Pora na krótkie podsumowanie i złote rady w sprawie jednego z mocno czarnych i równie biednych krajów na świecie - Kenii - która mimo tego, że przyciąga bogatych
turystów takich jak my, to jednak okupuje mało zaszczytne 128 miejsce
najbardziej rozwiniętych krajów na ziemi, tylko nieznacznie wyprzedzając
Haiti (145), poprzedni cel naszego podróżowania. Oba te kraje pokonuje
jeszcze Etiopia, do których Marcin i Anka będę podróżowali już w lutym.
Niech to jednak nikogo nie zmyli, to co biedne to drogie, a co drogie to tanie.
DOLOT - do Kenii najlepiej dolecieć czarterem, bo za uczciwy lot
zwykłymi liniami z Warszawy trzeba zapłacić ze 2,5 tysiąca złotych. Z
czarterem jest znacznie lepiej, my za swój Neckermann zapłaciliśmy 1,3
tys., kupowany na kilka dni przed, z obserwacji wynika że to stała cena.
Pozostaje niezawodny ltur.com, który rekordowo z Niemiec oferował lot
za 100 euro w dwie strony, ale takie oferty pojawiają się tylko 2 dni
przed wylotem i dotyczą oczywiście wycieczek z Niemiec (za parę euro
więcej jest dojazd Deutsche Bahn od granicy do lotniska). Bądźmy jednak
poważni i ustalmy że najbardziej prawdopodobne jest ustrzelenie ceny 170
do 200 euro.
To był mój debiut czarterem i jestem rozczarowany - sporo prostych
twarzy nowobogackich przedsiębiorców pogrzebowych z ich wulgarnymi
kobietami, kilku liderów sprzedaży proszku do prania, nie zabrakło
również przedstawicieli rodziny dresów. Na plus - idealne wypełnienie
zaplanowanych godzin wylotów, przylotów, bezpłatny posiłek, miłe i
atrakcyjne stewardessy w czerwonych mundurkach i ciekawe międzylądowanie
w Hurgahdzie - na tyle pouczające, żeby stwierdzić, że to nie miejsce
dla nas.
WIZA - rozdana na lotnisku, 25 dolarów, jednorazowa. Kontrola szybka i bezproblemowa.
MOMBASA - poza okresami świąteczno-noworocznymi nie widzę problem ze
znalezieniem noclegu. Jest sporo nor i średniej jakości hoteli, jest
kilka lepszych, jak słynny Castle. Nie polecamy Hotelu Sairose, gdzie
doszło do nieporozumień między nami, a obsługą, która sama sobie
naliczyła napiwek z naszych pieniędzy. Dojazd taksówką do centrum to 10
e, nikt nie chce pojechać za niższą stawkę, MPK na lotnisko nie jedzie, a
rikszą trzeba by wyjechać chyba dzień wcześniej. Podejście do lądowania
w Mombasie przypomina niestety Smoleńsk, z jakimiś dziwnymi
zagłębieniami terenu i rozbitymi żarówkami, szacunek dla pani pilotki, która prowdziła naszą
maszynę, mimo że Łukasz protestował gorąco, odmawiając początkowo
wejścia na pokład.
Ogólnie Mombasa to dno, słaba starówka z "przepięknym" Fortem Jesus. Do Afryki na pewno nie jeździ się dla miast, a dla ....
ZWIERZĄTEK - safari można z pietyzmem planować, ale ja zalecam opcję
planowania "dzień przed". Każdy w Kenii handluje safari, warto powołać
się jednak na dobre biuro. Jako że cenę safari ustala się na podstawie
ilości safarowników w samochodzie, to lepiej zgłosić się przed wyjazdem,
bo możemy wtedy a) dołączyć do grupy, która się już uformowała i jako
4-ty, 5-ty, czy 6-ty zapłacić odpowiednią mniejszą cenę. A jak chcemy
pojechać sami to i tak coś nam zorganizują ad hoc. W busie na safari
optymalnie podróżować w 5 osób, czego nie wiedział spotkany Stefan
Niesiołowski, przebywający na wycieczce z Itaką - nie udało się z Irlandią,
będą próbowali zrobić drugą Afrykę? Cena więc - od 120 do 160 USD za
osobę za dzień.
Przykładowa trasa z Mombasy to
- Tsavo East NP (lwy, słonie, strusie, szakale, zebry, niedźwiedzie polarne antylopy,
gepardy*) + Amboseli NP (hipopotamy, pawiany, hieny, żyrafy, renifery, filmowy
widok na Kilimandżaro*) -> * uwaga konkurs, znajdź zwierzę, które nie pasuje do pozostałych.
- Tsavo West NP + Amboseli NP
- Tsavo West NP lub Tsavo East NP
- Masai Mara NP - samolotem, bo do tego kultowego parku, będącego częścią słynnego Serengeti jest jednak daleko.
a z Nairobi
- Nairobi NP - z którego żyrafy z długą szyją podziwiają biznesową dzielnicę Nairobi
- Nakuru NP - jakieś morze flamingów
- Masai Mara NP
Zapewniam że dla każdego zwierzątka nie zabraknie.
Na Safari otwiera się dach i jedzie po z reguły pomarańczowym trakcie na
poszukiwanie przygody. Wprawdzie jest zakaz wychodzenia z pojazdu, ale
ja osobiście uważam, że powinna być udostępniona opcja karmienia
zwierzątek z ręki. Udowodnił to jeden z miejscowych, który spokojnie
naprawiał swój pojazd niedaleko od miejsca, gdzie widzieliśmy wcześniej
lwy. Ciekawy jest widok przemierzających sawannę dziesiątek takich
samych, białych furgonów, przez CB informujących się, "gdzie stoją".
Gdzie stoją lwy, gdzie gepardy, bo to nie prawda, że na sawannie
zwierzęta stoją w kolejkach do wodopoju i na mijankach w kilometrowych
korkach jak na 1 listopada. Jest ich sporo, ale bez przesady, czym zawiedziony był Haju, dla którego safari miało symbolizować biblijny eden.
KUCHNIA - na safari w przeróżnych lodgach, obozach, hotelach jedzenie jest
bufetowe. Trzy razy dziennie na stoły wyjeżdżają posiłki. Absolutnie bez
rewelacji, z racji tego, że African Rain i tak dopadnie, tak jak i
"zemsta faraona" w Egipcie, zalecam jedzenie bez zbytniej ostrożności.
Ale nie ja będę Was potem leczył. Podczas tygodniowego pobytu jedliśmy
dwie naprawdę dobre potrawy, z tego jedną był hamburger z frytkami.
Kuchni wystawiamy ocenę dostateczny z minusem. Tam się żre, a nie
delektuje.
PLAŻE - prawdziwa rewelacja tamtego regionu to tanzański Zanzibar.
Reszta próbuje jakoś za nim nadążać, więc jest całkiem przyzwoicie. Z
Mombasy kombinacją matatu - prom - matatu - matatu docieramy za parę
groszy do Diani Beach i Tiwi Beach. Szukamy czegoś do spania - czasem
lepiej zarezerwować w Mombasie, oferta jest całkiem szeroka - od 5
gwiazdkowych resortów, przez 3 i 1 gwiazdkowe, prywatne kwaterki u
"babci", a nawet namioty na zamkniętym podworcu, z której to świetnej
oferty my korzystaliśmy. Na plaży szeroka reprezentowani są miejscowi
biznesmeni, który sprzedają tkaninki, t-shirty, kość słoniową, a nawet
wycieczki na zwiedzanie szkoły w pobliskiej wsi. "My friend, big
brother" to najczęściej powtarzające się wołacze.My ulegliśmy też jednemu. Za 8 euro sprzedał nam wycieczkę na rafę,
której nie było, z kapitanem Czoko, który miał nas tam zawieźć
odpychając się od dna kijem jak gondolier w Wenecji. Był problem jeden -
kij był za krótki, a Czoko za słaby i odpłynęliśmy 50 metrów od brzegu,
resztę pokonując wpław (Czoko zapytał tylko - are you good swimmers ?).
Wszystko to było uwierzytelnione zdjęciami z różnymi zadowolonymi
białymi klientami.
BEZPIECZEŃSTWO - powiem krótko - po zmroku nie wychodzić, choć nam się
zdarzyło. To nie jest Szwajcaria. Niezbyt dobrze z bezpieczeństwem
drogowym, wyprzedzanie na trzeciego jest bardzo normalne, przez kilka
dni widzieliśmy kilka bardzo poważnych wypadków. Klakson i Allah akbar.
OGÓLNA OCENA:
- wyjazd łatwy - nie widzę problemów logistyczno-organizacyjnych. Po co
nadpłacać Itace drugie tyle, bo ponoć tak wyszło finansowo tym, którzy
podróżowali z biurem i widzieli tyle co my. Jak to mowią - jeśli nie
widać różnicy to po co przepłacać ?
- atrakcyjność kraju - plus dobra. Zwierzątka ucieszą każdego, plaża
nikogo nie zaboli, a jakieś murzyńskie miasto zawsze warto odwiedzić.
- na wschód kraju tydzień wystarczy, na wschód i zachód 2 jak
najbardziej, a po 3 tygodniach mógłbym powiedzieć, że znam Kenię jak
nikt. My na razie do Kenii z powrotem się nie wybieramy.
Z powodu fatalnego dostepu do Internetu w tym pieknym kraju nie dalo sie przeprowadzic uczciwej relacji (to co bylo poszlo smsem, musialem dac Damianowi wolna reke...), ale specjalnie byscie byli na biezaco urwalem sie na chwile z goracej plazy Diani Beach, 40 km od Mombasy, aby przekazac wam aktualna sytuacje w tym kraju.
Wiec jest ona trudna... kilkanascie kilometrow bialej plazy, z palmami skierowanymi w kierunku Oceanu, woda blekitna i ciepla umiarkowanie, a slonce swiecace. Mozna powiedziec ze jest idealnie, gdyby nie hordy lokalnych, ktorzy sprzedaja nawet przejazdzki na wielbladzie polaczone z rejsem na kitesurfingu. Niezliczona jest ilosc tych, ktorym obiecalem dzisiaj "tomorrow, my friend...". Ceny sa jednak umiarkowane, obiad na plazy to 3-5 euro, kolega Hajec pozyczyl sobie deske i instruktora za 25 USD, z tym ze instruktor udzielal mu rad z brzegu oceanu, kiedy Haju zmierzal juz mocno w kierunku Indii i na horyzoncie widac bylo tylko jego zolte gacie. Ale podobno wrocil razem z monsunem. W kazdym razie w ciagu dnia jest mozna powiedziec rozowo, gorzej jest wtedy, kiedy slonce zachodzi. A jak wiecie z lekcji geografii, na rowniku zachodzi szybko i zawsze miedzy 18 a 19ta. Wczoraj urzadzilismy sobie jedyna wycieczke po zmroku z naszego kempingu, ciemno jak w dupie, wiec niepostrzezeni wyrosli nam 2 murzyni, ktorzy zlali sie nam z otoczeniem i zaczeli jak mantre powtarzac "big brother, big brother...". Nie bylo to dobre, ich ruchy i ich napastliwe czyny. Od dzis po zmroku podrozujemy tylko taksowka, bo oprocz murzynow sa tutaj tez slynne matatu, czyli lokalny transport, ktory zapomina wlaczyc po zmroku swiatel. Swoja droga plaza resortami stoi, oprocz kilku osrodkow nizszej kategorii, w jednym z nich mieszkamy my. Z powodu braku normalnych pokojow zyjemy w bialym namiocie z serii tych widzianych w czerwcu na Haiti, rozbito go dla nas na srodku trawnika, ktorego pilnuja panowie z kijami baseballowymi (10 euro za osobe za noc). Taka ta Afryka dzika. Wszyscy blagaja nas by nie wychodzic poza nasz hotel.
Swoja droga - pojechali na Sylwestra pod namiot do Afryki - to brzmi dosc oryginalnie.
Generalnie - plaze na Dominikanie, Filipinach i w Azji wydaje sie lepszym wyborem, jesli chodzi i o jakosc, i o bezpieczenstwo i o cene. Dlatego tam was chcialbym wyslac, ale do Kenii na safari musicie choc razy oczywiscie przyjechac.
Wracajac do safari - prosze Cie Damian, zebys do listy trofeow dopisal nam hipopotama i hieny, a nawet pawiany. Miales zwierzatka ladnie z obrazkami podpisac, ale widze ze nie zrozumiales mojego planu :/
W czasie gdy pierwsza relacja się przygotowywala, kolejna się pojawiła (by SMS) Antylopa dik dik, Antylopa impala, bawoł, bakojad, gazela, thompsona, gepard, guziec, lew, slon, strus, szakal, termity, zebra, żyrafa - tyle widzieliśmy - te zwierzątka razem ze zdjęciami i pojawia sie tutaj jak tylko wrocimy. Na ta chwile informujemy co widzelismy.
Jesteśmy w tsevo east national park, wyjazd rano o 7 po kłótni z obsługą hotelu. Różniły się nasze poglądy na jego cenę. Następnie przejazd "autostrada" z Mombasy do Nairobi, przy której odbywał się handel szwarcem, mydłem i powidłem, a przy okazji zobaczyliśmy wypadek, gdzie zderzyły się czołowo tir autobus i cos tam jeszcze, ale chyba nikomu nic się nie stało, a wypadek obsługiwał jeden policjant z drogówki i ekipa przypadkowych masajów. Dojechaliśmy do tsevo east park, otworzyliśmy dach i ruszyliśmy na safari. Ubite pomarańczowe trakty początkowo świeciły pustkami, ale potem zwierzęta wysypały się jak z rogu obfitości Prawdziwym hitem okazała się lwica, która urządziła pokaz dla 12 samochodów marki toyota. Relacja jest smsem, wiec nie teraz mi się nad tym rozwodzić. Wieczór spędziliśmy przy masajskim ognisku i śpiewaliśmy hity z masajskiej listy przebojów (przyp. red. to samo co lista MTV? ), myśląc przy tym ciepło o wszystkich czytelnikach, ktorym moze byc nieco chlodniej:)
(Przyp. red. Koledzy z Afryki wreszcie dali znak życia) Lot bardzo średni. Samolot typu Ryanair - kolana pod brodą, jeden posiłek. Reszta płatna, a pamiętajmy, że to lot ponad 9 h – jeść się chce. Na pokładzie większość to agenci ubezpieczeniowi Skandii, liderzy w wynikach sprzedaży (przyp. red. i trzech zdolnych teleinformatyków ;) ). Międzylądowanie w Hurghada, miasto i morze z góry wygląda koszmarnie, nie dołączymy do grup tam pielgrzymujących – przynajmniej w najbliższym czasie. 4,5h lot do Hurghady i kolejne 4,5 do Mombasy. Szybka wiza, choć chłopcy (przyp. red. Łukasz i Michał) zostali zatrzymani za fałszywe dolary i podejrzany wygląd. Od razu przejął nas czarny jak smoła Jim i ze słowami "jambo how are you" obwiózł po dosłownie wszystkich hotelach w mieście i w zadym nie bylo dla nas miejsca czyzby czekala nas stajenka licha w koncu mamy 1szy dizen swiat Bozego Narodzenia?! W mieście w którym nie ma czegoś takiego jak lampy na ulicach, wiec jest ciemno jak ... – w dupie u murzyna. Do końca nie traciliśmy nadziei, bo ta umiera ostatnia, szczególnie jeśli ma się w perspektywie nocleg na ulicy w Mombasie i opłaciło się. Znalazła się dwójka z dostawką za 16 EUR od sztuki. Amen. Nocleg bardzo przyjemny, służba (przyp. red. ciekawe czy ubrana w fartuszki jak w filmie „Niewolnica Isaura”) uprzejmie przyniosła omlety do miejsca naszego spoczynku. Od rana krążyliśmy po miesicie szukając sensacji. Miasto niestety dziś jest bardzo ospale (przyp. red. tam też mają święta) W myśl zasady, ze this is africa bez problemu znaleźliśmy safari, które za 390 USD zaczynamy jutro o 6.45 rano. Tsavo East i Amboseli National Park, będą nas gościły przez 3 kolejne dni, a my będziemy starać się upolować big five (oby nie skończyło się na small five). Dla niewtajemniczonych Big five to: afrykański słoń sawannowy, nosorożec czarny, lew, bawol oraz lampart
a small five to: The Elephant Skrew, The Ant Lion, The Red Billed Buffalo Weaver, The Leopard Tortoise, The Rhino Betele – więcej tutaj
W samej Mombasie nie ma zbyt wiele, jest fort Jesus, przy którym forty pod kopcem Kościuszki to ósmy cud świata.
Wieczorem chciały nas upolować jako big three mile panie ale porozmawialiśmy z nimi poważnie i postanowiły wrócić na dobra drogę (przyp. red. Jacek może na jakiejś misji zostaniesz??). Na razie wiec Afryka nie specjalnie nas na kolana powaliła, a Mombasa w szczególności, ale perspektywa -5 stopni w Krakowie czyni nas ludźmi szczęśliwymi (przyp. red. w czasie kiedy relacja była wysyłana w KRK było powyżej 0 ;) ). Na razie meczymy ligę angielską, ale jutro pomęczymy jakiegoś lwa, może się go uda za ogon złapać.