USA,Guatemala,Belize,podróżowanie,Miami,NBA, American Airlines
Z Barcelony. To juz dozynki.
Po jednej z najbardziej skandalicznej pogonii w historii lotnictwa
(1,5h w kolejce do amerykanskich pogranicznikow na lotnisku w Miami,
na przesiadke w USA lepiej zarezerwowac 3h, nawet bedac w tranzycie
trzeba zlozyc 10 odciskow palcow i odebrac manele) w ostatniej chwili
wpadlismy na samolot do Barcelony, przepychajac Bogu ducha winnych
Jankesow, notabene tak skandaliczny jak sama przesiadka (767). Caly
bilet Barcelona-Miami-Belize City-Guatemala City-Miami-Barcelona
kosztowal nas 1990zl, ale mozna bylo poleciec taniej.
Na kupowanie lotów polecam Flipo, a na mieszkanie dobre będzie trivago i Booking
Krotkie podsumowanie.
Stany to Stany, zawsze high quality, choc Floryda wypada zdecydowanie
gorzej niz Kalifornia. Miami to mix kulturowy z Karaibow, Kubanczycy
czekaja w blokach na smierc dziadka Fidela, nie znajdziecie tam wielu
potomkow kolonizatorow z Mayflower, glownym jezykiem jest zdecydowanie
hiszpanski. Motel 65-100 USD (4 osoby), jedzenie 10-20 USD dziennie,
300 km przejedziecie za 25 USD, piwo za 5 USD, wstep do Hemingway's
House na Key West za 18 USD, a jednodniowy rejs na Bahamy za 150 USD.
Cape Canaveral to 53 USD, a NBA od 60 USD w gore. Liczylbym 100
USD/dzien, ale USA to fabryka entertainmentu, gdzie mozna wydac kazde
pieniadze. W listopadzie od 17 popoludniu leje, ale tak i tak robi sie
wtedy ciemno i nie widac krokodyli, wiec wtedy trzeba sie skupic na
atrakcjach typu indoor. Everglades NP i Key West raczej rozczarowaly,
choc definitywnie bym ich nie skreslal.
O Stanach zawsze warto wyszukać opini na Travelbicie, szczególnie na forum
Belize
Typowe plazowanie, snoorkeling, a nawet i diving. Slynna Blue Hole,
jedna z najdluzszych raf koralowych na swiecie, Kreole i Kreolki,
swietne owoce morza (10-15 USD), dzungla i drugoligowe, ale podobno
calkiem jeszcze niezadeptane swiatynie Majow. Nocleg 10-20 USD, za 10
to nora, ale my lubimy takie atrakcje. Nie trzeba wizy, ale ja
traktowalbym oplate wyjazdowa (25 USD) jako porownywalna forme
haraczu. Budzet - 50-75 USD. Bezpieczenstwo - na wysokim poziomie.
Najbardziej zostalismy zastraszeni, a okazalo sie, ze jest
tam bezpiecznie jak w Ciechocinku. Atrakcja pomalowane na kolorowo
amerykanskie school busy, ruiny w Tikal, napewno Antigua i rowniez
polozone wsrod wulkanow Lake Atitlan. Na wiele z nich mozna sie
wspinac, nawet i w klapkach, ale raczej nie zagladac do srodka tych
dymiacych. Stare hiszpanskie miasta raczej w kiepskim stanie, stolica
absolutnie do pominiecia, wyrzucic z planu Semuc Champey, choc jesli
ktos lubi jaskinie i ma czas, nie moge mu tego zabronic. Jedzenie
klasa calkiem wysoka, ale Pilch twierdzi, ze daleko mu do
meksykanskiego, najlepsze co jedlismy to kurczak piri piri w knajpie
libanskiej... Nocleg od 6 do 12 USD, obiad od 4 do 10 USD, przejazdy
to okolo 4 USD za 2 godziny, wizy nie trzeba, Tikal to bodajze 20 USD,
wycieczka na wulkan 10-20 USD.
To chyba tyle, ze zblizamy sie do wybrzezy Madery, z przedzialu
stewardess Boeinga 767 AA zegna panstwa Jacek Gabrys
Karawana jedzie dalej, ale psy powoli ja dopadaja.
Z rana wybralismy sie w kierunku ostatniego highlightu gwatemalskiego
- Jeziora Atitlan, wokol wyrastaja wulkany. Marzenie Kanii zostalo
zrealizowane, jedziemy chicken busem (wieczorem zarzekal sie juz, ze
nigdy wiecej). Chicken bus to z reguly zolty, z reguly 40-letni
autobus, ktory w USA przewozil dzieci do szkoly. Przeszedl na
emeryture, za 7-10 tys $ kupil go Gwatemalczyk I teraz przezywa nowe
rozdanie. Laweczki po lewej I po prawej sluzyly do przewozenia
dzieciakow, zobaczycie to na kazdym szanujacym sie amerykanskim
filmie. W Gwatemalii w chicken bus jedzie 7 doroslych w rzedzie, stad
wiec ta nazwa - transport kurczakow (36 Q - 15 zl)
Do Atitlan docieramy po 3 godzinach. Jezioro otoczone kilkoma
wulkanami, a do tego w jednej z wiosek mieszka Maximonian, San Simon,
czyli lokalna Trojca Swieta. To najwieksze doznanie antropologiczne na
tym wyjezdzie, na krzesle siedzi przebrana kukla, wokol pala sie
blanty, a kaplani wlewaja w usta kukly lokalny rum i kaza placic za
wstep. Wszystko dzieje sie w prywatnym domu w Santiago de Atitlan,
Lukasz szybko odnajduje wspolny jezyk z Maksem. Pije, pali, zbiera
datki - bardzo oryginalny ten buk. San Simon symbolizuje Trojce -
hiszpanskiego konwistadora, boga Majow, dla ktorych czlowiek pochodzi
z kukurydzy oraz Judasza. Zestaw godny uzywek, od ktorych nie stroni.
Kania zniesmaczony calym obrzedem, my mimo ze biedniejsi o 5 zl,
utrzymujemy ze iwent byl mocno wybitny, a buk znajdzie wielu
wyznawcow.
Zalatwiamy jezioro w 2 h (350 Q, mozna plywac privado albo public) i
szykujemy sie ku powrotowi, znow cziken busem, spotykaja nas sami
dobrzy ludzie na trasie. Najpiekniejsza Gwatemalka wg Kanii ktora
spotkalismy w autobusie, ciekawa klasyfikacja swoja droga, pracujaca 7
dni w tygodniu w lokalnej Neostradzie (4000Q-1600 PLN miesiecznie),
kucharz z libanskiej knajpy, gdzie jemy drugi dzien z
rzedu...indonezyjskie potrawy, wszyscy znaja tu Lewandowskiego!, no i
taksowkarz do Guatemala (1h-250Q) City, jeden z bardziej
wyedukowanych, jakich w zyciu spotkalem (Juan Pablo II, Lewandowski -
znane postacie, Lech Walesa nie bardzo, nie kojarzy, nawet po aferze
szampanowej), od ktorego dowiedzielismy sie, ze gwatemalskie gangi
pochodza z USA, skad zostaly wyproszone i wrocily pospiesznie do
swojej ojczyzny i ze nie da sie odmowic propozycji wstapienia do
gangu.
Konczymy godnie, na dachu hotelu Radisson, w jacuzzi z widokiem na
downtown. We wtorek o 12.25, czyli 19.25 CET wylot w kierunku
Barcelony, z przystankiem w Miami.
Pobudka w Hotelu La Quinta Lucia (10E, coraz tu drozej, trzeba sie
zbierac) nie nalezala do najpiekniejszych, ale nie za to nam placa.
5.30 rano, o 6 wyjazd na wulkan Pacaya, zorganizowany kilka godzin
wczesniej, z powodu atakow banditos wulkan zdobywamy tylko w grupach
zorganizowanych, najlepiej z uzbrojonym po zeby muczaczo. Dzis jest
duzo lepiej, wulkan jest aktywny i dymi, wiec postanowiono uczcic to
polmaratonem na jego szczyt, stad duzo policji i wojska. Sport to
zdrowie, bezpieczenstwo i takie tam. Sam trekking to zabawa dla
emerytow (10 USD dojazd + 6 USD wstep), bo i takich, markowych, bo
francuskich, liczy nasza grupa. Poczatkowa droga przez las, miejscowi
sprzedaja banany i sie rozrzedza, stapamy po lawie, jako jedyny
zdobywam dzis szczyt w klapeczkach i choc troche trudno zlapac
przyczepnosc, to jestem wspaniala reklama polskiego przemyslu
obuwniczego. O 13 jest juz po wszystkim, jestesmy z powrotem w
Antigua, to temat na 6-7 h, door to door. Nie bolalo. Czeka na nas
dyskopat Lukasz, dla ktorego nie jest niestety juz szczytow
zdobywanie, a ktory usiluje nam wmowic, ze samotne spacery po pieknym
miescie tez inspiruja. Ciezkie jest zycie po zyciu. Jak juz pisalem,
Guatemala stala sie stolica kraju, kiedy minela cierpliwosc wobec
Antigua... No more trzesien ziemi, erupcji wulkanow, powodzi, nawet
hiszpanska architektura Wam nie pomoze. I tak sie stalo w 1776 roku.
Niestety wiele atrakcji Antigua pamieta chyba bez remontu te czasy, na
przyklad katedra, ktorej zachowal sie tylko front, czy "biura"
Hiszpanow, skad zarzadzali cala Ameryka Centralna. Znow nie wypalily
"fabryki" kawy i awokado, dzis niedziela, a Gwatemalczycy sa rownie
pobozni jak nasi i w niedziele staraja sie nie pracowac, jesli nie
trzeba. Po ruinach Tikalu i chwilowym kryzysie w Semuc Champey, znow
odzyskalismy wiare w Samotna Planete i jej highlighty.
DAY 12 Coban -> Guatemala City -> Antigua (17.XI.2013)
Written by Damian Grela
Sunday, 17 November 2013
Jedzac sniadanie w Coban, w miejscu ktore jest jednoczesnie najtansza
noclegownia (20PLN) i najdrozsza restauracja (Case d'Acuna), nie
wiedzielismy jeszcze, ze za pol godziny na recepcji przekaza nam
informacje, ze nasz zamowiony autobus do Antigua dzis nie pojedzie, bo
zasypalo droge, kierowca zapil, a policja zatrzymala dowod
rejestracyjny, itp. A propos sniadan - to zwykle placek kukurydziany,
ser kozi, jajka i sos fasolowy i dzis pierwszy raz plyn, ktory
przypominal kawe. Wracajc do meritum, mialo byc lekko latwo i
przyjemnie, a okazalo sie, ze musimy jechac publicznym transportem
przez Guatemala City - dokladnie tego chcielismy uniknac. Podpytujemy
jeszcze taksowkarza o wygladzie nowohuckiego zakapiora ile by wzial za
te 200km - rzuca zaporowe 1200 Q, czyli prawie 500 PLN. Tu tylko
zakapior moze byc kierowca, w zeszlym roku zamordowano ich 100. W
koncu zegnamy sie i jedziemy PKS do stolicy, za 50Q, juz kilkadziesiat
kilometrow przed nia zaczynaja sie blokady, snajperzy i wojsko, na
wzgorzach rozlozyly sie slumsy, nic, czego nie widzielibysmy juz w
Rio. Przejmuje nas przedplacona taksowka (273Q) i jedziemy do Antigua,
przebijamy sie przez stolice, korki, smog, spaliny,McDonaldy i Kania i
Pilch zamknieci z tylu taksowki od srodka. Nie jest tak zle, jak
zapowiadano w gazetach i telewizji, prawdopodobnie 99,99% to poczciwi
i pracowici obywatele, taksowkarz wiekszych bandytow widzi w
politykach, choc przyznaje, ze do pewnych dzielnic nie jezdzi, bo
mozna z nich wyjechac w najlepszym przypadku nago, jesli dobrze
zrozumielismy kurtuazyjna rozmowe. 1500 PLN to jego miesieczna
wyplata, jesli ktos prowadzi takie statystyki. Antigua to stara
stolica, polozona na plycie tektonicznej, obok rozlozyly sie 3 wulkany
(3766, 3763,3977m), swiatowe centrum najtanszej nauki hiszpanskiego,
weekendowe Zakopane dla elity stolicy, a co za tym idzie - jest tu
bardzo bueno i postanowilismy zostac tu na 2 noce! I jest tu nawet
bezpiecznie i mozna chodzic o zmroku, co w Gwatemalii norma
zdecydowanie nie jest. Generalnie na liscie UNESCO od 1979 roku,
kilkugodzinny spacer utwierdzil nas w przekonaniu, ze slusznie
wybrali. Brukowane ulice, pietrowe domki z patio i kolorowa elewacja,
wszystko to zostawili niedobrzy kolonizatorzy hiszpanscy. PS. Podczas
wjazdu minelismy sie z prezydentem Gwatemali. Nie ma miejsca dla tylu
znakomitych postaci w tym miescie. PS2. Kania caly wyjazd opowiada o
stekach i o tym jak lubi, Ewa prosze przygotuj mu cos po powrocie, bo
tutaj chyba nie bedzie mial juz dinero ("no tengo dinero, no tengo
dinero", powtarza na wypadek spotkania ze zloczyncami).