Nie będzie wielkiej debaty na temat Rumunii. Temat zakończony, 3300 km
przejechane, pętla zamknięta. Jest kilka bubli, jest kilka perełek. O
bublach nie wspominamy, każdy musi się na nich przejechać.
Transfagarasan Road - kosmiczna droga przez góry, którą Ceaucescu
wybudował kosztem wielu miliardów dolarów i życia 40 żołnierzy, do
pokonania tylko od czerwca do września, mimo wpływów u lokalnego establishmentu nie otworzono dla nas jak dla Top Gear kluczowego odcinka;
Parlament w Bukareszcie - za 3 miliardy euro, 700 architektów,
zgubiłem gdzieś sześciuset w poprzedniej relacji. 480 żyrandoli, każdy
wielkości mojego królewskiego apartamentu... trzeba było wyburzyć 7 km2 starego
miasta, żeby się dyrektor mógł wybudować ;
zamek w Branie - Bram Staker umieścił tam wampira Drakulę, choć ten
nawet nie był tu nigdy na wycieczce szkolnej. Ale fama się rozeszła i
trwa wśród miejscowych sprzedawców pamiątek aż do dnia dzisiejszego;
zamek Peles - bawarski pałacyk, znany z tego, że posiadł pierwszy
wśród zamków centralny odkurzacz i kino. Ciekawy system wchodzenia na
obiekt - pukasz i czekasz, może ktoś pojdejdzie do drzwi;
Fagarasze - górki, pełne niedźwiedzi. Można posiedzieć kilka tygodni.
Oprócz niedźwiedzi są też psy i ich najbardziej bała się Iga;
Delta Dunaju - żenująca z punktu widzenia takich postaci jak my, dla
birdwatcherów bezcenna. Cenimy bardziej grubego zwierza (patrz wyżej)
starówki w Sigishoara, Brasov i Sibiu. Jak starówki. Stare.
Po Brasovie, w którym zatrzymaliśmy się tradycyjnie w ośrodku kolonijnym obitym drewnianą boazerią, ruszyliśmy w kierunku miejscowości Sinaia.
Rumuńskie dzieci ulicy dobrze zainwestowały zarobione pieniądze, wzdłuż górskiej drogi żywcem wzięte ze Szwajcarii pensjonaty i zajazdy.
Sama Sinaia to bardzo przyjemny ośrodek narciarski, ale do alpejskich jeszcze kawałeczek. Na pewno jego przewaga jest rewia mody, Rumuni lubią założyć ładny różowy dres, w zimie pewnie różowy kolor zostaje, zamieniają tylko dresik na kombinezon.
No i niedźwiedzie. W Fogaraszach (2500 m npm) potrafią bardzo wiele, plotki mowia,ze czasem przychodzą do baru i zamawiają piwo, ale tak poważnie to w Rumunii przypada ich najwięcej na jednego obywatela.
Misie to przemysł jak Hrabia Dracula i czasem nawet buduje sie im wysypisko przy rynku, aby rozerwać mieszkańców. Dołożyliśmy do tego zamek w Peles, nawet Łukasz( który zamków nie lubi z zasady, bo nie) uważa ze jest on piękny.
I tak jedziemy... jedziemy, nie ma zakładów wulkanizatorskich przy drodze( w świecie dróg częstotliwość ich występowania jest pochodna ilości dziur w asfalcie) ,nie ma tez bułgarskich tirówek, co dziwne, bo Bułgaria za miedza.
Docieramy do Bukaresztu, kwaterujemy sie na 19 tym piętrzę 5* hotelu InterContinental, skąd w czasie rewolucji Ceaucescu strzelano do tłumu. Warunki bardzo przyzwoite, choć ja z zasady nie lubię takich hoteli ;), bo przecież podróżnikowi nie wypada... Taaa. Bukareszt to chaos, nawet dojna krówka Brukselka nie jest w stanie ogarnąć. Oprócz szklanych domów, sypiące się kamienice i kilometry kabli przecinające ta sympatyczna stolice.
Nawet jakby się paliło i waliło - stolice trzeba jednak zobaczyć zawsze! Ruszamy na Parlament, drugi największy na świecie budynek - po Pentagonie. It's beautiful - jak mawia Forfiter. 5 tysięcy robotników i 100 architektów pracowało, aby naród był zadowolony. Kandelabry, marmury, dywany, lustra, sale obrad, balowe, 350 tysięcy metrów kwadratowych. Taniej było budowę po 89 tym dokończyć, niż zrównać z ziemia co stało.
Igusia wywołała polsko-rumuńskie napięcia, pytając kim była Nadia Comaneci (a kim była wie każde dziecko w rumuńskim przedszkolu). 45 osób uczestniczących w wycieczce po parlamencie zamarło, słychać było tylko bicie zegara... A była rumuńskim Adamem Małyszem, tylko trochę ładniejszym. Zakładało lewa stopę za prawe ucho, bo profesjonalnie zajmowała się gimnastykę, nawet parę złotych medali na olimpiadach zdobyła. Konflikt zażegnano, tour zakończyliśmy jednak po zwiedzeniu zaledwie 4% z wszystkich pomieszczeń. Wspaniały Bukareszt opuściliśmy jedząc tradycyjne rumuńskie gazpacho i kebab, bo mamałyga rumuńska nam nie podchodzi. A teraz Johann Strauss wyciągnął skrzypce, bo podróżujemy po pięknym i modrym Dunaju, badając jego deltę. Łukasz juz liczy pierwiastki, ale Igusia, wie, ze tu liczy się piękno i oddaje się bird-watchingowi, bo do Delty Dunaju przybywa się za ptakami. Byleby nie po ptakach.
Do Rumunii docieramy w środę rano przez znana i lubiana Słowację. Na Słowacji tradycyjnie - drogi puste, domy ciemne, ale może dlatego
ze to pierwsza w nocy. O 5 nad ranem jesteśmy na granicy
rumuńsko-węgierskiej. Nie ma tam Schengen, wiec jest granica, ktora
nas nie zawodzi - zdezelowana, odrapana, za granica budki z waluta,
gdzie zmęczone, ale doskonale wymalowane panie sprzedają leje.
Przelicznika łatwiejszego jeszcze nie spotkałem - 1 lej to 1 zloty. 3
euro kosztuje nalepka na autostrady i jazda! Za pierwszym billboardem
milicja w passacie na złotych felgach, ale na tym skończył się
folklor. Dalej świeżutki asfalt, okazjonalne furmanki, niewiele dacii.
Ta okropna Unia niszczy ostatnie zakątki naturalizmu europejskiego.
Teraz wszystko jest czyste i zmodernizowane. Krajobraz jak z Podhala i
spod Słomnik, docieramy do Transylwanii, która każda rumunska matka
straszy niegrzeczne dzieci. Sigishoara to miejsce urodzin Vlada
Tepesa, zwanego tez Palownikiem. Bardzo przyjemna starowka, ponoc
jedyna w Europie zamieszkana cytadela, wszystko ladne, odswiezone,
oswietlone, widac Niemca. Na szczescie za kazdym z miast jakas wioska
romska, klasyczna Rumunia, gdzie zyja ludzie szczesliwi, lowia ryby i
uwazaja na niedzwiedzie, bo w Rumunii jest ich bardzo wiele, najwiecej
w Europie na glowe. Za 40 zl nocujemy w osrodku jak z pamietnych
wakacji w Szczawnicy w 83-im, drewniana boazeria na scianach, a nad
nia grzyb. Ale Igusi sie podobalo. Poranny wyjazd do Branu, jednego z
zamkow, ktore przypisuja sobie hrabiego Dracule. Zamek jest ladny,
wchodzimy tam na znizki jako grupa studentow. Ludzie mili, mordy
uczciwe, drogi cale, tylko kuchnia uboga, ale to nie moze przeslonic
obrazu jaki nam sie maluje - "Rumunia Szwajcaria Wschodu" - krzyczymy!
Nawet slynnych lapowek drogowka nie chce wymusic. Ale netu nie maja,
wiec konczyc musze, bo na komorce zle relacje sie tworzy.
Były wielkie plany, padały wielkie nazwy, miała być Sri Lanka albo Jamajka. A kończymy kiepsko, bo wylansować się na Rumunii nie uda. Chyba, że obrócimy to w chęć nadawania nowych trendów krakowskiej bohemie, znudzonej majowymi wyjazdami na lodowiec i wakacjami w Tajlandii. Ale do rzeczy, na Rumunię przeznaczamy 7 dni razem z podróżą. Podróżujemy niezawodnym Fordem Focusem, który udowodnił, że nawet bez turbiny pojedzie. Sztuk 4 - trzech śmiałków i jedna kobieta. Spodziewamy sie oczywiście słynnych rumuńskich żebraków, bo przecież każdy Polak wie, że wszyscy Rumunii zarabiają czapką. Nie ma tam dróg, po ulicach pałętają się wściekłe psy, co akurat jest prawdą, a na każdym rogu można zagrać w słynne "3 karty". Jedzenie trzeba zabrać z Polski. Plan jest prosty - wjechać, nie dac sie orżnąć przez tydzień i wyjechać ;) A konkretnie:
Wtorek wieczorem - wyjazd 22.00
Tut tut tut tut...
Środa
godz. 12.00 Sigishoara - drzemka, przywitanie z Rumunią, zwiedzanie miasta, nocleg, kolacja, a żeby było kulturalnie to najpierw kolacja, a potem nocleg.
Czwartek
dokończenie Sigishoary + przejazd w kierunky Braszowa i Transylwanii, zamki Bran i Peles, wybranie plewu spośród ziarna, czyli połapanie się, czy jesteśmy w prawdziwym zamku Draculi, czy w tym podrobionym.
Piątek
dokończenie kilku zamków w okolicy i monastyry Sambata de Sus,
spacerek po górach, przejazd jakąś drogą, gdzie Top Gear kręcili,
przejazd do Bukaresztu, night life, nocleg w Bukareszczie w zaprzyjaźnionym pięciogwiazdkowcu
Sobota
zwiedzanie do oporu Bukaresztu, wyjazd nad morze, jak buk da to i dojazd nad morze.
Niedziela
wybrzeże chillout, rybka, przejazd wieczorem w kierunku Delty Dunaju.
Poniedziałek
Delta Dunaju od rana + przejazd w kierunku zachodniej granicy Rumunii, nocleg w Oradea albo Sibu, stolicy kultury europejskiej, generalnie jechanie plus zwiedzanie, tam gdzie sie spodoba to zatrzymywanie.
Wtorek
wyjazd rano wcześnie czyli 9.00 (700 km), popas na Słowacji
Wtorek wieczór
dojazd do Krakowa
Środa rano
lenie na wolnym, a Pan Jacek o 6.50 leci na Helsinki