DOLOT: Jeśli cena jest naszym głównym argumentem, to tylko tanimi
liniami. Z Krakowa pasuje EasyJet na Luton i potem o 16.00 dalej Ryanem
na Maltę -> od rana na Luton można myślę dotrzeć z prawie każdego
lotniska w Polsce. Powrót -> przez Sztokholm-Skavsta Ryanem i potem
znów sporo linii (Ryan, Wizzair) do Polski. Ryzykiem jest na przykład
to, że zamkną z powodu opadów śniegu lotnisko w Sztokholmie, jak
wydarzyło się to w mijającym tygodniu :) Cena realna - 200-250 zł RETURN
LOTNISKO: miasto -> stała cena na taksówki - 17 euro do Valetty, 19 euro do
Sliemy, coś tam będą cwaniaczki taksówkowe kręcić, naciągać, ale to
żadne cwaniaki. Ostatni autobus odjeżdża między 20.30-21 ! Jak się
załapiemy, to kosztuje 0,47 e (ok. 30-40'), jak prawie wszystkie na
wyspie, oprócz tego z Valetty do Cirkewwa, skąd odpływa prom na Gozo
(wtedy autobus kosztuje 1,17 e i jedzie prawie 1h). Warto pomyśleć o
wypożyczeniu auta już na lotnisku, kiedy spóźniliśmy się na ostatni
autobus. Lotnisko przyjemne, małe, ale świeżutkie, daje radę.
NOCLEG: polecam hotel Bayview w Sliemie. W styczniu zapłaciliśmy w nim 9 euro za osobę http://www.bayviewmalta.com/ Hotel w bardzo dobrej lokalizacji w Sliemie. Śniadanie dodatkowo płatne 3,5 e. Zacną opcją wydają się również - http://www.mercuryresidence.com/rates.htm Nie wiem jak wygląda sytuacja z kwaterkami prywatnymi.
AUTOBUSY
na wyspie: jeżdżą trochę jak chcą, kierowcy są ich właścicielami, ale
ogólnie nie jest najgorzej. Jakiś tam rozkład jest, trzeba uważać, bo
ostatni promo z Gozo (a w sumie to pływają prawie całą noc) przypływa długo po tym, jak odjeżdza bus do La Valetty (chyba o 19
ostatni). Busy odjeżdżają natychmiast po opróżnieniu się promu. Stała
cena to 0,47 euro.
PROM na Gozo: płynie 30' i kosztuje 4,65 euro
RETURN (w powrotną drogę nie sprawdzają biletów). Na pokładzie bar.
Można spokojnie wjechać na pace jakiegoś vana za darmo. Pływa mniej więcej co 30' (http://www.gozochannel.com/timetable.asp?w=1)
GOZO:
Malutkie.Azur Window i Dwijra Bay bardzo przyjemne. Z Victorii do San
Lawrance ostatni autobus odjechał o 11.30!!! W sezonie jest chyba
lepiej. Z Azure Windows wracaliśmy więc do Victorii na nogach, to pół
wyspy, a może zajęło nam to 45 minut....Po drodzę można odbić do
jednego z 365 kościołów na Malcie. W Rabacie (Victorii), bardzo mało
knajp, te w rynku słabe (nie polecam), warto zajrzeć do tej koło
Cytadelii, tam dają dobre żarcie. Królik - rozczarował mnie trochę, nie
jestem fanem. Ale chodzi tak po 15 euro. Z Vitorii do Mgarru zabraliśmy
się stopem na pace, bo autobusy jeździły od wielkiego święta. Gdyby
miał auto, to obejrzał bym każdy kamień na tej wyspie w 5-6h. Tak przelazłem ją w niecały dzień. Wyspa jest ok, prowincja na całego.
JEDZENIE:
od 4-6 euro za kebaby w różnej postaci, poprzez 8 euro bardzo dobra
pizza, spaghetti, 10-15 euro lokalne potrawy, typu króliczek. Da się
zjeść za przyzwoitą cenę, no ale jak już lepiej to trzeba się kręcić
wokół 20 euro.
AUTO: ruch lewostronny, ale bardzo spokojny.
Mając auto, mamy całą wyspę w kieszeni. Całą. Każdy kamień. Praktycznie
nie ma żadnych ograniczeń, gdzie wjeżdżać, a gdzie nie. Parkowanie
chyba też bezproblemowe, bez opłat, chyba że w La Valetta. Ceny od
25 do 35 euro/dzień (plus 5 e ubezpieczenie nieobowiązkowe oczywiście).
Warto zarezerwować np. przez stronę easyjet i odebrać już na lotnisku.
ZABAWA: Paceville - to co tam się dzieje, to orgia. Dużo lokali, napranych lokalnych i turystów.
ATRAKCJE:
-
Hypogeum, warto, ładne, ale jako że nie jestem fanem megalitycznych
budowli, to aż tak mnie to nie podnieciło. Ukryte pod jedną z kamienic
w Paola - wstęp 15 e (z kartą Euro26, której i tak nie sprawdzają) i 20
e (normalny). Trzeba rezerwować wcześniej przez net (wchodzi 10 dusz na
godzinę) -> https://maltaticket.com/index.asp?page=heritage
- Marsaxlokk - piękna nadmorska miejscowość na południu, ale ze szpetnym widokiem na jakieś silosy i port kontenerowy
- Tarxien Temples - warto wejść i zobaczyć
-
Zurieqq - wątpliwa atrakcja, ale ciekawe doświadczenie - obóz
afrykańskich uchodźców, którzy przypłynęli na byle czym, część z nich
stoi przed i czeka na pracę, większość nie robi nic
- Blue Grotto - teraz zamknięte, ale w lecie może być fajne
-
Clapham Junction - "koleiny", którymi zachwycili się żółnierze
brytyjscy. Warto pojechać, żeby się pośmiać, jakimi głupotami ludzie
się zachwycają
- Mdina - starówka w naprawdę świetnym stanie. Kapitalny widok na Maltę i dobre 3 knajpy na jej terenie
- Gnejna i Ghaj Bay - zatoki z piaszczystymi plażami. Ładne, można
popływać na kicie, na desce, pograć w siatkówkę plażową. Szkoda że w
styczniu woda była tak zimna, że zamoczyłem tylko stopy
- wszechobecne wieże nadmorskie, gdzie siedzieli sobie wojacy i wyglądali piratów - fajnie zachowane, wokół całego wybrzeża.
PLAŻOWANIE: słabo, ogólnie kamieniste wybrzeże, z kilkoma piaszczystymi plażami, w lecie ponoć leżak na leżaku, koc na kocu.
OGÓLNE
WRAŻENIE: kamienista, płaska, pozbawiona piaszczystych plaż i widoczków
z kartek pocztowych wyspa. Cięzko o jakieś drzewo, karłowata
roślinność, poprzecinana wszechobecnymi zabudowaniami (notabene bardzo
ładny styl, wszystkie domy zbudowane ze sporych bloków kamiennych,
ciężko o brzydką architekturę). Na wakacje - 1 tydzień, na krótki
zimowy pobyt - 3-4 dni. Oczywiście można siedzieć miesiąc, ale po co. W
każdym razie - ciekawy twór, który uchował się w strategicznym miejscu
na Morzu Śródziemnym, łączący w sobie elementy
włosko-brytyjsko-arabsko-joannitańskie. Warto, ale czy wracać tam wciąż
- nie wiem....
Na początek apel Surówy do ojców: "Nie posyłajcie swoich córek na kursy językowe na Maltę, dziękuję!"
W sobotę wstać trzeba było wcześnie, aby zrealizować plan wypożyczenia pojazdu. Można to było zrobić dzień wcześniej, ale wszystko na Malcie zamykane jest zaskakująco zawczasu, podejrzewam, że tam się za bardzo nie przemęczają w robocie. Nie było zdrowia i woli chodzenia po mieście, więc ze swojego 3-gwiazdkowego apartamentu zadzwoniłem na recepcję, aby dostarczyła paniczom samochód, zrobiłem to świeżo obudzony, prosto spod kołdry. To miłe poczuć się jak Colin Farrel, choć obok nie było Alicji.
Za godzinę przyjechał, Kia Shuma, nie Colin, za 32 euro wzięliśmy go w całodzienne posiadanie, stałem się szczęśliwym kierowcą w tym lewostronnym kraju, jako doświadczony rondami i skrzyżowaniami już z pobytów w Australii, Wielkiej Brytanii i Nowej Zelandii. Zanotowawszy tylko kilka drogowych ekscesów, dotarliśmy na czas do Hypogeum, ni to podziemnego sanktuarium, ni to nekropolii, w każdym razie rząd Malty dmucha na to i chucha, wpuszcza się na godzinę 10 turystów, czyli codziennie tylko 80. Zapisy i kupno biletów znacznie wcześniej przez sieć. Jest to rzecz wielka, na skalę światową, nazwijmy, że nawet monumentalna, ale my nie specjalnie lubimy klimaty neolityczne, tak więc najbardziej zachwyceni byliśmy żartem pana z obsługi, który śmiertelnie poważnie stwierdził, że mamy rezerwację na dzień następny, padł wtedy blady strach na nas, padł. Standardowo, jak zawsze przy wstępach do wielkich i drogich budowli, znalazło się wśród nas 2 studentów na biletach zniżkowych (ja i Haju), którzy na kartę Euro26 weszli o 5 euro taniej (poprzednio taką taktykę zastosowaliśmy w Machu Picchu).
Potem koneserzy kolejnych budowli neolitycznych zaliczyli Tarxien Temples, parę kroków od Hypogeum (na tej wyspie można obejśc wszystko spacerem) i ruszyliśmy do Marsaxlokk. Choćby nie wiem jak opóźniać przejazd przez wyspę, zawsze jedziesz nie dłużej niż 10-15 minut, trafiliśmy więc do tej pięknej zatoki, gdzie miejscowi zajmują się przez połowę dnia połowami, a przez drugą połowę rozplątywaniem sieci, tu ciekawostka, na Malcie tylko 30% ryb na stołach jest świeżych, reszta to mrożonki importowane. Pięknie tam jest jak okiem sięgnąć, szkoda tylko, że w tle widać zabudowanie portu kontenerowego, ale nie będziemy tego pokazywali, bo tak uzgodniliśmy to z premierem Malty, nie chcąc zachwiać wpływami z turystyki, zdając sobie sprawę jak popularna i wpływowa jest już na świecie globtroteria.pl (wejścia z Argentyny nie są wyjątkiem).
Następnie mija się Tal Far, miejsce, gdzie siedzi kilkanaście tysięcy Afrykańczyków, którzy próbują przepłynąć do Europy na byle czym i których przechwytuje maltańska marynarka wojenna, jeśli taka formacja w ogóle istnieje. Problem nielegalnych uchodźców szerzej opisano w tym artykule, więc nie będę robił dziennikarzom Wyborczej konkurencji. W każdym razie Murzyni siedzą sobie przy drodze, pilnują każdego znaku i krzaku, a Maltańczycy podjeżdzają i zatrudniają ich do jakiejś roboty za parę euro i miskę strawy.
Mija 15 minut i jesteś w Blue Grotto, ale Blue Grotto była zamknięta na 4 spusty, bo to poza sezonem. Rzućmy więc okiem jak prezentuje się maltańskie wybrzeże, jest klifowe, skaliste, z bardzo trudnym dostępem do morza, piaszczystych plaż jest kilka, ponoć totalnie obleganych w sezonie, śledź na śledziu siedzi, konserwatywne i skromne stroje wskazane, bo przecież na wyspie jest 365 kościołów, a to zobowiązuje, żeby z gołym tyłkiem nie latać ;)!
Każdy szanujący się turysta zjeżdża potem do Mdiny, let say części Rabatu, to pierwsza stolica Malty, pięknie utrzymana starówka za pieniadze tym razem Norwegii, Lichtenstainu, no i Islandii, kiedy jeszcze je miała. Tam dokonaliśmy ostatecznego podsumowania kuchni maltańskiej, przereklamowanego królika warto spróbować, ale najbezpieczniej i najlepiej skupić się elementach, które pochodzą z kuchni włoskiej, tak po prawdzie najlepiej by było jakby całą tą Maltę ktoś zaanektował, najlepiej Włosi, przecież to kabaret, żeby utrzymywać takie marionetkowe państwo. 450 tys. mieszkańców, wielkość Krakowa, objechaliśmy całą wyspę w kilka godzin, robiąc 100 -150 km i zaglądając w każdą możliwą dziurę.
Na koniec Gnejna Bay i jedna z niewielu piaszczystych plaż na wyspie, określana mianem dziewiczej. Obok śmigają kitsurferki, ale czy dziewice? Nie wiadomo. W każdym razie pokręciwszy się jeszcze po wsiach, kościołach i plażach, na wczesny wieczór byliśmy z powrotem w Sliemie, przygotowując się mentalnie na dalszą akcję w Paceville, ale to już temat na inne opowiadanie. Na Paceville zaprosił nas niejaki Młody, nasz rodak emigrant, któremu dobrze się pracuje na Malcie w internetowym przemyśle hazardowym, przemyśle wykurzonym z Wielkiej Brytanii też pewnie przez aferę z miejscowym "Chlebkiem" i "Drzewkiem", Mr Tree and Mr Bread, ale w tym wszystkim dobrobycie, słońcu i świętym spokoju przebijał od Młodego wzrok prawie błagalny - "Panowie, węźcie mnie z tego kraju, proszę..."
Sumiennie obiecując, że o nim nie zapomnimy, udaliśmy się w niedzielę do La Valetty (prom za poł Euro, ogólnie na Malcie każdy rodzaj transportu kosztuje 47 eurocentów, oprócz promu na Gozo, który kosztuje 4,65 euro, ale w powrotną drogę jest darmowy), w której przewegetowaliśmy na słońcu do samego wieczora. Wsiadłszy do samolotu w kierunku Sztokholmu, pokonawszy 2500 km stanęliśmy w kraju mroźnym, smutnym, zaśnieżonym i cholernie drogim, zresztą niewiele lepszym niż ten, do którego o 9 rano dzisiaj dotarliśmy, tradycyjnie z elementem polskiego, spracowanego imigranta, kwiatu narodu, który już o 6 rano posilał się na lotnisku miejscowym browarem.
To co z tą Maltą wiązać? Z kawalerami, którzy przenieśli się tutaj z Rodos i w XVI wieku rozwinęli La Valettę i okolice w ten sposób, że tylko Napoleon w podróży do Egiptu zdobył ją na 2 lata, bo akurat była po drodze. Z kierowcami autobusów, którzy są równocześnie ich właścicielami, jeżdża jak chcą i kiedy chcą i czym chcą, z królikiem, za którym nie warto latać. No można zawsze błysnąć na salonach wiedzą, mówiąc, że to tu zakończyła się Zimna Wojna, tu w 1989 Gorbi spotkał się z Georgem Bushem Seniorem, a tam to tamto i tak ciągnąć tanią bajerkę.
Dobra, koniec filozofowania, zapraszam na zdjęcia.
Donosze z Malty, lezacej na wysokosci Tunezji, ze pogoda nie do konca
spelnila nasze wygorowane wymagania. Wyladowalismy wczoraj z godzinnym
opoznienieniem na lotnisku Luqua, gdzie znudzeni martwym sezonem
taksowkarze urzadzili sobie walke o nasza piatke. Uwaga! Z lotniska na
Malcie nie wyjedziesz inaczej niz taksowka albo wynajetym samochodem
(27-32 e za dzien) po godz. 21. Prymitywne zagrywki, ze nikt nie
zabierze nas do centrum jednym pojazdem, placz, ze odbiora licencje,
nieudolne nasladowanie arabskich zwyczajow, Allah i Budda wzywani
nadaremno.... stanelo na naszym i w 5ke wpakowalismy sie do srodka, za
ustalona przez rzad cene 19 euro do Sliemy.
Za polowe mniej zameldowalismy sie w hotelu nad samym bulwarem,
wychodzac jeszcze na wieczorny rekonesans, wtedy jeszcze w lekkiej
kurtce i t-shircie. Rekonsans udany -> ogolnie Malta to jedno
wielkie muzeum pod golym niebem, jedna kamienica ladniejsza od drugiej,
zbudowane z bialego kamienia budynki robia wrazenia,
arabsko-sycylisjko-brytyjska mieszanka, wzbogacana od 6 lat pieniedzmi
z Brukseli dobrze sie tutaj przyjmuje.
Badalismy to caly dzisiejszy dzien na Gozo, polnocnej wyspie, na ktora
przyplynelismy o 11 godzinie, prawie 2 h za pozno, bo transport
publiczny tam zamiera w okolicach poludnia. Wyspa jest jednak dosc
kieszonkowa, kilka godzin wystarczylo na zaliczenie Azule Window,
Victorii, Mgarr, na konsumpcje krolika w truflach i czerwonym winie,
ktory przypominal jednak obiadek w przedszkolu u siostr Wizytek, a
ktory jest lokalna przyprawa na Gozo.
Wyruszywszy piechota w strone portu, wielokrotnie padlismy ofiara
kaprysu tutejszej styczniowej pogody, ktora dziala w systemie - 18
stopni, slonce, 9 stopni, deszcz, 12 stopni, wiatr, 19 stopni nastepny
deszcz. Ale to nic zlego, mozna sie przyzwyczaic, wy tez byscie sie
zapewnie przyzwyczaili, przyjezdzajac z kraju, gdzie jeszcze kilka dni
temu bylo -30 stopni.
Wiec z radoscia na ustach udajemy sie wlasnie zbadac kolejne pozycje z
maltanskiego menu, ponownie w samym t-shircie i cienkiej kurtce, czego
i Wam zycze, szykujac sie do jutrzejszej analizy wlasciwej wyspy Malta.
PS. Znow problemy ze zdjeciami, beda dopiero w poniedzialek wieczorem.
Krótki rzut okiem na aktualną sytuację pogodową w najważniejszych dla nas przez najbliższe dni miejscach:
Londyn Luton - kluczowy w dniu jutrzejszym, nie od dziś wiadomo, że ten leniwy naród w tym leniwym kraju, wspomagany przez kwiat polskiej młodzieży, całkowicie się paraliżuje w przypadku nawet najmniejszego opadu śniegu. Nie powinno być tym razem problemu, bo zapowiadają między 4 i 2 stopni Celsjusza.
Malta
- piątek - od 13 do porywach 10 °C
- sobota - od 15 do 10 °C, piękny, słoneczny, plażowy dzień
- niedziela - porównywalnie
Sztokholm i Kraków - ok. -7 °C
Nie pozostaje nic innego jak jechać i przyjrzeć się temu miejscu, które największe czasy świetności przeżywało jako szpital dla rycerzy powracających z Wypraw Krzyżowych, siedziba Zakonu Maltańskiego, przechodząć potem na chwilę w ręcę Francuzów, na dłużej w ręcę Brytoli, by w 1964 roku stać się niezależnym państwem, wielkości mniejszej niż powierzchnia Krakowa (316 km2 vs 326 km2).