Cofnijmy sie w przeszlosc o prawie 3 dni, czyli prawie do prehistorii. Playa rincon to najpiekniejszy i wg Marty najbardziej romantyczny zakatek Dominikany, bo mozna kapac sie skapo ubranym. Ale najpierw trzeba tam dojechac z miejscowym niezbyt pachnacym cieciem na motororze. Zawozi on tam z wczesnego rana, a zwozi poznym wieczorem, po drodze odwiedzilismy jego serdecznego kumpla od iguan, co je reprodukuje. 45' jazdy przez paryz dakar,pomaranczowa ziemia oblepila nasze brzydkie ciala, a przy drodze miejscowi grali w domino. Jak karol i diana, wszystkich pozdrawialismy
Playa Rincon muy bonita.kazdy znajdzie tam dla siebie kawalek piasku, bo na odcinku 2 km nie ma nikogo. Znalezlismy szybko swoja dzialke, chop do wody, niebiesko-lazurowej, a tu nagle zonk. Podjezdza motocyklista w szortach,zza ktorych wystaje walter ppk i mowi, zeby natychmiast przeniesc sie na koniec plazy bo tu kradna i napadaja nieuwaznych letnikow. Runal mit tak przyjaznej i doskonalej Dominikany. Do konca dnia nuda - najpiekniejsza plaza regionu, lazur nieba i wody, bialy piasek,pochylone ku wodzie palmy. Tak wygladalo 1,5 dnia w Las Galleras na plw. samana, miejscowosci rodem z "w samo poludnie" z motocyklistami na glownym i jedynym skrzyzowaniu w tym miescie. Apartament w Isla cos tam hotel od zaraz przenioslbym do Krakowa i sie w nim dobrze urzadzil - 1000 peso.
Sobota rano - zalamanie pogody. 8 dni byla lampa, 2 ostatnie to kwiecien plecien, czasem slonce, czasem deszcz. Pora deszczowa welcome to. Gua gua wzielo nas do samany, wraz z ambitnymi wczasowiczami z niemieckiego all inc - 3300 euro za 3 tygodnie za 2 staruszkow i dziecko. Ponoc wszystko na Karaibach widzieli i mowia, ze tu najlepsze quality/price ratio. Trzeba sie zgodzic. Czule sie pozegnalismy i ze wspomnianego juz przez michala garazu na stoisku z pietruszka ruszylismy za kolejnych 50 peso za lebka do el limon. To taki wodospad, ale trzeba tam na koniu sie dotoczyc. Marta smiala sie, ze dostalem osla, ale jej kon to byla kobyla jakas, rodem z ubogiej hacjendy seniority pcimia dolnego. Nasi przewodnicy byli bardzo mili, dopoki nie dowiedzieli sie jaki napiwek dostana. coz. Minimalna na Dominikanie jest wyzsza niz w Polsce (280 euro na Dom) i niech sie ciesza,ze nic im nie zabralismy, jak ci Polacy co okradli Marsjan. Swoja droga to zaplacilismy za te konie po 450 peso,choc powolywalismy na cene michalow - za 300 muczaczo prawie spadl z krzesla ze smiechu.
Wodospad generalnie jak wodospad - woda spada w dol, jak wlasnie teraz kiedy nad las terranas spadlo wiecej wody niz podczas majowej powodzi w krk. Po drodze plantacje bananow, tytoniu, kakao, daktyli, chinoli (czinoli nie chinczykow), prawie jak pod Proszowicami. Kolejne gua gua, tym razem na pace i dotarlismy do Las Terranas, mekki wagabund z calego swiata. Piekne miejsce, ale nie tak piekne jak Champ Elysees, bo jak wiadomo najlepsze kasztany sa na Placu Pigalle. Casa Robinson goscila juz wczesniej naszych rodakow, wiec zbilismy cene do 900 peso, na motywie,ze najazd Polakow sie zbliza i bedzie bieda. Ogolnie w miejscowosci serwuja wysmienite owoca morze,ale z reguly maja to do siebie nadmorskie miejscowosci,wylaczajac z tego Casablanke. Generalnie za obiad z napojem trzeba zawsze na dominikanie placic ok 500 peso (50 zl), bo ci zlodzieje obowiazkowo doliczaja 26% podatku. Ale rybki warte tej ceny. Dzis jeszcze motor,ktory prawie zrzucilismy w przepasc, a on nas, objechane wszystkie lokalne plaze, gory, pastwiska, pola ryzowe (tak,tu maja!) niedzielne walki kogutow, naprawde,interior dominikanski tez jest fascynujacy. W kazdym razie zabawa trwa, ale zbliza sie jej zakonczenie. O 22 w poniedzialek czasu lokalnego, + 6h w Polsce,zelazny ptak zwany tez Condorem skieruje sie z Punta Cana do cudnego Frankfurtu. Obysmy tez znalezli sie na jego pokladzie, bo na razie kelner doniosl kolejna pinacolade przy barze kikaset kilometrow na zachod...
Przesadzilem z tym pieklem Haiti ostatnim razem. Przesadzilem. Stoi
kilka domow na wzgorzach okalajacych miasto, w nienaruszonym stanie.
Ulice zasadniczo sa bardzo w porzadku, oprocz tego, ze co kilkaset
metrow zalega na nich gruz z zawalonego domu. Nikt tego nie sprzata,
robia sie korki jak na alejach, paru chlopakow piluje zbrojenia
pilnikiem do paznokci, zycze im wszystkiego najlepszego, piluja od
stycznia, popiluja jeszcze pewnie do grudnia. Paru nastepnych kupilo
ciezarowki a la jelcze z polskiego wojska, z lawkami w srodku, z ktorych
w Polsce 20 zolnierzy pokazywalo do przejezdzajacych panienek, co by z
nimi zrobilo, a tutaj pakuje sie 100 Haitanczykow i wio. I nas. Nie
wiadomo gdzie to jedzie, jak to jedzie, kiedy to pojedzie, ale zawsze
sie gdzies dojedzie. Ladne to miasto, indeed. A raczej ladnie polozone
ruiny. Szkoda, ze to stolica kraju wg rankingu Human Development Index
150'tego na jakies 180 total. Fajna klasyfikacja, jak na olimpiadzie.
Mamo, nie kaz jechac mi tam jechac do 180tego, nie kaz, tak jak kazalas
pojechac na Haiti, zebym sie w koncu nauczyl zycia i wyniosl z domu. Do
granicy lekko frustrujacy widok jeziora, po ktorego tafli plywa milion
opakowan w stylu chinskiego zarcia w Krakowie, w tej formie organizacje
charytatywne serwowaly posilki. Po drodze zenska czesc naszej wycieczki
zainteresowali nadzy Murzyni, ktorzy kapali sie zaraz przy drodze, po
ciezkim dniu w kamieniolomach. Zacny to ponoc byl widok. Ale ja tego nie
moge zaakceptowac.
Jadac do Haiti, trzeba pamietac o jednym, o worku pieniedzy. Ale nie
zlotych, ani peso. O dolarach. Mocno nas Haitanczycy wydoili, 28 USD
podatku wjazdowego, 28 USD wyjazdowego. Mialem dac cos na nich w
Krakowie, ale juz nie dam. Oczywiscie w autobusie kilka pytan od
wolontariuszy, dla jakiej organizacji pracowalismy. Ja pracowalem dla
Towarzystawa Przyjaciol Zwierzat, ale nie wspominalem o tym. Marta jest z
kotem, wiec pewnie dla organizacji Moj Kot, Twoj Pies. Generalnie
przedstawialem sie jako dziennikarz Reutersa, ale gdzies gleboko w
plecaku zostawilem legitymacje.
Przejazd do Santo Domingo to prawie caly dzien z zyciorysu, 20.30 na
miejscu (taxi z Carribe Tours station do Casa Colonial to 150
dominikanskich wariatow, 15 zl). To jakies inne swiaty. PKB Haiti to 700
USD na osobe, a Dominikany 5500 USD. I ta 8'krotna roznice widac. Moje
ulubione Burger Kingi, ktore pokochalem w Australii za to, ze nazywaly
sie Hungry Jack, proste ulice i kamienice, estakady, zimne piwo, centra
handlowe... Po Port au Prince to jakies Dream City, roznica wieksza niz
miedzy Polska i Czechoslowacja.
A tak w ogole tytulem dygresji to jest jakas wielka przyjazd haitansko
brazylijska. O 14 Haiti stanelo, wszyscy na ulicach ogladali jak
Brazylia meczyla sie z Korea Polnocna, przy bramkach cale miasto w ryk,
po meczu na ulicach fiesta. Okazalo sie, ze zarzadzaja z ramienia UN
Haiti wlasnie teraz Brazylijczycy, to chyba taka zachodniopolkulowa
potega ta Brazylia.
I stala trasa dworzec autobus hotel La Arcadia za 1000 pesos. I noc, i
znow dzien, i znow sniadanie, i wstajemy i jazda na dworzec. Tym razem
na polwysep Samana, jednym z najbardziej luksusowych autobusow w
historii naszego zycia. 30 zl, 3 godziny, 3 siedzenia w rzedzie, zeby
panu bylo wygodnie. I znow naganiacze i znow mister, tu nie ma
komunikacji, droga trudna, ja pojade z misterem za jedyne 150 USD, w
koncu znalezlismy jakiegos motocykliste z przyczepa, ktory dowiozl nas
za 50 zl jak Bruner Klossa 40 km do Las Galleras, dziurze w nigdzie,
slawnej ze kilkukilometrowej Play Rincon, ponoc najladniejszej na
Dominikanie. Jutro sie sprawdzi, dzis tylko moczenie dupek w
przydomowej, tez niezlej, blekitnej, z palmami kokosowymi i z bialym
piaskiem. Na ta Playa Rincon ponoc na koniu mozna dojechac, ale ja nie
konny, ja bardziej piechur, dlatego jade na motocyklu.
Nie jest latwo.
Damian, mowia tutaj, ze znow do Tajlandii wyruszasz? Ale masz nudne
zycie.
Gdzie te posilki? Ci co mieli na ltura polowac? Czekamy.
TO JEST TYLKO WERSJA TRIAL, PRAWDZIWY REPORTAZ Z HAITI POWSTANIE W MOIM GABINECIE ZA KILKA TYGODNI I POJDZIE W SWIAT ZA KILKA MILIONOW DOLAROW.
Czy byliscie kiedys w stolicy, w ktorej nie ma siedziby rzadu, nie ma ma muzeow, kosciolow, supermarketow, jest na predce sklecony transport typu "paka i ilu sie zmiesci tylu pojedzie", nie ma tanich hoteli, bankow, poczty, niczego nie ma? Jak w najgorszym snie Krzysztofa Kononowicza. Nie byliscie? Ja tez nie bylem, do wczoraj, kiedy dotarlismy po 9 h jazdy do Port au Prince, spustoszonej prawie 5 miesiecy temu stolicy Haiti, juz wtedy najbiedniejszego kraju na zachodniej polkuli. Nie chcecie wiedziec jak to wyglada dzisiaj. To najbardziej hardcorowe miejsce odwiedzone w historii globtroteria.pl, zgodzi sie z tym nawet staly bywalec Indii i ich wielki znawca, Pan Lukasz. W gruzach jest pol miasta. Sterty kamieni, spod ktorych wystaja zelazne prety zbrojen, sa wszedzie. "Tu byl bank", "tu stala katedra", "tam mieszkali moi przyjaciele" - wszystko co mowi nasz przewodnik (30 USD za dzien, ktory z nim spedzilismy, to na prawde niezbyt wygorowana cena), jest w czasie przeszlym. Niesamowite przezycie, tu nic nie ma, nie bardzo wiadomo za co ludzie maja sie zabrac, tu moze pomoc tylko jedno rozwiazanie: wysiedlenie wszystkich mieszkancow po calym swiecie, tam 10 tysiecy, tam 100, do Polski 20 tysiecy, albo 20, bo na wiecej nas nie stac i kiedy wszyscy wyjada, trzeba na Haiti spuscic cos o mocy porownywalnej do bomby atomowej. Ten kraj trzeba zdmuchnac i nie zbyt wiele pomoc tu moga przerozne organizacje charytatywne, ktorych auta co chwile widac na ulicach miasta.
To jedyni biali, w jednym z 6 hoteli, ktore sie tutaj ustaly, jestesmy jedynymi bialymi przebywajacymi tu w blizej nieokreslonym celu. Towarzysza nam dyrektorzy przeroznych fundacji, dziennikarze, fotoreporterzy, zadnych turystow. Zero. Dlatego wydaje sie nam, ze zrobilismy rzecz niezwykla. Pewnie i glupia, bo przyjechalismy tu na pale, ale takie decyzje spontaniczne charakteryzuja ludzi fajnych i o szerokich horyzontach :) Albo nieodpowiedzialnych. Ale trzeba to bedzie wykorzystac. Jest plan. Jest plan na zrobienie wystawy zdjec Marty, ktora wchodzi z aparatem wszedzie, do namiotow tych biednych ludzi, w ruiny i jest plan ma ilustrowany nimi moj reportaz. Koniec ze zbieraniem butelek, makulatury, handlem kobietami i przemytem wodki ze wschodu - w koncu zamierzam zarobic swoje pierwsze pieniadze na podrozowaniu, a nie tylko je ciagle wydawac...
W kazdym razie przewodnik opowiadal nam o trupach wywozonych z ulic jeszcze przez kilka tygodni, o smrodzie, ktory unosil sie przez wiele tygodni w powietrzu. O rodzinach z sasiednich domow, ktore w komplecie zginely pod gruzami, bedacymi pochodna trzesienia. 230 tys osob zginelo, 300 tys. zostalo rannych, a 1 milion stal sie bezdomnymi. I tych bezdomnych tu widac, widac ich w miasteczkach namiotowych, ktore rosna juz od granicy z Dominikana, ktore wyrosly nawet w poblizy ruin Palacu Prezydenckiego, ktore symbolizuja upadek calego kraju. (Lukasz, wyslalem Ci MMSem zdjecie, dasz rade wrzucic, czy sobie z tym nie poradzisz?) Ja bym sobie nie poradzil?? Powagi troche! -MMS ponizej -przyp LukPilch)
Ale show must go on. Ludzie zorganizowali sie jakos, handluja czy tylko sie da, papierem toaletowym z darow, wszechobecna na swiecie "krowka smieszka", i kartami Tik-Tak. Smutne maja buzie, powiedzial bym beznadziejne, cos tam przeklna pod nosem, kiedy Marta robi im zdjecia, ale wszystko im jedno. Bedac obywatelem takiego kraju mozna myslec tylko o kuli w leb.
Wszystko co Pan Przewodnik nam opowiedzial spisalem i zapamietalem, zadajac mu inteligentne pytania.
Info praktyczne: z Santo Domingo do Porta au Prince odjezdzaja 2 busy dziennie - o 8.30 i 11 (Caribbe Tours), takie same godziny na vice versa. Koszt to 1500 santo domingosow, do tego 26 USD oplaty wjazdowej do Haiti (stan kasy musi sie zgadzac, nie ma wiz, ale ludzi doic trzeba, to standard we wszystkich krajach, ktore zniosly je dla Polakow.) Nie ma innego miedzynarodowego polaczenia, nie ma oficjalnych innych tras wewnatrz Haiti, tylko organizowane ad hoc chicken busy.
Hotel - jest tylko 6, trzeba bukowac zawczasu, nie spodziewajcie sie ceny mniejszej niz 80-100 USD za dwojke, dlatego tez tutaj padl smutny rekord noclegu w historii globtroteria.pl. Polecam Hotel Olafsson, orientalno-kolonialna atmosfera spodoba sie nawet bardzo wybrednym damom. Jedzenie tez tylko w hotelach. Nie ma restauracji, barow, pizzeri, nie ma McDonalda i Burger Kinga. Nie ma. Niczego. Nawet Cole trzeba kupowac w hotelu. To prawdzie oazy dobrobytu, ktore koja czlowieka po calym dniu spedzonym w tym piekle, jak Intercontinental w Kabulu, czy Hotel Saigon w Ho Chi Minh City, ktore byly glowna baza dla dziennikarzy, agentow i innych szumowin naszego pokroju, podczas operacji amerykanskiej w Afganistanie i wojny wietnamskiej...
Przepraszam za brak naszych zdjec, Internet jest dramat. W koncu i one sie jednak narodza.
PS. Specjalne podziekowania dla Pani niech jej bedzie Halinki z New York, ktora przejela nas jak beczke kiszonej kapusty w Santo Domingo i opiekowala sie az do momentu, kiedy wyladowalismy w spokojnej przystani Hotelu Olafsson. Nawet pieniadze pozyczyla, bo braki byly. Szkoda, ze Marcina nie ma, on zawsze wozil plik jednodolarowek przy sobie. Ale mowia, ze Marcin sie skonczyl i jezdzi juz tylko do Pcimia...
PS2. Jutro sprobujemy sie stad wydostac i jakos na wieczor dotoczyc sie do Santo Domingo. Chcemy do palm, do piasku i do hamaku.
Zeby nie bylo tak smutno na koniec ładny obrazek z Hispanoli :) (dodal LukPilch!)