BY KAROLINA & JADZIA
Jeden rozwalony
telefon,
jedna „zepsuta”
noga,
rozbita szyba w
pociągu,
kąpiel w gównie po
kostki,
bycie nazwanym
rasistą
i faszystą,
porzucenie przez
współkompanów,
wrażenia bezcenne...
za resztę zapłacisz kartą Mastercard – czyli co
ABB team robiło w Maroku.
Po raz pierwszy same,
bez biura podróży, wybrałyśmy się do kraju arabskiego. Zaopatrzone
w chusty i tym razem bez alkoholu (co nam się dawało we znaki przez
prawie tydzień) wyruszyłyśmy do Maroka. Zaczęło się dość drastycznie:
noclegiem na lotnisku w Bergamo. Zbici w kupkach, na 1/3 lotniska,
spaliśmy
na zimnej podłodze. Tego przeżycia naprawdę nie polecamy, zwłaszcza,
że w Bergamo można znaleźć bardzo milutki, rodzinny hostelik całkiem
niedaleko od lotniska (Fragolino Hostel - więcej informacji możecie
wyszukać w necie lub skontaktować się bezpośrednio z właścicielami
pod adresem mailowym:
This e-mail address is being protected from spam bots, you need JavaScript enabled to view it
. Oprócz noclegu można liczyć na dobre
śniadanko
i napitek%, no i się rozumie rewelacyjnych właścicieli).
Sobota
- Tanger- > Marrakesz
Naszą przygodę z
Marokiem zaczęliśmy w Tangerze - podobno jednym z najbardziej
niebezpiecznych
miast całego Maroka. Czy nie bez powodów nazywanym Tanger-Danger,
nie mieliśmy okazji sprawdzić, gdyż tego samego dnia udaliśmy się
pociągiem do Marrakeszu.
Po poszukiwaniach
dworca
kolejowego, który jest trochę daleko od centrum, zasiedliśmy w całkiem
przyjemnym, klimatyzowanym pociągu z siedzeniami… ze skaju. Podróż
w drugiej klasie kosztuje 205 DH a w pierwszej, z lekko rozkładanymi
siedzeniami 355DH.
Pociąg generalnie
bardzo podobny do naszych standardów PKP - może troszkę bardziej
czysty i z klimą, nawet w 2giej klasie. Jedynym negatywnym wspomnieniem
są siedzenia ze skaju, które maja pewne ciekawe właściwości
przyklejania się do każdej części ciała, której dotykają.
Niedziela
- Marrakesz
Marrakesz określany
jest jako jedna z najbardziej egzotycznych metropolii Maroka. Miasto
dawniej pełniło funkcję bazy dla karawan przemierzających szlaki
handlowe wiodące przez Saharę, dlatego też z łatwością można
zauważyć mieszające się tutaj style: afrykański i arabski.
Marrakesz dzieli się
na 2 części: Medinę oraz Gueliz. My zdecydowanie bardziej
zainteresowaliśmy
się mediną z bazarami i zabytkami zamkniętymi w obrębie murów miasta.
Przespacerowaliśmy
się wzdłuż murów starego miasta, obejrzeliśmy Pałac El-Badi niestety
dość zniszczony przez Mulaj Ismaila, który rozgrabił z niego budulec
na stworzenie własnego pałacu w Meknes. Coś go jednak powstrzymało
przed zniszczeniem grobowców Saadytów, które kazał zaplombować
i dzięki temu zachowały się w całkiem niezłym stanie. Najbardziej
znaną spośród trzech sal mauzoleum jest sala 12 kolumn udekorowana
przepiękną mozaiką w marokańsko-andaluzyjskim stylu.
Główny plac mediny -
Jemaa el-Fna to olbrzymia przestrzeń pomiędzy sukiem, a meczetem
Kutubijja.
Zaskoczył nas różnorodnością tego, co na nim można znaleźć:
począwszy od zaklinaczy węży, kobiet malujących dłonie henna, przez
małpy w pampersach, aż po sprzedawców pysznego, świeżo wyciskanego
soku z pomarańczy(3-4 DH/szklanka).
Plac ożywa około
godziny 17.00. Nocni handlarze rozstawiają stragany i można tutaj
zjeść niemalże wszystko. Dla amatorów interesujących smaków są
gotowane ślimaki czy przepyszna zupka z jagnięciny (Harira) podawana
ze słodkimi (!) precelkami. Atmosfera jest naprawdę niepowtarzalna
kiedy trzeba się przeciskać przez tłum ludzi, przy dźwiękach bębnów
i lampach przeświecających przez kłębiące się opary.
Będąc w Marrakeszu,
nie sposób też nie wspomnieć o sukach, czyli labiryncie mrocznych
uliczek wypełnionych różnymi towarami na sprzedaż. Skórzane torby
przeplatające się z kolorowymi dywanami i smrodem gotowanych specjałów
oraz krwią ubijanych na oczach przechodniów kurczaków i innego ptactwa
- zdecydowanie nie dla ludzi o wrażliwych żołądkach. My się jakoś
przyzwyczailśmy i po godzinie już nic nam nie przeszkadzało :P
Z serii poradnik małego
handlarza:
Proszę zabrać
ze sobą długopis i kartkę papieru, bo tutaj bardzo ciężko
sie dogadać (no chyba, że śmigacie biegle po francusku z lekką
naleciałością
arabskiego). My generalnie woleliśmy nie ryzykować jakiś przykrych
niespodzianek wynikajacych z bariery językowej. Poza tym, co napisane
każdy widzi i nie da się oszukać ..Jeśli zapłacić musicie 20 DH
a macie tylko 100DH i nic drobniej, to zawsze trzymając towar w ręce
czekając najpierw na resztę, a dopiero potem obdarujcie sprzedawcę
swoją 100ką - inaczej możecie zostać pozbawieni swojej sumki, a lokalni
nagle przestaną w ogóle was rozumieć.
Z całą pewnością
nie polecamy wybierania się w okolice suk bez mapy - uliczki tworzą
skomplikowane labirynty i bardzo często prowadzą w ślepe zaułki.
Jak łatwo się domyślić, nam udało się stracić orientację i trochę
się zgubić. Poczułyśmy się trochę niepewnie, lądując w ciemnej
uliczce pełnej ciemniawych typów...
To , co zaskoczyło
nas bardzo pozytywnie w Marrakeszu to liczność malutkich i bardzo
urokliwych hotelików usytuowanych w samym centrum Mediny, 2 kroki od
Jemaa el-Fna. Całkiem przyjemne pokoiki z umywalkami usytuowane w
riadach to niezły pomysł nie tylko na nocleg, ale również na ciekawe
znajomości. Poznać można nie tylko lokalną ludność, ale może
przede wszystkim wielu innych, dość ciekawych turystów :D
Poniedziałek
- dolina Ouriki
Gdyby ktoś chciał
nas kupić to cena wywoławcza za sztukę: 300 wielbłądów.
Nasz, wówczas jedyny
towarzysz, okazał się jednak bardzo miłościwy i zdecydował się,
że podróżowanie z nami może okazać się znacznie ciekawsze, aniżeli
posiadanie 600 wielbłądów. Musimy mu podziękować, bo gdyby na jego
miejscu był ktoś inny, to kto wie, jakby się to wszystko skończyło...
(Łukasz na pewno by nas opchnął, jak sam stwierdził).
Tak właśnie zaczęła
się dla nas wycieczka w Dolinę Ouriki.
Pięknie, górzyście
– hmm niestety nie jesteśmy jak kozice i po stromych ścieżynkach
poruszamy się troszkę bardziej nieporadnie... może dlatego
Karola uszkodziła kolano, a Radek wpadł w... kaktusy...
Jak widać dla
niektórych wizyta w górach, tudzież jak kto woli dolinach, okazać
się może naprawdę bolesna.
Warto pamiętać,
że w tutejsze rejony można udać się na wycieczkę organizowaną
z lokalnym biurem podróży lub wynegocjować cenę na postoju
Grand taxi (w obu wypadkach było to ok 200 DH na głowę). My
zdecydowaliśmy
się nie ryzykować zbytnio i wybraliśmy uczciwie wyglądające biuro
podróży, polecane zresztą przez wszystkich napotkanych turystów
– Sahara Expedition (www.saharaexpe.ma). Oczywiście jak na Maroko przystało, zupełnie
nie zaskoczył nas fakt, że w cenę niewliczony był przewodnik, bez
którego naprawdę nie warto się ruszać z miejsca, gdyż góry są
naprawdę niebezpieczne , wymagają całkiem niezłej sprawności fizycznej
i znajomości lokalnych tras (nie macie co liczyć na jakieś wyraźne
oznakowania, tylko gdzieniegdzie wyłaniały się jakieś malowane
na kamieniach strzałki. W większości wypadków niestety obierało
się drogę na kompletnego „czuja” , czyli biegnąc za przewodnikiem).
Pamiętajcie również,
że tutaj ludzie zarabiają na wszystkim, więc przewodnik nie omieszkał
zaprowadzić nas na koniec do restauracji prowadzonej przez jego
kuzyna...
hmm... Dziwne te powiązania rodzinne swoja drogą, bo każdy z każdym
jest rodzina w tym kraju. Ale nie będziemy zgłębiać tego tematu,
bo jeszcze wyjdzie, że się zbytnio czepiamy :P
Wtorek
- Essaouira
Piękne nadmorskie
miasteczko. Tutaj udało nam się zrelaksować troszeczkę i odetchnąć
po zatłoczonym Marrakeszu. Zanim jednak dotarliśmy na miejsce
musieliśmy stoczyć walkę z jakimś naganiaczem autobusowym, który
uparcie twierdził, że nasze „podręczne” 30 litrowe plecaki nie
nadają się na bagaż przewożony w środku autokaru i pod groźbą
wyrzucenia nas na ulice kazał uiścić sobie dodatkową opłatę…
ehhh, cóż za „bezstresowy” kraj...
Essaouira jest znanym
rajem dla surferów i przyznać trzeba, że wiatry tam mają konkretne.
Wielka i pusta plaża to naprawdę przecudowne miejsce - chociaż drobny
piaseczek jeszcze do dziś mamy we wszystkich kieszeniach spodni mimo
iż zostały wyprane już dwukrotnie od czasu powrotu.
Co warto zrobić
w Essaouirze? Oczywiście udać się na targ rybny i zaledwie za 60
DH/głowy wybrać sobie cały zestaw świeżo grillowanych owoców morza
(my dostaliśmy 4 rybki mniejsze, 1 wieeeelką, cały talerz krewetek
i kalmarów). Mniam!
Żeby tak się objeść
naprawdę warto tutaj przyjechać :D
Dla amatorów
sportów wodnych, typu windsurfing i generalnie wszystko inne, do czego
potrzeba wody i wiatru - polecamy. Dla tych, którzy twardo stąpają
po ziemi i lubią pobiegać, też mamy coś interesującego: maraton
po marinie ze stadem wielkich mew tylko czyhających jak narobić biednemu
uciekinierowi na głowę (nam się udało wygrać).
Hmm - Zachód słońca
też mają niczego sobie.
Aaaa, no i jak przystało
na odważne dziewczynki znaleźliśmy ciekawostkę turystyczną –
więzienie! Co prawda grypsowanie po arabsku było troszkę trudne,
ale że co? Że my nie damy rady? Hihi...
Środa
- Casablanca/Rabat
Ten dzień był
sądnym dniem.
Zaczęło się
dość wcześnie , bo juz o 6 rano zerwaliśmy się z lóżek i wyruszyliśmy
w 7 godzinną podróż autokarem do Casablanki. Autokar, to zdecydowanie
zbyt szumne słowo, bo jeśli wziąć pod uwagę smród, skrzynię biegów,
która wydawała przerażające odgłosy, brak szyb w niektórych miejscach
skutecznie załatanych tekturą, braki w siedzeniach oraz drzwi zamykane
na... haczyk, to nazwać by to można było co najwyżej gratem. No
cóż ...dało radę, ale była to jedna z najbardziej ekstremalnych
podróży jaka nam się przytrafiła.
Będąc w Casablance
naszą uwagę skupiliśmy głównie na meczecie Hassana II.
Piękna, olbrzymia budowla na skraju morza... widok niesamowity. Niestety
przez opóźnienie związane ze stanem technicznym „autokaru” nie
dotarliśmy na ostatnie zwiedzanie wnętrza o 14:00...
Ale wracając do
„sądności”
tego dnia - otóż właśnie tutaj, w Casablance, zostałyśmy porzucone
przez jedynego reprezentanta płci męskiej i od tego czasu musiałyśmy
już sobie radzić zupełnie same.
Po ciężkich przeżyciach
tej środy zapakowałyśmy się do pociągu do Rabatu. Za 35 DH/os,
w ciągu niecałej godziny znalazłyśmy się w stolicy Maroka. Całkiem
inne miejsce, nowoczesne, pełne młodych, wykształconych ludzi. Ale
los rzucił nas tutaj głównie, ażeby zasmakować lokalnego piwa.
A podobno to kobiety wpędzają mężczyzn w alkoholizm...
|