. Damian co prawdza twierdzi, że to
jego ostatni raz (on ma zaplanowane wszystkie wyjazdy na następne 30
lat), ale ja chciałbym wybrać się tam jeszcze raz. Może Kazbek, może
Wardzia, ale na pewno Swanetia i jej motyle.
JG: Damian teraz wybiera się na eksplorowanie dzikiej Portugalii....
JG: Zakończył się również pobyt Anki na Kaukazie. Damian i Zbyszek wracają do kraju, a Anka przechodzi do relacji obok i znajduje się już w Turcji. Tu pojawią się jeszcze pewnie linki wszystkich podróżników do zdjęć z pięknego Kaukazu. Anka napisałą relację już z Turcji, tam "i" nie ma kropeczki!!!
CZWARTEK I PIĄTEK BY ANIA
Muszę powiedzieć, że ostatnio na brak przygód nie mogę narzekać. W
czwartek postanowiliśmy się z Zurą wybrać do Gori. Początkowo mieliśmy
zrobić sobie tam jednodniowego tripa z Tbilisi, ale koniec końców Zura
stwierdził, że zrobi sobie 2-dniowe wakacje i pojedziemy dalej. W Gori
zastał nas dość niepokojący widok, wszędzie czołgi, wojskowe ciężarówki
i kilka wojskowych helikopterów latających nad nami. Czyżby wojna szła?
(a wyngiel przywieźli? przed wojną jak wyngiel przywieźli to też wojna
wybuchła - przyp. JG). Z wiadomości w radio dowiedzieliśmy się ze Ruscy
ostrzelali jakąś bazę wojskową w Gori i może to być początek kolejnej
wojny :/ Nie wiem, czy to z powodu tych wydarzeń, czy zawsze tak jest,
ale Gori to strasznie opustoszałe miasto.
Prawie nikogo nie było na
ulicach. Oprócz policji. I tu chciałabym dodać małą erratę do mojego
opisu ruchu drogowego w Gruzji. Otóż okazuje się, że nie można jeździć
jak się chce, a drogówka owszem jest i ma jeszcze wiekszę poczucie
misji niż ta nasza polska ;) (a jak się ich postawa wobec nietrzeźwych
rowerzystów kształtuje, bo to mnie interesuje - przyp. JG). W ciagu 15
minut zatrzymali nas 3 razy i kazali Zurze dmuchać w alkomat, a za
trzecim razem dostał mandat za wyprzedzanie! Tak czy owak, mimo wielu
przeszkód, udało nam się w końcu dotrzec do naszego głównego celu
Uplyscyche (dalej nie wiem, czy to dobrze piszę i wymawiam :P).
Uplyscyche to skalne miasto niedaleko Gori. Wszyscy zachwalają, że niby
takie stare z II wieku, ale niestety na mnie nie zrobiło specjalnego
wrażenia :/ Jakaś skała z kilkoma grotami i na szczycie kosciół. Bez
rewelacji, wszystko da się obejść w 15 min (a LP twierdzi, że potrzeba
na to min 3h!). Następnie wybraliśmy się do Borjomi - taki kurort jak
nasza Krynica. Mnóstwo sanatoriów, emerytów i wody mineralnej. Też nic
specjalnego. Aczkolwiek od Borjomi na południe Gruzji zaczyna się moim
zdaniem najpiękniejszy krajobraz tego kraju, trochę podobny do tego na
północy Chorwacji.
Z samego rana wybraliśmy się do Vardzi (kolejne skalne miasto. tym
razem kolo Akhaltsikhe, przy granicy z Turcją). Tutaj pozytywne
zaskoczenie! Vardzia jest dużo większa niż Uplyscyche i można
zaobserwować dużo więcej szczegółów w grotach. Dodatkowo w samym
centrum skalnego miasta jest wykuty kościół z bardzo głęboko
wchodzącymi w skały korytarzami. Wszystko to umiejscowione w bardzo
ładnej okolicy. Stawiam Vardzię na 1 miejscu MUST SEE w Gruzji!
JG: To już ostatnia relacja Damiana i Zbyszka z Kaukazu. Czy nie tylko mi wydwało się, że powinniśmy zmienić nazwę na Tour de Tbilisi? Po powrocie pojawią sie jeszcze zdjęcia, których Damian w swoim zwyczaju wrzuci pewnie 700 i każdy padnie na 123-cim, ale OK. Dlatego już tutaj apeluję o wstrzemięźliwość i wrzucenie ich do jednego folderu! Kaukaz opuszcza też Anka, która kieruje się do Turcji. Tu jeszcze umięścimy jej jedną relację, a następne będą już do odnalezienia w dziale Wyprawy -> Turcja (by Ania), który niedługo zostanie stworzony.
PIĄTEK I SOBOTA BY DAMIAN
Po napisaniu relacji pojechaliśmy do Tbilisi, aby przesiąść się w
marszrutkę do Gori, wcześniej w komunikacji SMS-owej dowiedzieliśmy
sie, że Zura nam noclegu nie załatwi (Zura w tym czasie był z Anką :) - przyp.JG), więc stwierdziliśmy, że warto
ograniczyć drogie noclegi w stolicy. Tak więc dojechaliśmy do Gori
około 18 i rozpoczęliśmy szukać noclegu - trwało to chyba 5 minut, 4
osoby, których się zapytaliśmy o "gastinice". Znaleźlismy nocleg w
starym, radzieckim, stylowym hotelu za 30 lari za pokój - zmieściło by
się tam chyba z 10 osób. Swoją świetność ten hotel miał w latach
chyba 40-tych, ale resztki przepychu i stylu pozostały do dzisiaj. Dla
wyjaśnienia - prawie nic nie działało, no może poza włącznikiem
światła.
Po tym jak znaleźliśmy nocleg i zostawiliśmy plecaki,
poszliśmy pozwiedzać - mieszkaliśmy w centrum tuż obok Muzeum Jozefa
Wissarionowicza Dżugaszwili, lepiej znanego jako Stalin, według mnie
największego zbrodniarza w historii ludzkości, chociaż kierowca
marszrutki powiedział o nim, że to dobry człowiek :D. Ciekawe, że to
muzeum i jego pomniki nadal tu są, na zdjęciach dom jego ojca oraz na
pamiatkę wagon, którym jeździł po ZSRR.
Kolejnego dnia, czyli w sobotę,
pojechaliśmy do Upliscyche i ogrom tego skalnego miasta zrobił na nas
wrażenie, chodziliśmy chyba z 1,5 h po różnych komnatach, schodach,
drogach itp. Niestety, zdjęcia nie ukazują ogromu tych zabudowań, w
których ludzie zaczęli mieszkać w II tysiącleciu p.n.e. i mieszkali do
XVI wieku, kiedy to Persowie najechali i zburzyli to miasto.
Kolejne
miejsce na naszej drodze to stara stolica Mccheta,
która pełni funkcję Watykanu, ponieważ w tym mieście swoją siedzibę ma
katolikos Kościoła Gruzińskiego. Na koniec zrobiliśmy sobie mały,
pół-dniowy spacer po Tbilisi - muszę powiedzieć, że coraz bardziej mi
się to miasto podoba - odwiedziliśmy regiony "bardziej europejskie" z
fajnymi, lecz niestety drogimi ogródkami. Po dzisiejszej wędrówce
zwiększam też ilość kobiet, na które warto popatrzeć w Gruzji :)
Niestety, to już koniec gruzińskiej tułaczki, jutro po 10 wylot do
Kijowa.
Po tym, jak napisaliśmy ostatnią relację, zmierzaliśmy w kierunku
marszrutki, a tu na szyldzie restauracji coś jak pierogi, jako że
byliśmy głodni, to od razu weszliśmy i poprosiliśmy chinkali (te, które
Anka próbowała wcześniej -> przyp. JG: tzn, że ona je wypluła, a wy
zjedliście teraz???), a które są bardzo charakterystyczne dla Gruzji. Tak oto chinkali zostały naszym głównym pożywieniem przez 2 dni. W
środę już niewiele zobaczyliśmy, bo przyjechaliśmy do Telavi około 18.
Tylko spędziliśmy czas jak miejscowi, na głównym placu z fontanną,
jedząc słonecznik i popijając ohydne wino, kupione spod lady w jednym
ze sklepów (że niby to gruzińska stolica wina).
Nocleg skombinowaliśmy
u starszej pani za 15 lari (około 30 PLN), ale miał prysznic z ciepłą
wodą, a dla nas obecnie to luksus. Kolejny dzień zaplanowaliśmy dosyć
ambitnie i udało się to zrealizować z nawiązką. Najpierw monastyr w
Alawerdi, prawie najwyższy w Gruzji (ostatnio wybudowali w Tbilisi coś
wyższego - jest na zdjęciach z Tbilisi nocą) - pierwsza wersja powstała
w VI wieku, wiele razy go przebudowywali po najazdach lub też
trzęsieniach ziemi.
Później akademia w Ikalto - rownież VI wiek, ta
akurat jest w renowacji, więc nie wygląda to najlepiej, z ciekawych
rzeczy zachwały sie "marani", czyli specjalne dzbany na wino zakopane w
ziemi. Skoro jesteśmy przy winie to zwiedziliśmy coś a la muzeum wina w
miejscowości, której nazwy nie pamiętam. Ogólnie ciekawa historia się z
tym wiąże, bo miejsce to polecał nam Polak, którego pierwszy raz
spotkaliśmy w Kazbegi przy tym kościółku (pewnie dzisiaj spotkamy go w
Gori :) ).
Znaliśmy tylko miejscowość i numer rejestracyjny samochodu
kobiety, która to prowadziła, te dane wystarczyły, aby w sklepie
właściciel do niej zadzwonił i już po pół h przyjchał jej syn nowiutkim
terenowym Nissanem i zabrał nas na zwiedzanie z degustacją -
podsumowując wypiliśmy po butelce wina lub więcej i nie zapłaciliśmy
nic - w czasie degustacji poznaliśmy właściciela miejscowego Orbis
Travel z bardzo ładną asystentką.
Przed zwiedzaniem winiarni
zobaczyliśmy pałac i ogrody w Cinandali. Wieczór zakończylismy w
jakiejś knajpie na imprezie z niedawno poznanymi Gruzinami. Coraz
bardziej nam się tu podoba. Teraz jedziemy do Tbilisi i w planie
kolejne punkty z rozpiski. Anka cały czas z hostem z Tbilisi, bo
próbowaliśmy nocleg tam skombinować, ale go nie ma w stolicy, Marcin ja
bym się już zaczął obawiać ;) (ja również, bo chłopak jest ładny -
przyp. JG).
Marcin narzekał, że jest mało opisów, więc teraz będzie jeden wielki opis :) Jako że jestem tu już jakiś czas, myślę, że mogę podzielić się kilkoma spostrzeżeniami na temat Gruzji i Gruzinów (na temat Gruzinek może się Damian wypowie).
Ogólnie Gruzja nie jest łatwym krajem do podróżowania. Czasem trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby dotrzeć do właściwego miejsca albo upolować coś do jedzenia. Głównym powodem jest oczywiście bariera językowa, pojedyncze osobniki posługują się tu angielskim czy niemieckim, natomiast z całą resztą należy komunikować się za pomocą języka rosyjsko-migowego ;) Poza tym w Gruzji nie obowiązują żadne rozkłady jazdy, bus rusza wtedy, kiedy jest pełny.. a na to można czekać nawet cały dzień. Prawdziwym wyzwaniem jest zjedzenie czegoś w restauracji. Oczywiście menu dostępne jest tylko i wyłącznie po gruzińsku, a obsługa nie jest w stanie wyjaśnić co te ślimaczki oznaczają ;) Kończy się zwykle na pokazaniu najtańszej pozycji w cenniku, po czym i tak dostaje się coś, co przypomina ciasto jak do pizzy, nafaszerowane... no właśnie czym? Najgorsze jest to, że nawet po konsumpcji nie można być do końca pewnym, co to było ;) Na szczęście wszystkie te niedogodności w pełni rekompensuje ogromna gościnność Gruzinów oraz niesamowity krajobraz tego kraju.
RUCH ULICZNY
Śmiało można powiedzieć, że w Gruzji najłatwiej zginąć przechodząc na pasach przez ulicę. Samochody jeżdżą jak szalone, pojawiają się nagle, zupełnie nie wiadomo skąd i można zapomnieć o tym, że któryś z nich zwolni, widząc pieszego na ulicy. Najlepiej sytuację opisuje chyba ten znak:
Ruch uliczny jest w miarę podobny do tego w Egipcie, czyli na ulicy są dwa pasy, a w rzeczywistości jada po niej 4 rzędy samochodów. Kiedy przypadkiem się zdarzy, że na ulicy nie ma żadnych samochodów, wtedy najlepiej jechać środkiem albo jeszcze lepiej przeciwnym pasem (bo zawsze lepszy jest ten drugi :P). Klakson jest tu niezastąpionym narzędziem komunikacji werbalnej. Trąbić należy w każdym przypadku, nawet bez powodu . Światła drogowe w mieście mają znacznie mniejszy priorytet niż ważne sprawy kierowców. Co ciekawe, niekiedy światła drogowe potrafią być schowane za billboardem albo drzewem (w końcu jakie to ma znaczenie, skoro i tak nikt z nich nie korzysta). Ogólnie ruch charakteryzuje się wysokim poziomem chaotyzmu (jest takie słowo?), ale i tak w miarę się sprawdza, bo wypadków drogowych jak na razie naliczyłam 2 :)
GRUZINI
Gruzini są najgościnniejszym, najuprzejmiejszym i najbardziej pomocnym narodem świata! To jest po prostu nie do opisania! Zawsze uśmiechnięci,
mimo iż sytuację życiową mają dość ciężką. Zawsze chcą pomóc, nawet jak
nie potrafią się dogadać po angielsku. Jak nie potrafią wytłumaczyć jak
gdzieś dojść, to cię zaprowadzą. A jak w restauracji nie umiesz nic
zamówić, to zaproszą cię do swojego stolika, żebyś zjadł z nimi. Jak
widzą, ze nie masz gdzie przenocować, to będą szukać dla ciebie noclegu
i nie zostawią cie póki nie znajdą. Czegoś takiego nie spotka się
nigdzie w zachodniej Europie gdzie każdy martwi się tylko o siebie. Jedyną ich wadą jak dla mnie jest to, że zawsze jak już uda się rozwiązać jakiś problem, to chcą się napić ;) A ja za ich trunkami nie przepadam.
KUCHNIA GRUZIŃSKA
Jak już wcześniej w relacji
wspominałam, kuchnia gruzińska na kolana nie powala. Głównie opiera się
ona na węglowodanach, czyli różnego rodzaju ciastach i bułach,
wypełnionych Bóg raczy wiedzieć czym... Najpopularniejsze danie to
chaczapuri, czyli taki placek pizzowy z serem w środku. Potem mamy
pierogi hinkali. Również mega sycące, po trzecim nie da się wstać od
stołu ;) Są też różnego rodzaju zasmażane ziemniaki i kasze. Wszystko
oczywiście smażone na głębokim oleju z ogromną ilością soli (jak oni
dożywają tak późnego wieku?!). Dzięki tej wspanialej kuchni, średnia
waga kobiet wynosi 100 kilo ;) Ja przerzucam się od dzis na sałatki!
LANDSZAFCIK
Gruzińskie Góry są po prostu
niesamowite! Takich widoków w Alpach nie zobaczycie ;) W zachodniej
części kraju są dużo bardziej zielone, porośnięte gęstymi lasami,
podczas gdy na wschodzie są znacznie bardziej surowe i budzą respekt.
Smutne jest tylko to, jak ten przepiękny krajobraz został zniszczony
przez człowieka. Opuszczone fabryki, zardzewiałe linie wysokiego
napięcia, wszędzie gruz i ruiny opuszczonych domów. Najpierw myślałam,
że są to skutki wojny, ale później okazało się, że ludzie po prostu
masowo zaczęli uciekać z Gruzji (w ciągu ostatnich kilku lat populacja
w Tbilisi zmalała o 0,5 miliona) porzucając swoje domostwa ot tak.. To
nie jest zachodnia Europa, gdzie najpierw sprzedaje się swój dom, a
potem kupuje drugi gdzie indziej. Tu nikt nie chce mieszkać, więc
jedyne co pozostaje tym ludziom, to zacząć swoje życie od zera gdzie
indziej. Smutne to, bo niektóre domy musiały być kiedyś przepiękne, a
teraz zniszczył je czas.
Krajobraz Gruzji jest bardzo zróżnicowany. Są góry (Swanecja,
Kazbegi i Tushetia), jest morze (Batumi, Poti), a także doliny, słynne
na całym świecie z produkcji wina (Kahetia). I to wszystko na tak małym
obszarze! Góry są na pewno numerem jeden dla mnie, natomiast nizinny
obszar na wschód od Tbilisi też robi wrażenie ;) Niestety, nie można
powiedzieć tego o wybrzeżu Morza Czarnego, które przez większość czasu
raczy turystów kiepska pogoda i nie oferuje nic w zamian :/
TURYSTYKA
Turystyka w Gruzji jest bardzo
bardzo słabo rozwinięta. Można powiedzieć, że właściwie dopiero zaczyna
się rozwijać. Najlepszym tego dowodem jest to, że przez cały dzień
łażenia po Tbilisi nie udało mi się znaleźć ani jednego straganu z
pocztówkami ;) Dopiero Zura zawiózł mnie do jakiejś księgarni, gdzie
udało mi się kupić jakieś 4 mega wymięte pocztówki spod lady (he he,
jak za komuny :D). Poza tym brak menu w alfabecie łacińskim w
restauracjach, jak i rozkładów jazdy na dworcach (to akurat w sumie nie
jest potrzebne, bo i tak żadne rozkłady nie obowiązują). W większości
miast/miasteczek nie ma żadnych Tourist Center, a nawet jeśli już
przypadkiem jest, to wygląda jak budka z hotdogami i nikt nic nie wie.
Do tego dochodzi fakt, że ciężko znaleźć dobry nocleg, bo baza
noclegowa jest bardzo słabo rozwinięta. Dominują stare posowieckie
hotele, które nie dość, że są syficzne, to w dodatku kosztują majątek.
Czasem można znaleźć w miarę fajny nocleg w przyzwoitej cenie przy domu
jakiegoś Gruzina, ale trzeba się w tym celu sporo nagimnastykować.
Generalnie nie jest to Tajlandia, gdzie prześpisz się w super warunkach
za 2 dolary.