Egipt
– rejs po Nilu – 19.02.2010 - 5.03.2010
Egipt to zdecydowanie miejsce gdzie
spotkać może nas wiele przygód. Wielkie połacie pustyni urozmaicone
zielonymi oazami, kolorowy podwodny świat, oraz grobowce pełne
labiryntów
zachęcają do odkrywania tego kraju. W Egipcie każdy może w sobie
odkryć coś z Indiany Jonesa. Dlatego też postanowiłyśmy zasmakować
w przygodzie...
Zdecydowałyśmy się skorzystać z
usług biura podróży i tutaj dobra rada na sam początek. Oferty „last
minute” mają sens, jeśli chcemy poleżeć i odpocząć na plaży.
W przypadku ofert objazdowych zdecydowanie lepiej jest wybierać oferty
około 1-1,5 tygodnia przed wyjazdem - nie ma wtedy wielkich obniżek
cenowych, ale przynajmniej można lecieć z wybranego przed siebie
miasta.
W naszym wypadku okazał się to być lot ze stolicy...
Dzień 1
– 19.02.2010 (piątek) – lot do Hurghady
Po koczowniczej nocy na lotnisku w
Warszawie udało nam się szczęśliwie dolecieć na Hurghady – mmm.
Już pierwszy oddech, powiew ciepłego wiatru i promienie słońca
na twarzy zdawały się zapowiadać wspaniały pobyt...
Stosując się do rad naszych szacownych
kolegów z Globtroterii – już na dzień dobry zdecydowałyśmy się
na odkażenie organizmu, tak na wszelki wypadek. Buteleczki z % bywają
w Egipcie na prawdę przydatne – nawet zemsta faraona im się poddała.
Warto zaznajomić się już na samym
początku z instytucja tzw. Bakszyszu - czyli rodzaju napiwku,
zawoalowanej
jałmużny, którą powinniśmy dawać na każdym kroku, poczynając
od bagażowych (uwierzcie nam walka z nimi o to, żeby samemu zająć
się swoim bagażem, bywa mało skuteczna), sprzątaczy, na zwykłych
obywatelach pozujących do zdjęć kończąc. Nie są to jakieś wielkie
kwoty, bo tak na prawdę każdy daje tyle ile uznaje za stosowne,
przeważnie
1-5 funtów egipskich (na dzień dzisiejszy ok. 5L.E=1$) Warto pamiętać,
aby zabrać ze sobą, jeśli to możliwe, jak najwięcej drobniaków.
Bakszysz, dzielenie się z biednymi, stanowi jeden z filarów wiary
muzułmańskiej , dla nas może mało zrozumiały, ale jednak: w krajach
muzułmańskich nie ma możliwości, aby ktokolwiek umarł z głodu
(daje do myślenia, nieprawdaż?).
Szczególnym przypadkiem są tutaj
dzieci, które w odróżnieniu od dorosłych nie liczą na pieniądze,
ale na kolorowe długopisy, których niestety mają tutaj niedostatek.
Tak, tak – nie zapomnijcie zabrać wszelkiego rodzaju środków do
pisania - flamastrów, kredek wszelkiej maści, bo uśmiech na twarzy
dziecka trzymającego w swoich łapkach kolorowy długopis na prawdę
zapada w pamięć i pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na polską
rzeczywistość.
Słodycze też się przydają!
A jak lokalni ludzie rozpoznają
Polaków?
Podróże kształcą, zatem my też zdobyłyśmy wiedzę niezbędną
do rozpoznania krajana na zagranicznych wojażach - otóż: Polacy mają
duże nosy!
Dzień 2
– 20.02.2010 (sobota) – leniuchowanie na
plaży.
Morze Czerwone słynie ze swoich
wspaniałych
raf koralowych, dlatego zobaczyć Egipt bez oglądania bogactw kryjących
się pod woda, to jak nie zobaczyć go wcale. Dlatego warto pamiętać
o zabraniu płetw, maski i rurki… dla zapominalskich istnieje oczywiście
możliwość zakupu na miejscu (płetwy to wydatek ok. 50 le). Lokalne
biura organizują także całodniowe wyprawy dla amatorów nurkowania
– koszt ok 25-50 $
Dzień 3
– 21.02.2010 (niedziela) – transfer do Luksoru (kolosy Memnona,
świątynia Hatszepsut, Dolina Królów,
świątynia Luksorska)
Dzień trzeci już od samego rana
obfitował
w bogactwa. Zaczęliśmy od podróży do Luksoru, czyli starożytnych
Teb - „miasta o stu bramach”.
Teby, podzielone Nilem na „miasto
żywych” i „miasto umarłych”, były sanktuarium trójcy
bóstw: Amona, Mut i Chonsu. Zobaczyłyśmy kolosy Memnona, zwiedziłyśmy
świątynie Hatszepsut oraz grobowce w „Dolinie Królów” - zakamuflowane
w skalnych rozstępach, drążone na niewiarygodnych wysokościach i
niesamowicie długie chroniące ciała faraonów wraz z ich skarbami
Jednak nie był to koniec atrakcji
przeznaczonych na ten dzień. Po południu i całym dniu spędzonym
w jednym z najcieplejszych miejsc do którego docierają turyści –
dolinie królów – mieliśmy chwilkę aby odsapnąć przed atrakcjami
wieczoru.
Świątynia Luksorska po zachodzie
słońca prezentowała się wręcz cudownie. Wejście zdobi wielki pylon
zbudowany przez Ramzesa II. Ma on 65 m szerokości, a zdobią go
płaskorzeźby
ilustrujące przebieg kampanii prowadzonej przez tego faraona przeciw
Hetytom wraz z bitwą pod Kadeszem w Syrii. Przed pylonem stały niegdyś
dwa obeliski Ramzesa II. Dzisiaj pozostał tylko jeden z nich o wysokości
25 m. Drugi wywieziono do Francji w 1833 roku, by stanął na Placu
Zgody w Paryżu. Ciekawostką świątyni Luksorskiej jest umiejscowienie wewnątrz jej
zabudowań meczetu Abu al-Haggaga.
Późnymi godzinami nocnymi
postanowiłyśmy
skorzystać z relaksującej mocy sziszy palonej w lokalnym barze –
smak...bezcenny.
Dzień
4 – 22.02.2010 (poniedziałek)
– Karnak, Medinat Habu, wioska robotnicza, wyspa bananowa
Karnak znany niegdyś jako miasteczko
Opet-Isut (co znaczy „centrum świata”). Świątynia poświęcona
została triadzie bóstw: Amonowi, Mut i Chonsu. Wielka świątynia
Amona jest największa w rozległym kompleksie złożonym za świątyń,
kaplic, obelisków, posągów, świętego jeziora i strzeżonej przez
sfinksy alei łączących Luksor z Karnakiem.
Wieże o wysokości 43 m zbudowane są z regularnych bloków piaskowca.
Choć północnej wieży nie dokończono, a żadna z nich nie została ozdobiona, jest to największy
pylon w Egipcie (jego szerokość wynosi 130 m). Największe wrażenie
robi sala hypostylowa ze 134 kolumnami. Ten las kolumn dostarcza
patrzącemu
niesamowitych wrażeń i emocji zarówno z powodu swego ogromu, jak
też dzięki grze świateł i cieni, przesuwających się między nimi.
Ale to jeszcze nie koniec atrakcji
tego dnia, po południu miałyśmy okazję udać się do jednej z najlepiej
zachowanych świątyń w tym rejonie- Madinat Habu. Dlaczego jest tak
niesamowita zobaczyć możecie na zdjęciach – wspaniale zachowane
barwy i reliefy na ścianach potrafią zadziałać na wyobraźnie.
Szczególnie
te które przedstawiają sceny faraona walczącego z wrogami ...ciekawostką
jest sposób w jaki liczono pokonanych wrogów – uwaga, uwaga –
ofiarom obcinano ręce i genitalia (które na ścianach przypominają
paróweczki ;) ).
Potem miałyśmy okazję zobaczyć
wioskę robotników, którzy zajmowali się tworzeniem przeogromnych
grobowców w dolinie królów. Grobowce robotników były nie mniej
imponujące jak grobowce samych faraonów, a już na pewno zachowały
się w zdecydowanie lepszej formie, gdyż nie były w centrum zainteresowań
złodziei łupiących skarby z grobowców faraońskich.
Udało nam się także odwiedzić
wyspę bananową – objeść się pysznymi małymi banankami
i zobaczyć kilka interesujących okazów drzew owocowych i ptaków,
które nieustannie nas z tych drzew atakowały swoimi odchodami ;) bardzo
przyjemny spacer...
W późnych godzinach wieczornych
mogłyśmy
się w pełni zrelaksować na statku, podziwiając niesamowitą
florę i faunę okolic Nilu. Wrażeń z tego, co nasze oczy widziały
po prostu nie da się przekazać – to trzeba poczuć, chłonąc całym
sobą. A uwierzcie na prawdę warto.
Dzień
5 – 23.02.2010 (wtorek) – rejs po
Nilu, Edfu, Kom Ombo
Od samego rana niesamowite widoki
przesuwające się za burtą wprawiły nas w doskonałe humory,
co zaowocowało na prawdę fajnym dniem.
Po lekkim śniadanku udałyśmy się
na zwiedzanie świątyni Horusa w Edfu – z charakterystyczną sceną
reliefową od frontu przedstawiającą Ptolemeusza XIII zabijającego
wrogów Egiptu w obecności Horusa i Hathor.
Na statku Jadzia w między czasie
próbowała
poczytać arabską gazetę ;) Zrozumieć jest ciężko, ale warto nauczyć
się kilku słów.
Wieczorkiem naszym oczom ukazała się
podwójna świątynia w Kom Ombo – widok zapierający dech w piersiach
zwłaszcza , że nasz statek cumował jakieś 5 minut spacerkiem od
niej.
Nocą postanowiłyśmy zasmakować
w arabskich rytmach i w tradycyjnych (może troszkę zeuropeizowanych)
strojach wybrałyśmy się na „ galabija party”. Trzeba było całkiem
niezłych mięśni brzucha i ruchów biodrami, żeby dotrzymać towarzystwa
lokalnym :D Okazało się jednak, że jesteśmy całkiem niezłe w tym
co robimy, bo zostałyśmy same na parkiecie (absolutnie nie dlatego,
że tańczyłyśmy tak nieudolnie :P ). Nasze tańce zakończyły się
nocną kąpielą w basenie na pokładzie widokowym na statku.
Dzień
6 – 24.02.2010 (środa) – Abu Simbel, tama Asuańska,
świątynia Philae – jeden z najcięższych dni naszej podróży
Takim oto cudownym orzeźwiającym
sposobem zakończyłyśmy i jednocześnie zaczęłyśmy kolejny dzień
naszej wyprawy – dzień 6 – który swój początek miał już o
3 w nocy, kiedy to musieliśmy wyruszyć na pustynie, żeby zobaczyć
świątynię Abu Simbel – poświęconą bogom słońca Amonowi-Re
i Re-Horachte oraz bogu sztuki i rzemiosł Ptahowi. Tworzyła ona rozległy
kompleks, wchodzący nawet 56 m w głąb skały. Do ciekawostek związanych
z Wielką Świątynią należy zjawisko zachodzące dwa razy w roku,
19 lutego i 21 października wschodzące słońce oświetla wizerunek
Amona-Ra i Ramzesa, po chwili także Re-Horachte. Jedynie wizerunek
Ptaha nigdy nie jest oświetlony promieniami słońca – jak to przystało
na bóstwo ciemności.
Mniejsza świątynia w Abu Simbel,
poświęcona została bogini miłości i piękności Hathor oraz Nefertari.
Ale świątynia to nie wszystko –
w końcu udało nam się zobaczyć prawdziwą pustynie z fatamorganą!
Nagrzane, południowe powietrze zdążyło zaigrać z naszymi zmysłami
ponieważ sama podróż z Assuanu do Abu Simbel i z powrotem trwa ok
6 godzin (+zwiedzanie). Co prawda wycieczka możliwa jest tylko w konwoju
i z przedstawicielem policji uzbrojonym po zęby jadącym w każdym
autokarze, więc spanie na fotelu obok uzbrojonego faceta powinno
zapewniać
poczucie bezpieczeństwa, u nas jednak wzbudziło zupełnie inne odruchy,
gdyż lufy jego 2 pistoletów wycelowane były w naszym kierunku.
Popołudnie zajęło nam zwiedzanie
świątyni Izydy na wyspie Philae i wielkiej tamy Asuańskiej z pomnikiem
przyjaźni radziecko-egipskiej. Miejsca piękne, niestety pamięć po
atrakcjach nocy poprzedniej i poranka powodowała kompletne otępienie
naszych umysłów i poza licznymi zdjęciami, które udało nam się
zrobić, niewiele w nich pozostało.
Karola usypiała w każdej możliwej
pozycji i reagowała tylko na wezwania przewodnika „yalla Polska”,
które były w stanie wyrwać ją z otępiającego zmęczenia. Spanie
w każdej możliwej pozycji, nawet na stojąco opanowałyśmy do perfekcji.
Dzień
7 – 25.02.2010 (czwartek) – ogród botaniczny na wyspie
Kitchenera (Geziret an-Nabatat), wioska nubijska i lekcja jazdy na
wielbłądach
Minął już tydzień od
naszego przylotu do Egiptu. Zdarzyłyśmy się przyzwyczaić do zaczepek
na każdym kroku i tego że ponad 90% mężczyzn chciałoby się z nami
przespać albo coś nam wcisnąć pomimo tego, że jako rasowe turystki
zasłaniałyśmy wszystko co w kulturze islamu może okazać się powabne
i kuszące...no cóż blondynka i egipsko wyglądająca brunetka samotnie
spędzające urlop mogą w tym kraju uchodzić tylko za siostry ;) takim
oto sposobem zostałyśmy siostrami!! Ciekawe co by na to powiedzieli
nasi rodzice – hmm...
Ten dzień był już zdecydowanie
luźniejszy
od pozostałych – jeden z ostatnich na naszym rejsie po Nilu. Ostatni
na statku, ale za to pierwszy kiedy to miałyśmy okazję zaszaleć
na wielbłądach i zobaczyć prawdziwą burzę piaskową!
Z dobrych rad dnia dzisiejszego możemy
udzielić krótkich wskazówek jak wsiadać na wielbłąda ;)
Otóż wsiada się zupełnie tak samo
jak na konie – okrakiem go trzeba wziąć – jedyną różnicą jest
to, że taki wielbłąd potem musi z nami wstać a to już nie lada
wyzwanie, biorąc pod uwagę , ze od konia jest nieco wyższy i spadanie
okazać mogłoby się bolesne. Po tym jak już wygodnie usadowimy się
w siodle z naszym całym dobytkiem warto podsunąć się maksymalnie
do przodu siedziska, złapać rękami tzw. kolek z przodu i w momencie
, kiedy wielbłąd wstaje odchylić się maksymalnie do tylu (uwaga
limitem odchylenia są możliwości kręgosłupa, tudzież kolek z tylu,
który potrafi boleśnie wbić się w plecy). A potem, to już tylko
pozostaje ...jazda. Nie bez powodu wielbłądy nazywane są „statkami
pustyni” – buja nieprzeciętnie, zwłaszcza jak wielbłąd wymyśli
sobie ze lekko potruchta, ewentualnie zagrzebie się w piachu.
Atrakcji na ten dzień jednak nie
zabrakło.
Asuan pożegnał nas lekką burzą piaskową, zrobiło się ciemniej
i… żółciej. Ciekawe uczucie być uderzanym tysiącami ziarenek
piasku i pyłu… Późnym popołudniem zapakowałyśmy się do lokalnego
pociągu relacji Asuan-Kair i wyruszyłyśmy w ponad 14 godzinna wyprawę
do Kairu.
Standard pociągów był całkiem
przyzwoity,
nieco brudno i koledzy biegający po ścianach to chyba coś do czego
można się szybko przyzwyczaić. Poza tym całkiem przytulnie urządzone
wnętrze: 2 łóżka rozkładane przez kierownika wagonu (swoją drogą
przydałaby się u nas taka instytucja), łazienka wewnątrz każdego
przedziału z dostępem do bieżącej wody, pachnącym mydełkiem, zestawem
ręczników...no czegoż chcieć więcej? Dla wymagających dodam jeszcze,
że na korytarzu był ogólnie dostępny prysznic, a pan z obsługi
był na każde zawołanie, niemalże jak stewardesa w samolocie. Kolacja
i śniadanko do łóżka… na prawdę niezłe.
Nasza podróż pociągiem zakończyła
się wynalezieniem nowego drinka, który postanowiłyśmy nazwać „Night
train to Cairo”: połowa szklanki gorzkiej żołądkowej miętowej
+ sok/napój ananasowy.
Po takim znieczuleniu bujanie i
wibracje
egipskich pociągów bywają naprawdę nieszkodliwe ;)
Dzień 8
– 26.02.2010 (piątek) – Kair: Memfis, Sakkara,
Kościoły Koptyjskie, Muzeum Egipskie
Poranek w Kairze zaskoczył nas
ochłodzeniem. Z temperatury około 30 stopni do której już przywykłyśmy
, dostałyśmy się do zupełnie innego świata - 16 stopni po wielkim
oberwaniu chmury. Ulice Kairu stały w wodzie, bo kanalizacja niestety
nie jest przystosowana do tak obfitych opadów a i ludzie nie za bardzo
o nią dbają, bo walające się tony śmieci skutecznie zatykają wszystkie
odpływy i ścieki.
Zmiana pogody przypomniała nam
niestety,
ze już niedługo trzeba będzie przygotować się na szok klimatyczny.
Pod piramidę w Sakkarze udałyśmy się już w kurtkach zimowych, które
chroniły nas nie tyle przed zimnem, co przed zimnym wiatrem tak
charakterystycznym
dla Egiptu w tej porze roku. No cóż... zdjęcia pod piramida schodkową
w kurtce zimowej: specjalnie dla czytelników Globtroterii! ;)
W Kairze koptyjskim natomiast
zobaczyłyśmy
między innymi najstarszy z zabytków architektury koptyjskiej - kościół
św. Sergiusza i Bakchusa. Podobno ten kościół zbudowano na krypcie,
w której schroniła się Święta Rodzina podczas ucieczki do
Egiptu.
Na koniec udałyśmy się zobaczyć
wszystkie skarby starożytnego Egiptu, zmagazynowane w Muzeum Egipskim
w Kairze. Piękna biżuteria, mumie, skarby z grobowca Tutanchamona m.in. jego sławna maska…
bardzo ciekawa kolekcja niestety przechowywana
w dość nieprzyjaznych warunkach.
Dzień 9
– 27.02.2010 (sobota) – Piramidy i Sfinks w Gizie, meczet alabastrowy
Muhammada Alego, cytadela Saladyna
Nadeszła wiekopomna chwila – w dniu
dzisiejszym cel wszystkich podróży do Egiptu: tajemniczy Sfinks i
piramidy.
Zespół piramid w Gizie to dwie
największe
piramidy zbudowane w starożytnym Egipcie. Wszystkie mają kształt
ostrosłupa na podstawie kwadratu. Największą z nich jest piramida
Cheopsa - w starożytności „Horyzont Cheopsa” - jeden z siedmiu
cudów świata. Ma podstawę o boku 230 m i wysokość 147 m. Piramida
Chefrena jest wysoka na 137 m, piramida Mykerinosa ma tylko 65 metrów
wysokości. Wokół tych piramid zbudowano szereg mniejszych,
przeznaczonych
na grobowce królowych i dostojników państwowych.
Piramida Chefrena wyróżnia się
ustawioną obok niej, przy dolnej świątyni grobowej, monumentalną
rzeźbą Sfinksa. Został on wyrzeźbiony w olbrzymim bloku
skalnym. Sfinks ma ciało lwa i głowę faraona osłoniętą
szeroką chustą nemes .
Piramidy naprawdę robią niesamowite
wrażenie ;)
Dzień 10
– 28.02.2010 (niedziela) – Kair
muzułmański
Ostatni dzień w Kairze postanowiłyśmy
poświęcić na zwiedzanie części muzułmańskiej. Aby móc dostać
się we wszystkie interesujące nas miejsca bez problemów, postanowiłyśmy
ubrać się troszkę bardziej po ichniejszemu. Studiowanie sposobów
wiązania chust tzw. Hidżabu przez egipskie kobiety , dało chyba całkiem
niezły efekt. Tym razem zaczepiane byłyśmy tylko i wyłącznie po
arabsku, a to i tak zdarzało się sporadycznie.
Ubrane od stop do głów postanowiłyśmy
pospacerować w okolicach znanego bazaru Khan el Khalili. Zobaczyłyśmy
miedzy innymi wielokrotnie przebudowywany meczet Al Azhar, meczet i
mauzoleum sułtana Kalawuna, meczet AL- Hakina, pałac z mauzoleum Al
Ghuriego. A potem przez bramę południową dostałyśmy się na targ
kasaba, gdzie wśród „tubylców” miałyśmy okazje zobaczyć jak
wygląda życie codziennie ludzi w Kairze. Życie z dala od turystów
(byłyśmy jedynymi turystami), pełne brudu, ubóstwa… życie, którego
nie sposób zobaczyć z okien autokarów. Kiszone ryby w akwariach
wystawionych
w pełnym słońcu, biegające kurczaki i króliki zarzynane na oczach
przechodniów, a tuż obok sklepy z pieczywem pachnącym tak cudownie,
że jeszcze dzisiaj nie sposób zapomnieć… stragany z kolorowymi
przyprawami, których nazw nie sposób spamiętać oraz ogrom barw
powiewających
na wietrze chust- taki Kair naprawdę potrafi skraść serce.
Dzień 11-14
– zasłużony odpoczynek w Hurghadzie.
Hurghada- miasteczko stricte
turystyczne,
w którym podobno wiele się dzieje. Nas jednak nie zachwyciło. Wyglądem
przypominało każde miasteczko turystyczne w ciepłym kraju. Przeciętność
– ot i tyle.
Co w nim warto zobaczyć? Podobno warto
wybrać się do dzielnicy handlowej z mnóstwem knajpek – Sakkala.
Ale miejcie się na baczności, bo herbatke i kawke niestety robi się
tam z lokalnej wody, co może poskutkować pewnymi problemami żołądkowymi.
A nagabujący sprzedawcy potrafią na prawdę działać na nerwy.
Miejcie się na baczności również
jeśli chodzi o taksówkarzy w Hurgadzie, którzy próbują na wszelkie
sposoby wymusić od biednych, nieświadomych turystach jak najwięcej
pieniędzy. Niestety nam nie udało się uniknąć mało przyjemnych
przygód. Jeden z taksówkarzy chciał nas wywieźć poza miasto i
najprawdopodobniej
wymusić odpowiednia dla niego sumkę, żeby nas przywieźć z powrotem.
Ale nie z nami takie numery :P zachowałyśmy zimna krew i chociaż
Jadzia miała już w głowie szczegółowo opracowany plan iście z
Jamesa Bonda jakby przydusić kierowcę paskiem od bluzki, to jakoś
udało nam się uniknąć nieprzyjemności. Samotnie podróżujące
kobiety w krajach muzułmańskich – miejcie się na baczności!
Jedynym urokliwym miejscem, oprócz
raf koralowych ma się rozumieć... ale o tym później, jest Marina,
czyli port w Hurgadzie.
Chyba jedyne miejsce w całym Egipcie
przypominające standardami Europę – czyste, schludne, z wielka ilością
małych, urokliwych kawiarenek, gdzie może zapalić fajkę wodną
podziwiając
gwiazdy na niebie i rozkoszując się chłodnym wiaterkiem od morza...
Rafy koralowe u wybrzeży Egiptu są jednym z najbardziej urokliwych miejsc. Wiele ludzi przyjeżdża do
Egiptu rokrocznie i do tej pory nie widziało piramid, bo skupiają
się tylko na rafach! Tego, co kryje podwodny świat nie da się opisać
w kilku zdaniach – kolory zapierają dech w piersiach, ocierające
się o nasze ciała ławice ryb szokują bezpośredniością, a ciepła
woda sprawia, że możemy poczuć się dużo przyjemniej pod woda aniżeli
na lądzie.
Tak więc kochani...koniec naszej
podroży
– teraz już tylko powrót do rzeczywistości – w zimny i śnieżny
polski świat. Egipt bez wątpienia skradł nasze serca i zapadł głęboko
w pamięć. Smak, zapach i ciepło promieni słonecznych pozostaną
jeszcze przez długi okres czasu w naszych umysłach wywołując błogi
uśmiech na naszych twarzach.
Egipcie – jeszcze do ciebie wrócimy!!
CENY:
Aby wyszły w złotówkach - dzielcie przed 2.
Woda mineralna: 2 L.E za 1,5 l w
sklepie,
ok .5-8 L.E. jeśli trafimy na stragan na którym trzeba się targować
Papierosy: paczka marlboro light ok.
8,5 L.E. w sklepie
Coca-cola: butelka 1,5 ok. 3,8 L.E.
w sklepie
Herbata: w hotelu – 6 L.E., Abu Simbel
- 20 L.E.
Wynajem feluki: 15 L.E. dla 8 osób
Bilet metra w Kairze: 1 L.E.
Taksówka w Kairze (koniecznie biała,
gdyż te mają taksometry): 2,5 L.E./ km + 5-10 L.E. napiwku, jeśli
kierowca okazał się w porządku.
ZDJĘCIA:
Egipt by Jadzia
Egipt by Karolina
Kair by Jadzia