Chyba już się starzeje, łysieje i siwieje, bo początki relacji nie są już tak udane i płodne jak kiedyś. To nie będzie jednak relacja, bo destynacja była bardzo zwyczajna, powszechna i łatwo dla każdego osiągalna, co zaraz udowodnimy. Będzie to krótka wariacja na temat Sardynii - mogę się mylić (poprawcie mnie jeśli Kreta jest większa) - największej wyspy Morza Śródziemnego, też na S jak Sycylia, ale jakże innej, przede wszystkim ze sprawnie działającą branżą śmieciarską.
Na Sardynię lecimy od połowy maja do połowy pażdziernika - wtedy mamy gwarancję uczciwego wakacyjnego wyjazdu, z opalenizną i morskimi kąpielami. Wyruszamy w kierunku Sardynii z Krakowa przez Milan-Bergamo - przyjemny, codzienny lot, oczywiście pakujemy się tylko w bagaż podręczny - ta trasa spokojnie jest do przelotu za 20 zł ONE-WAY. O 14.35, z reguły 20 minut przed czasem lądujemy - na pokładzie rozlegają się dobrze znane Ryanairow'e fanfary - "THIS IS ANOTHER RYANAIR FLIGHT BEFORE THE SCHEDULED TIME". Na miejscu bardzo wygodna przesiadka i o 15.40 ruszamy w kierunku Cagliari, też Ryanair, też za podobne pieniądze. W 4h osiągamy 20 stopniową amplitudę temperatur - to bardzo dobry czas jak na lot z przesiadką. Miłośników futbolu ucieszy przelot nad stadionem FC Cagliari, a koneserów pięknych widoków bardzo przyjemne podejście do lądowania wzdłuż klifów.
Na miejscu jak to nad Morzem Śródziemnym - chillout, take it easy, nothing to worry about. Za 40 euro (FULL) za dobę bierzmy coś z klasy Punto, za 30 Pandę i Smarta, za 20 nic nie weźmiemy, chyba że za 4 autobus do centrum. Problem może być z oddaniem pojazdu po zamknięciu lokalu, my wpychaliśmy kluczyki przez szparę pod drzwiami, dopiero wyciąg z karty kredytowej Michała H. pokaże nam, czy kluczyki dotarły do właściciela.
Cagliari - stolica wyspy, definitywnie warto się tam zatrzymać. Ale czas macie? My dla swojego Punta szukaliśmy dziurki przez pół godziny. Haju wręcznie wymanewrował nas w otwór o długośći większej o 5 cm niż długość Punta. Hostel się w Cagliari nazywa... hmm, chyba Hostel YMCA Marina, pełen jakiejś dziwnej niemieckiej młodzieży z wychowawcami z hipisowską przeszłością. Najtańsze miejsce w mieście do spania, oprócz publicznej plaży - 22 euro w dormie z bogatszym śniadaniem niż standardowy we Włoszech rogalik z kawą.
Co ja wam będę pisał - trzeba pokręciś się po uliczkach, wystarczy 45 minut i znaleźć coś do konsumpcji. Najbardziej podła trattoria zawsze jest najgodniejsza uwagi - pizza w Italii to wciąż od 5 do 10 euro, vino de la casa - 5-8 euro za litr, a słynna coperta to od 2 do 3 euro. Wrażenia kulinarne - prawdziwa orgia, co od lat zachwala krakowski znawca włoskiej kuchni - Łukasz P. - znany też jako Mariano Italiano. W tym odcinku jednak chciałby was wszystkich ostrzec przed Gran Premio - czyli koniną, którą zamówił i nawet zjadł... kiepski smak niech będzie dla niego karą za współuczestniczeniu w rytualnym mordzie na polskich wierzchowcach z hodowli w Janowcu Podlaskim.
Z Cagliari warto wyruszyć w kierunku plaż na południowo-wschodnim wybrzeżu - 40 km od stolicy znajdują się zatoczki i długie piaszczyste okazy, którym przyznajemy zgodnie po pięć gwiazdek. Nazwy podam wkrótce - warto, żebyście nie tracili czasu, tylko ruszyli na nie od razu. 15.X - 26 stopni powietrza, 21 stopni morza, ogólną atmosferę sielanki zakłócają tylko emerytki bez obowiązkowego w tym wieku top'u. Wybrzeże Sardynii to 1850 km, co kilka kilometrów wyrastają znaki wskazujące drogę do kolejnych "interesujących" plaż. O 16 robi się "chłodniej", ruszamy wtedy zaliczyć coś z tysiąca wartych grzechu miast włoskich, pada na Iglesias, zgadza się, jest tam parę kościołów, gdzie otrzymujemy gorzką lekcję włoskich zwyczajów - kuchnia jest zamknięta między 15.30 i 19.30. Jeśli się ktoś nie wstrzeli - do 19.30 głoduje.
Jedziemy po tej Sardynii i jedziemy, auto było zarejestrowane na Haja, ale za kierownicą zobaczyło każdego z nas, bo to nowe auto było - 750 km miało przejechane - a propos, to we Włoszech wciąż można mieć 0,7 promila we krwi?
Docieramy do Oristano, czyli zamykamy 1/4 Sardynii. I tu złota rada - bez rezerwacji jest tylko w mieście dostępny jeden hotel - Hotel Mistral, coś a la ten robotniczy koło MORD'u na Koszykarskiej - ale po 35 euro za głowę wziął. Do innych lokali gospodarze dojadą tylko po wcześniejszym zapowiedzeniu się. Oristano to katedra, brama średniowieczna, okiennice, czyli kanon made in Italy. Do 1.30 przy butelce wina, a może kilku dyskutujemy nad wyższością świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą. Czy może była to podobnie merytoryczna dyskusja ?
Po Oristano zaliczamy kilka zachodnich plaż, gdzie jednak zacina dość "zimny wiatr". Po 15.X najbezpieczniejsze są jednak plaże na południu wyspy, gdzie wg nas dominuje wiatr z nad Afryki. Ale to autorska teoria by globtroteria.pl
Jest też kilka starożytnych wykopalisk na trasie, które warte są odwiedzenia, jeśli tylko nie trzeba zapłacić za nie więcej niż euro. Jeśli macie pomysł na obejście bramek na obiekt - zapraszam, w przeciwnym razie nie warto.
Reasumując - Sardynia to plaże, plaże, plaże, plaże. Krajobraz chorwacki, tylko mniej gór. Michał i Agata, którzy 2 miesiące temu zapoznali się lepiej z Sycylią, wyższe oceny stawiają Sardynii. Ja się nie wypowiadam, choć z reguły chętnie wypowiadam się na tematy, o których nie mam pojęcia.
Ale będę hojny i Sardynii dam 7. W skali 1-10. To dużo. I niech to zobowiązuje ją do pracy nad sobą, a Was do kupowania biletów.
PS. Powrót z Sardynii również przez Bergamo. Albo w jeden dzień (co jest karkołomne), albo z noclegiem. Polecam to drugie, bo Bergamo to wg mnie prawdziwa perełka, oddalona od lotniska o 10 minut jazdy autobusem MPK (tudzież 15-20 euro za taxi). Kolejką jak na Gubałówkę wjeżdżamy do Citta Alto - średnowiecznego miasta na skale, w tle z majaczącycmi szczytami Alp. Bajka.
Jako że Ryanair lata do Bergamo z Krakowa codziennie, polecam zakupić jednodniową wycieczkę dla swojej damy, nie mówiąc ile kosztowały bilety (return 40 zł), zaaranżować miłą kolację (30-40 euro za parę), dodać do tego nocleg (fantastyczna dwójka za 65 euro, służę adresem), bo na lotnisku spać nie wypada i zabrać ją na zakupy (jak zrobił Michał z Agatą, kupując fantastyczne cholewki za 12 euro) - wdzięczność jej będzie nieograniczona, a na pewno przez kilka dni. Powyższą receptę oddaję w wasze ręce za darmo.
Reasumując po raz drugi - to były dobrze zainwestowane pieniądze i tylko żal, że opisuję jak je wydałem w samolocie do Helsinek, gdzie czeka praca, znój, mróz i zaspy śniegu (a tak naprawdę pogoda jak w KRK...).
|