Wyjeżdżamy z Petry, jak pamiętamy, zwiedziliśmy ją za darmo. Pilch Łukasz przeprowadza jeszcze ożywioną dyskusję z miejscową mafią taksówkową, która za przejazd do naszego hotelu (4 km) żądą 4 Jordańskich monet (ok. 18 zł). Pilch zna miejscowy rynek i wie, że taka przyjemność kosztuje 2 JD, dochodzi do wymiany męskich słów. Wokół Petry rozbudowało się Wadi Musa, typowe miejsce, którego zadaniem jest supportować obecną w pobliżu atrakcję. Budy, hotele, gastronomia, "my friend".
Około 17-tej mamy busa, który zawieść nas ma do Wadi Rum. To jakieś 1,5 godziny drogi, po drodze mijamy kilka czekpointów, w Jordanii jest miły zwyczaj, że jeśli wieziesz turystów, posiadasz swego rodzaju immunitet, żólnierze i policjanci automatycznie zaprzestają kontroli drogowej, witają się uroczyście z turystami, pozują do zdjęć. O 18.30 jest czarno, szukamy sklepów monopolowych, preferencyjnie z szampanem, jest lokal, który sprzedaje piwo po 18 zł za puszkę. Odmawiamy konsumpcji. Szykuje się wyjątkowo spokojny Sylwester, szykuje się dobry dzień na jordańskich drogach.
Dojeżdżamy do Wadi Rum, czeka na nas wcześniej zakontraktowany Attayak - http://www.bedouinroads.com/camp-photos.htm . To dobry chłop, lokalny specjalista od wycieczek po pustynii, polecany przez samego Marcina Mikę, który wycieczką do Jordanii rozpoczął trwającą po dziś dzień przygodę ze słynną APS.
Attayak posiada na pustyni obóz, 3 wielkie namioty stojące pod skałą i ma ambitne zadanie - zorganizować dla nas Sylwestra, bo jest 31 grudnia. Pomogliśmy mu w tym, wręczając 45 JD od głowy za przyjęcie i całodzienną wycieczkę po pustynii.
Co do przyjęcia nie wymagaliśmy wiele i tak się stało. Oto jego plan:
- jeden Arab na keyboardzie
- jeden Arab na talerzach
- dwóch Arabów na parkiecie prosi chłopców i dziewczynki do tańca, na zasadzie 2 kroki do przodu, 2 kroki do tyłu
- w namiocie pali się ognisko, wentylacja zawodzi, ubranie nasiąka jak w słynnych czasach w Feniksie, kiedy nie obowiązywała ustawa antynikotynowa
- wjeżdżają potrawy, które zgodnie z miejscowym zwyczajem powstają zakopane w kopczyku z piasku
- o 00.00 skromne fajerwerki, żadne tam Wianki.
- preferencyjnie 00.30 w łóżkach, w przemiłym towarzystwie, w świeżutkim kocyku, który niejednego osła okrywał
Powtarzam ten model już drugi raz i musze przyznać, że nie ma on konkurencji. Nigdzie i nigdy nie będę miał lepszej okazji na przespanie Nowego Roku.
Zrywamy się rano o 8. Czeka nas Wadi Rum i Lawrence z Arabii, który w tej okolicy organizował rewoltę przeciwko Turkom. Gotowane jajka na pustynii smakują dobrze.
W środku Landcruisera jest 5 miejsc + jedno na dachu. Pięciu planuje dach, jedna chce jechać w środku. Nie dochodzi do rękoczynów. Widoki są godne, wieje lekko mrożący wiatr. Kręcimy się po pustynii, którą wciąż zamieszkują Beduini, po której krążą przemytnicy alkoholu do Arabii Saudyjskiej i zagubieni turyści. Wadi Rum to prawdziwe cudeńko.
O 16 kończymy nasz ewent, mieliśmy plan dojechania do autostrady i tam łapania stopa w kierunku Ammanu. Ten plan nie wypalił, bo ktoś z naszej ekipy wykazał się umiłowaniem wygody i zorganizował taksówki w przeciwnym kierunku, do słynnej Aqaby, kurortu dla ruskich nad Morzem Czerwonym. Taksówki nie da się tak łatwo odwołać. Panowie nie byli by zachwyceni, to Radio Taxi przyjechało z miejscowości oddalonej o 40 km. Do dziś nie wiemy, kto to zorganizował.
Aqaba słabiutka. Plaża słabiutka, gdzies tam ponoć w zatoce jest jakaś rafa. Ja jestem na nie. Transport do Ammanu - 4 godziny, 7 JD, arabskie westerny i melodramaty. Dojeżdżamy do Ammanu - wprawdzie na wzgórzach, ale Rzym to to nie jest. Ja jestem zadowolony. Jordanię polubiłem.
Z Jerash do Wadi Musa dojeżdżamy około 21.30. Kierownik taksówki po drodze zatrzymuj się w miejscowej zadymionej kafejce, stawia papierosy, herbatę, zabawia rozmową. Robi to dla nas, petentów, taki jest Bliski Wschód, większość z sercem do Ciebie na ręku. Nie musiał tego robić, dostał dość dobrą zapłatę za ten kurs.
Nie da się z Ammanu wyjechać do tego pięknego miasteczka, będącego bramą do Petry, później niż o 18. Przekonał się o tym Pilch, który skakał między dworcami w stolicy Jordanii szukając czegoś na gwałt, a i tak w końcu musiał pojechać taksówką (60 JD).
Petra - jeden z 7 nowych cudów świata. Przyjrzyjmy się im i cenom za wstęp:
Chichen Itza, Mexico - 182 peso, 44 zł
Posąg Chrystusa, Rio de Janeiro - 45 reali, 68 zł
Machu Pichu, Peru - 128 soli, 154 zł
Koloseum, Rzym - 15,50 euro, 64 zł
Taj Mahal, Indie - 750 rupii, 44 zł
Wielki Mur Chiński - 85 juanów, 42 zł
Generalnie wszystko trzyma poziom, wiadomo, Maczu Pikaczu jest wybitne, więc te 150 zł można wysupłać, szczególnie jeśli nie leciało się w jednej z promocji na fly4free, z cyklu "3 dni, podróży, 4 noclegi na lotnisku i już jesteśmy", a w taryfie za 4 tysiące złotych.
Petra przebija wszystko, kosztuje 50 JD, co daje po dzisiejszym kursie 230 zł i jest to cena, która powoduje, że człowiek zaczyna myśleć o alternatywnych metodach wstępu.
W składzie naszej wycieczki mieliśmy kilku specjalistów od darmowych wejść do takich miejsc jak Zamek Himeji w Japonii, Zoo w Madrycie, Volubilis w Maroko, Museum of Nature w NYC, czy mecze Realu Madryt, tudzież impreza w Cieniu. Poszperaliśmy trochę u wujka Google i dowiedzieliśmy się (oczywiście jakżeby inaczej, na polskich stronach), że trzeba z łóżka się zerwać o 6 rano i najlepiej już ok. 6.45 być przy Hotelu Movenpick (wieś Wadi Musa jest bardzo rozległa, zalecamy wcześniej rekonesans, czy brać rano taksówkę, u nas zabrakło tego elementu rozeznania terenu i poszliśmy w nikomu niepotrzeby spacer), skręcić w prawo, pierwsza w lewo, mijamy zabudowania i naszym oczom ukazuje się piękny płaskowyż, poprzecinany głębokimi na kilkanaście metrów wąwozikami. Wszystko to pod osłoną nocy, ale bez osłony też by plan udało się zrealizować.. Sprzęt wspinaczkowy byłby tu bardzo pomocny, ale nosić przez cały dzień linę, czekan, raki - zbyt pretensjonalne. W końcu wchodzimy na teren muzeum. a to zobowiązuje. W każdym razie należy zbliżyć się do wąwozu najbliżej skały, zejść jakoś na jego dno i potem cierpliwie przez około kilometr kierować sie w prawo, pokonując po kolei różne ciekawe przeszkody - siatkę, opony, sztuczną kałużę.
Po 1 godzinie szukania docieramy do opuszczonej chatki, mijamy ją i wraz z grupą pędzących na osiołkach pasterzy wtapiamy się w tłum pierwszych legalnych turystów. Nikt na terenie Petry biletów nie sprawdza, kontestujemy w ciszy, z lekkimi wyrzutami sumienia, zarobiony właśnie tysiąc polskich nowych. Sama Petra robi wrażenie. Obserwujemy okolicę ze wzgórza nad Petrą, widać wioskę na północ, z której zejście na teren muzeum wydaje się być zadaniem dla absolwentów państwowego żłobka. Petra to spora miejscówka, otoczna górami, ciężko wszystko ogrodzić.
Decyzję wejścia do Petry pozostawiamy Wam, Waszym sumieniom i Waszym kieszeniom. Dwóch naszych ludzi się wyspało, zjadło i zapłaciło za bilety i my nie mamy im tego za złe.
Samo meritum Petry robi duże wrażenie. Stolica Królestwa Nabataenów, kimkolwiek by Ci panowie nie byli, już od VI wieku BC. W II wieku wchłonieta przez Cesarstwo Rzymskie, dobrze się jej wiodło do XII wieku, kiedy to coś się zacięło i zniknęła z widoku do wieku XIX, kiedy to została ponownie odkryta przez pewnego Szwajcara. Takie rzeczy się w historii zdarzają i musimy się z tym liczyć.
Pośród pięknych atrakcji siedzą sobie mali chłopcy, którzy za 1 dinara (łan dinar, ser) sprzedają kamienie. Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś sprzedawał kamienie, ale w Petrze sprzedają. Inne miłe panie oferują "happy hour price" na świecidełka, latają też kilkuletnie bose dziewczynki i oferują pocztówki. Standardowa procedura w takich miejscach.
Co nam tam miga w tej Petrze.
Skarbiec - plotka głosi, że kryje jakiś skarb, na pewno próbował go zdobyć sam Indiana Jones jako Harrison Ford.
Rzymski Teatr - 7 tysięcy miejsc.
Osiołki - "sir, to Monastery is a loooooong waaaay, not possible without donkey sir"
Monastyr - zaskakująco skromne wnętrze.
I wąwóz Siq - 2 kilometrowy korytarzyk do Skarbca.
Fajna jest ta Petra i mimo tego że nie tu nakręcono jednego z Bondów, ale za to tak fascynujące sztuki filmowe jak: "Mortal Kombat 2: Unicestwienie" czy "Transformers: Zemsta upadłych" no i oczywiście klasyka gatunku - "Indiana Jones i ostatnia krucjata",
Do Tel Awiwu dolatujemy w sobotę o 4 rano państwowymi, socjalistycznymi, bankrutującymi, ledwo dychającymi liniami LOT, do których wszyscy się dorzucamy. Oznaki biedy już widać, bułka jest sucha, prawdopodobnie LOT skupuje 2-dniowe pieczywo w supermarketach.
Lądowanie w Tel Awiwie to koszmar. Lotnisko Ben Guriona jest prawdopodobnie najlepiej strzeżonym lotniskiem na świecie, amerykańskie lotniska to zabawa dla przedszkolaków i to z grupy maluchów.
W tamtą stronę przez machinę zostali przemieleni Haju i Pilch, którzy musieli odpowiadać przez godzinę na pytania napalonych celników i celniczek - koniecznie chcieli wiedzieć co rzeczoni delikwenci robili szczególnie w zaprzyjaźnionym Libanie, z którego Hezbollah lubiał czasem puścić w kierunku Izrale rakietę Ja tym razem przeszedłem bezboleśnie, w duchu śmiałem się z dziur w systemie, które nie mogły wiedzieć, że zaraz przed wjazdem do Izraela zmieniłem paszport, w którym straszyły pieczątki irańskie, największego Żydków wroga. Ale to znaczy, że w Iranie siatka agentów działa kiepsko, żadne informacje do Izraela o moim pobycie nie wypłynęły. W przeciwnym wypadku przesłuchanie ciągnęło by się do dzisiaj, a mnie na tyłku powstałyby by odleżyny. Z ciekawszych pytań - Haja zapytano jak długo jest ze swoją kobietą, jak często się spotykają i jak często...ona zostaje na noc. Żydzi zawsze byli skąpi, ale nie wiedziałem, że aż tak wścibscy.
Zalecam nie celować w przyjazd do Izraela między zmrokiem piątkowym, a zmrokiem sobotnim. Jest szabas. Żydzi leżą i pachną, nie działają żydowskie hotele, restaturacje, pociągi, samoloty, przedszkola. My wycelowaliśmy w szabas idealnie.
Na szczęście pracują Arabowie i oni zabrali nas do Jerozolimy (62 NIS/os.) swoim wesołym busikiem. Cena pozaszabasowa to 32 NIS. 1 NIS - szekel - to 0,86 zł po kursie dzisiejszym. Dla ułatwienia zalecam odejmowanie 10% i mamy cenę w złotówkach.
Przejazd z Tel Awiwu pociągiem to około 15 NIS, przejazd z Jerozolimy autobusem to 18 NIS (+ 7 NIS za dojazd tramwajem na dworzec autobusowy). Więcej informacji jest chyba zbędnych.
Jerozolima - jedna z moich faworytek. 4 religie, Arabowie, Katolicy, Żydzi, Ormianie. Cały czas nadeptują sobie wzajemnie na odcisk. Wąskie uliczki, gdzie kiedyś odbywała się Droga Krzyżowa, a teraz można kupić całkiem niezłego kebaba i spotkać rosyjskie farbowane blondynki na eleganckich szpileczkach.
Meczet Al-Aksa i Wzgórze Świątynne - nieczynne w piątek i sobotę, w inne dni chyba tylko do 13.30
Grób Jezusa, o który wiecznie kłócą się chrześcijanie, stanęło na tym, że kluczami dysponuje muzłumańska rodzina, której zadaniem jest świątynię otwierać i zamykać, otwierać i zamykać, otwierać i zamykać, i tak od kilkuset lat. Do Grobu najlepiej dostać się przed 8mą rano, potem jest jakaś kolejka i można nawet pałką dostać po głowie.
Jest Boże Narodzenie, to podjeżdżamy do Betlejem. Betlejem jest w Palestynie, więć wymaga to przebicia się przez czekpoint, idzie to dość bezboleśnie, autobus miejski dojeżdża tam w 30 minut za ok. 7 NIS. Duże rozczarowanie, przed Bazyliką taka sobie choinka, bombki z Tesco, krótka 20-minutowa kolejka do grobu, pardon, do żłobka, 30 sekund dla człowieka i wypychają dalej, bo chętnych jest więcej, nie ma lipy (chyba, że znasz proboszcza Bazyliki, wydaje mi się, że swoich ludzi wprowadzał on tylnym wyjściem...)
Nasi ludzie kontrolują wejśćie, co widać na załączonym obrazku.
W Palestynie warto kupić kebaba, bo taniej, Izrael oferuje nam z reguły kosmiczne ceny, najtańszy kebab w okolicy arabskiej to około 20 NIS, a w żydowskiej 35-40 NIS. O uczciwych potrawach nie rozmawiajmy, bo są poza zasięgiem ubogiej dziatwy z zimnej Polski.
Historia i religia "paczą" na nas, a my "paczymy" na nie.
Gorzej, że w hostelu trochę zimno, na Bliskim Wschodzie się nie montuje infrastrukty ciepłowniczej, zakładając, że sezon grzewczy trwa tylko 2 miesiące. W hotelu więc włazimy pod koce i wzajemnie grzejemy się ciałami wraz z zaprzyjaźnionymi kobietami. Z praktycznego punktu widzenia, a nie z romantyzmu.
W dzień przyjazne 15 stopni, ale w nocy do 5 spada. I to z hukiem.
W niedzielę rano Izrael w końcu po szabasie odpala, więc jedziemy w kierunku północnej granicy z Jordanią. Izrael z Jordanią graniczy 3 razy. Na północy można dostać zwykłą wizę jordańską (30 dni) za 20 JD (1 JD - 4,5 zł) i jazda. W środkowej części (King Husajn Bridge) wizy się nie wystawia, więc można się tam pojawić tylko z wizą kupioną zawczasu (najbliższa w Berlinie...). Na południe jest Aqaba i specjalna strefa ekonomiczna, do której można wjechać tylko za darmo, ale tylko na 48 h i nie można poruszać się po całej Jordanii.
Wybieramy północ. Autobus do Beit Shean (961) za 42 szekle, w niedzielny poranek izraelskie autobusy pełne są małolatów z karabinami, które jadę do swoich koszar. W Izraelu służba jest obowiązkowa, trwa 3 lata dla chłopców i 2 lata dla dziewcząt, wyciąga się wszystkich jak leci, nie ważne, czy masz jedno jądro mniejsze, a drugie większe, albo że jesteś uczulony na styropian. Pucołowate chłopaczki pędzą przez Jerozolime z karabinem przewieszonym przez ramię, bo sobie zaspały na PKS. W drugiej ręce kanapka od mamy. W Izraelu każdy może chodzić sobie z bronią po ulicy i co ciekawe nie dochodzi do takich sytuacji jak USA, czasem tylko ktoś Araba zastrzeli, bo podejrzanie wyglądał i "wydawało mi się, że chce zamach przeprowadzić".
Autobus dojeżdża 10 km od granicy, stamtą trzeba już brać taksówkę. Stoją 2, ale odmawiamy bo chcą 80 NIS za jedną. Dzwonimy na lokalne radio-taxi, okazuję się, że w mieście dostępne są 2 taksówki. Właśnie te, które stoją przed nami... W końcu zjeżdżamy do 50 NIS. Docierami do granicy. 5 ludzi na krzyż, przykra opłata wyjazdowa (103 NIS). Po raz kolejny udaje się nam uniknąć pieczątek w paszporcie, o dziwo nie trzeba robić smutnych oczu "na kota ze Shreka", miłe Panie z okienka zawsze pytają czy "do paszportu czy "na kartkę". To samo jest po stronie jordańskiej, wiza wbijana jest na karteczkę. Nas tu nie nigdy nie było, co złego to nie my... Pamiętajmy, że ślady bytności w Izraelu dyskwalifikują potem do wjazdu do Iranu, Kuwejtu, Libii, Libanu, Sudanu, Syrii i Jemenu, a prawdopodobnie także do Afganistanu, Algierii, Bangladeszu, Brunei, Iraku, Pakistanu, Arabii Saudyjskiej i Somalii. Same sympatyczne wakacyjne destynacje. Błędne są pogłoski, że nie wpuszczą Cię do Emiratów Arabskich i Kataru. Wpuszczą i będą chętnie czekali na Twoje $$$.
Po stronie jordańskiej zainstalowała się mafia taksówkowa, nad którą pieczę otoczyła miejscowa generalicja i król Husajn. Nie ma opcji opuścić granicy samemu, trzeba to zrobić taksówką z budki, a ceny ta budka ma mniej więcej 2-3 razy wyższe niż cena rynkowa. Sprzedajemy Pilcha i spółkę Hiszpanom, którzy gdzieś tam mają wynajęty samochód i obiecują zawieść go w kierunku Petry. Nasza czwórka przejmuje mafijną taksówkę, która za granicą robi się bardzo potulna i oferuje już bardziej przyzwoite ceny. Za 100 JD jedziemy do Petry, po drodzę pijąc herbatę w domu kierowcy. Zza firanki wyglądają córki, ciekawe tego jacy książeta i księżniczki przybyły z dalekiego Lachestanu.
To 4,5 godziny drogi, więc cena jest akceptowalna, po drodze zwiedzamy mityczne rzymskie miasto Jerash, jesteśmy tam po zamknięciu obiekty, za łapówkę chce nas wpuścic policjant, korzystamy z okazji...ale robimy go w balona, bo kiedy wracamy i widzimy, że czeka na zapłatę... to pojawia się dziura w ogrodzeniu i tamtędy opuszczamy obiekt. I tyle nas widział, brzydzimy się korupcją ;)
Jerash - daję bardzo niskie noty, możecie sobie spokojnie odpuścić, a ja wiem co mówię, bo z niejednego pieca chleb jadłem i niejedno skupienie kamienii widziałem!
Do Petry docieramy o 21.30 - na przejazd kilkuset kilometrów z Jerozolimy do tego miejsca trzeba przeznaczyć cały jeden boży dzień!