Soufriete, czyli najwyzszy punkt Gwadelupy, 1397 m, zdobywamy w podskokach. Z parkingu to ok. 1,5h łatwego podejścia, stąd duża ochota, którą przejawial Haju, na komplikowanie trasy (nieustanne skoki w bok). Na drodze babcie, matki z niemowlakami i mężczyźni po rozwodzie, którzy chcą obejrzeć ten wciąż dymiący wulkan. Na szczycie spotykamy jedynych na tym wyjeździe Polaków, te gęby poznam o każdej porze dnia i nocy.
Suma sumarum, wszyscy jesteśmy zaskoczeni, że Karaiby to nie tylko plaże, alkohol i wolna miłość, ale i ciężka robota przy zdobywaniu nawet 2-tysiączników.
Dzień kończymy na wodospadach Chutes du Curbet, zastanawiając się nad tym jak dobrzy ludzie tu mieszkają, którzy nawet restauracji w niedzielę nie otwierają, za jazdę po alkoholu nie karzą, o używaniu radaru nie mówiąc, a których jest tutaj prawie 500 tys na Gwadelupie.
Niestety, ale słabiutka jest karaibska kuchnia. Czy widzieliście gdzieś na mieście dobrą karaibską restaurację? Zawsze wydawało się, że jak jest morze, to muszą być ryby, ale nie jest to tu tak oczywiste. Z mięs tez doktoratu nie mają, najlepsze więc jest to, co ziemia urodzi.
Dzień kolejny to przemieszczenie z samego rana na Basse Terre, czyli ciekawsze skrzydło motyla (vide mapa Gwadelupy). Trzeba coś znaleźć nowego do spania, w poprzednim miejscu jakaś kreolska babcia waliła szczotką po rurach (niby że wciąż hałasujemy...takich gości nie prędko zobaczy). Generalnie na Gwadelupie czy Dominice 80-90% ludności to potomkowie niewolników z Afryki, przetransportowani tu na plantacje bananów, kawy, czasem ciężko się dogadujemy, tak jak z tą babcią, ale jest miło.
Dojeżdżamy do Trois Riveres, wszędzie da sie dojechać w 1,5h na Gwadelupie.
Atakujemy w sandałach Chutes du Curbet, 3 wodospady, szlaki są dosyć trudne, nawet my potrzebujemy na nie 3,5 godziny return do najwyższego, mimo protestów obsługi Parku Narodowego Gwadelupy, że w sandałach wejście jest wykluczone.
Wodospady na plus, ale jednak na minus w stosunku do Dominiki.
Próbujemy działać w innych kierunkach, ale niestety plantacja kawy zamieniła się plantacje bananów i tylko to za 12€ chce nam pokazać, fabryka rumu też już nieczynna, tzn.otwarta, mozna przy maszynach pogrzmerac, przeprogramować, wszystko:)... Tylko pracownicy już na fajrancie, w końcu jest juz 16.
W kolejnej fabryce bananów jesteśmy spóźnieni, ale banany leżą w kartonach, nie ma nie teraz wielkiego zamętu, wiec spokojnie mozna banany na ciężarówce wywieść. Niecne myśli o kradzieży niweczy mieszkaniec sąsiedniego lokalu, który sam oferuje karton bananów na drogę, tu się handluje tonami, wiec nie odmawiamy skromnemu prezentowi.
Reasumując: Basse Terre - wyzsza 1497m , ciekawsza, bardziej zielona, mniej biała i dużo bardziej karaibska niż Grande Terre i Martynika.
W piątek kręcimy się wynajętym Nissanem Micra (30€/dzień, w jakiejś budzie przy drodze) po Grande Terre, czyli tej gorszej z dwóch głównych wysp Gwadelupy. Co tu dużo mówić - dożynki.
Prześledźmy największe atrakcje tej wyspy:
- Pointe des Chateaux - krzyż postawiony na klifie - 15 minut
- Edgar Clerc Museum - jego największym plusem jest, że jest darmowe, kim był w ogóle ten czlowiek, którego czczą w środku upraw trzciny cukrowej??
- destylarnia rumu Damoiseau - to cudownie, kiedy nie trzeba przestrzegać przepisów BHP i zajrzeć ro każdego elementu na taśmie, włącznie z opcją wpadnięcia do zbiornika z tysiącami litrów rumu. Polecam, destylarnia i degustacja za free.
- Petit Canal - to tu przypływali dzielni zawodnicy z Afryki, aby rozgrywać swoje role na plantacjach trzciny, aż do 1848 roku (Napoleon byl wcześniej niewolnictwu mocno przychylny)
- Morne-A-Leau - ciekawe groby wielkości średniej kawalerki na Ruczaju
To by było na tyle. Przerażająca jest gęstość zaludnienia, praktycznie cały czas w zasięgu wzroku jest tutaj czyjeś domostwo, ale i tak wygląda to zdecydowanie lepiej niż na Martynice.
Dominikę opuszczamy w środę wieczorem, ale do tego czasu wiele się jeszcze działo. Przetestowaliśmy lokalną komunikację międzymiastowa, działa ona dobrze, podwozi każdego pod dom,ale tylko w dni powszednie i tylko do zmroku. Poza tym czasem zanika.
Rouseu, czyli stolica, może się równać tylko tej z Belize. Dwóch ludzia z karabinami byłoby w stanie zrobić tu przewrót, łącznie ze zdobyciem Pałacu Prezydenckiego, najbardziej okazałej budowli w mieście, nie o takim smaku oczywiście jak ta Janukowicza. Cala stolica to ok 15 tys ludzi, kiedy w porcie pojawia się wycieczkowiec, rzuca na nią taki cień, ze robi sie półmrok. Z drugiej strony cień rzuca stadion...na 15 tys ludzi (ktoś wie jak idzie reprezentantom Dominiki?), a w środku tego parę uliczek ze stoiskami z pamiątkami, coś tam sobie ludzie dłubią i nikogo na świecie to nie obchodzi (to chyba najbardziej zmarginizowane dotychczas państwo, które spotkałem).
Przeszedłszy cale miasto w pól godziny trafiamy na ofertę przejazdu do Champagne Reef, reklamowaną jako zabytek klasy zerowej. 15 minut jazdy i jesteśmy, wchodzimy pod wodę, a tam parę bąbelków wydobywających się spod wody. Wiecej bąbelków robi Wasze dziecko bawiąc się w wannie z kaczuszką.
Wyjazd kończy sie prawie tragicznie, bo obywatel Gabryś, czyli ja zostaje poparzony przez "jelly fish", noga piecze, wygląda to bardzo źle, ale musze uspokoić czytelników - po jednym dniu traktowania octem wszystko znika.
Wracamy do portu, wchodzimy na prom (2,5 h, 69€, puszczają"Piratów z Karaibów") na Gwadelupę, nie unikając kolejnego podatku, który chcą na nas tutaj nałożyć (20usd opłaty wyjazdowej, poprzednie 2 to przewodnik do Boiling Lake i "specjalne" dominickie prawo jazdy za 12 usd, którego postanowiliśmy nie nabywać).
Odpływamy na Gwadelupę, podczas rejsu udowadniam, ze wciąż zasługuję na przydomek "zyglarz" , nabyty wiele lat temu.
O 20 w Pointe a Pitre nie dzieje się juz absolutnie nic, ciężko znaleźć nawet taksówkę.
Moje wnioski z wieloletniej kariery są następujące: im droższy kraj, i im więcej tam praca kosztuje, tym bardziej obowiązkowe jest gmeranie w necie przed, rezerwacje czego się da. Do tej grupy należy np.Gwadelupa i Martynika, szczątkowo Dominika. Wszędzie indziej, gdzie postawienie chłopka na dworcu nic nie kosztuje, gdzie praca jest tania, gdzie są naganiacze, jedźcie w ciemno, macie moje błogosławieństwo (Azja),
Aha, na wszystkich nawiedzanych przez nas wyspach panuje Denga. Gorączka, którą większość przechodzi jednak na dużym luzie.
Łapiemy taksówkę do Sainte Ane, 20 km na wschód, tam mamy znowu człowieka z airbnb.com, który za 3 noce bierze 115€ (za 3 osoby), ale upchałbym tam legalnie 6, a nielegalnie nawet i 8 osób. Tu najlepsze plaże są w okolicy, bez porównania lepsze od tych z Martyniki, ale po kilku na nich godzinach znów mamy ich dość. Biały piasek, rafa i palmy nie są na nasze siły, dlatego jutro ruszamy w gwadelupski interior, gdzie wszechobecni pacjenci z bagietkami przypominają nam, że to Francja.