Eksploracja stolicy i basenu Radissona. W zasadzie Oman nie ma czegoś takiego jak jedna stolica. To ciag miast, megapolis, ciagnie sie przez 50km i każde za coś tam odpowiada. W stolicy-stolicy, Muskacie, mieszka w zasadzie sam Qabuus, sułtan i jego urzędnicy, niesamowicie wszyscy wciśnięci pomiędzy skały. Lud albo kiedyś dobierze się im do dupy albo... nie :). Obok Bustan, składający się z pałacu, wybudowanego na jeden szczyt 30 lat temu, nic pewnie z tego nie wyniknęło. Mutrah to promenada i souq, a dalej mieszkaniówki i dzielnica dyplomatyczna, z imponujacymi rezydencjami ambasadorow, takich jak Tony Halik.
Meczet Grand Mosque, wybudowany na 30 lecie wyboru Prezesa, 11-ty pod względem wielkości na świecie, wyżej m.in.Mekka, Medyna, Meszhed, Delhi, Casablanca. W środku dywaniątko, 60x70 m, oczywiście perskie, 1,7 mld węzłów. Od 8.30-11 wstęp dla niewiernych, w tym kobiet.
I Royal Opera, tym razem sułtan podarował ja poddanym za ich pieniędze w 2011 roku, na 40 lecie. Zaczął bym myśleć o zburzeniu krakowskiej.
Ruwi - stamtad bus do Dubaju. 100 zl - return.
1 dzień na caly ten majdan w Muskacie, chyba ze chcecie plażować.
Cfany gapa ten sułtan. Milosnik opery, lutni, mecenas sztuki... A zakazuje zgromadzen, wydaje licencje na bycie dziennikarzem, cenzuruje ksiazki, gazety, karze za krytyke.
Gdyby nie to, co stworzył, lud by go wywiózł na taczkach. A można powiedzieć, że to on wymyślił cały ten Oman.
Sułtan od lipca przebywa w Niemczech, prawdopodobnie ma raka.
W miedzyczasie dojezdzamy do Dubaju. 6h, w tym 1 na pogaduszki na granicy. ZEA bez wizy, Oman 10€ na granicy (jest ATM). W ZEA 6 dniowe narodowe święto - niedpodległość. Taśmowy ruch autobusów między Dubajem i Abu Dhabi, aż do 23. Na lotnisko wysiadamy jeden przystanek przed Abu Dhabi, czekają taksówki po 35 dirhamów. Środa spędzona w drodze do domu. Nic ciekawego się nie może wydarzyć. Air Serbia - generalnie okej, za cenę 610 zł za bilet Warszawa - Abu Dhabi powiedziałbym, że wybitne, choć kuchnia serbska to coś najgorszego, co może spotkać Cię w Europie. Nawet pizza pływa w tłuszczu.
Docieramy z Shaquira Sands do Nizwy. Mówią, że piękny tu fort mają. Fort zamknięty,
bo piątek, weekend, ale fajnie też z zewnątrz wygląda, 40 metrów średnicy wieży.
Świętować tu potrafią, wielodniowe weekendy, narodowe rocznice, niedawno minęły 43 lata od kiedy sułtan jest na tronie. Ludzie są zachwyceni. Nie maja aż tyle
ropy i gazu jak sąsiedzi, ale jak trzeba to dzieci do szkoły helikopterem lecą.
Szpital w byle powiecie, w latach 70-tych jeździli jeszcze na osiołkach, a
teraz każda rodzina ma Suva, domek, tania benzynę. Sułtan co parę miesięcy
wyrusza w interior, w swoim namiocie przyjmuje petentów i w kilka dni sprawa
jest załatwiona. Proste zasady, sułtan ma prawo ingerencji w każdą decyzje i sprawę,
przypomnijmy, ze jak Jarek Kaczyński nie ma w ogóle rodziny i pewnie konta.
Fajnie to wszystko prowadzi, praktycznie wszyscy chodzą w narodowych omańskich
szatach, panowie w białych "tunikach" i białym nakryciu, panie na
czarno, z elementami kolorowymi. Brużdżą jak zwykle Hindusi, którzy w dżinsach
i koszulach w kratę psują krajobraz. Hindusi nie tylko z najnowszej emigracji,
ale takiej sprzed 200 lat, kiedy Oman rozciągał się od Zanzibaru, aż po Sri
Lankę.
SOBOTA
Misfat. Przepiękna omańska wioska rodem z prospektów. Na zboczu góry. W gajach
oliwnych, daktylowych, bananowych. Mieszkańcy w tradycyjnych szatach, ktoś tam
piecze chleb, ktoś pracuje przy kanałach irygacyjnych. Totalna bajka. I zonk.
Jedna rodzina prowadzi guesthouse. Ale nocleg to 50 riali za dwójkę, prawie 450
zł. Z takim podejściem Omańczyków do nocowania, to my się nie dogadamy. Namiot
na plecy i rozbijamy, gdzie Allah pozwoli, wieczorami te miejsca wyglądają jak
z tanich, ale strasznych horrorów. Rano public toalet, narciarz i butla z woda,
grającą prysznic.
Kilka fortów, ten w Bahla przepiękny, niedawno odnowiony, goły w środku, ale
z zewnątrz bajkowy, choć szary. To wszystko pamięta XII wiek, Sindbada, Brytyjczyków,
którzy wszędzie wsadza paluchy. Wstępy po poł riala, czyli po 4 zł. Obok zamek Jarbin
- podjechać, zrobić zdjęcie, nie wchodzić.
No i hit. Jebel Shams.
Grand Canyon i Colca Arabii. Widziałem poprzednie i Jebel Shams wchodzi
na pudło. Kilkunastu turystów. Na szczycie 1900 m jest mały resort. Za 12 riali
można postawić namiot (za drogo), za 50 jest chyba domeczek. Zza resortu
wystaje kanion. Jest piękny. W doł tysiąc metrów, po zboczach kilka tras
trekkingowych. Tyle lat żyje, a nie słyszałem o tym cudzie.
Kanionem leci koryto rzeki. Teraz suche. Najwyższe doznania 4x4. 10 km
ekstazy. Na końcu opuszczona wioska, ostało się kilku starców. Do góry 1000 metrów. Nocleg. Księżyc, daktyle i śpiew. Daje temu miejscu - Al Nakhur - 100 punktów na 10.
NIEDZIELA
Wyjazd z kanionu. Wadi Gul. Jebel Shams. To będą gwiazdy nadchodzących sezonów.
Turystyka jest w Omanie jeszcze w powijakach.
Przejazd przez góry w kierunku wybrzeża. To nie byle górki. Najwyższa szczyt ma
3075 m. 70 km/4h. Tylko 4wd. Po drodze znów zagubione wioski, chyba widziałem
nawet tarasy ryzowe! (ale to może być klasyczny bullshit). I gimbusy Pajero.
Oman wg ważnych osobistości jest państwem, które w ostatnich 40 latach doświadczyło
największego rozwoju na swiecie. Fort w Nakhal. Bardzo przyjemny. Forty Nakhal i Bahla to must see, tyle
wystarczy.
Minusy Omanu:
- muchy
- relatywnie droga benzyna 1zl, w Iranie jest po 40gr ;)
- drogie noclegi, od100€ za dwójkę w góry, airbnb przebrane, brak lokalnych
skromnych hotelikow dla ubogich, głownie Polaków
- kuchnia zdominowana przez Hindusów, za omańska trzeba się rozejrzeć
- śmieci, obecne nawet na największych atrakcjach. Tego Arabów nie nauczysz.
Widzę tu kilka problemów komunikacyjnych. WiFi praktycznie się poza Muskatem
nie spotyka. To nie Azja Płd-Wschodnia, gdzie każda babcia gotująca ryż na
ulicy dostarcza Internet. Jedyna opcja to często wizyta w 4* hotelu i krótkie
posiedzenie w lobby. Poza tym są bankomaty, ale kartą często płacić się nie da.
Nawet na stacji benzynowej 5 riali za pełny bak, to za mało, żeby kartę przyjmować.
No i autobusów praktycznie nie ma. Transport własnym sumptem albo autostop.
Dziś dzień, który zawsze się musi wydarzyć. Jedziesz i jedziesz, żeby dojechać
do miejsca, które jest III ligą.
Jalan Bani Bu Ali - miał tam być meczet o 50 kopułach. Zawsze mnie martwi, jeśli
nawet lokalni nie wiedzą, jak do niego dojechać. Krążyliśmy 1h. W końcu jest -
kopuł rzeczywiście 50, ale wielkości baniek na choinkę, do tego nie widać go
zza sąsiedniego podwórka, w środku wielkie klimatyzatory. Rozmowa z miejscowym mułła
przynajmniej na poziomie.
Sur - największe miasto na wschodzie Omanu - nie jest to MUST SEE.
Wadi Bhani Khalid - miał być piękny wąwóz z oczkami wodnymi, a okazał się być niezłym
wąwozem po prostu zadeptanym przez hordy Hindusów.
Ale słyszałem, ze śnieg spadł w Krakowie? U nas optymalne 30 stopni C :)
Trzeba było od razu kierować się na Wahiba Sands, gdzie teraz jesteśmy. O tym
jutro. To światowe centrum jeżdżenia 4x4 po wydmach.
Plusem dnia wjazd do malej wioski, gdzie wszystkie kobiety od razu zasłoniły
twarze. Zostaliśmy zaproszeni do miejscowego establishmentu, zajmującego się kóz
wypasem. Kawa, banany, pomarańcze i daktyle wjechały na matę. Szef starszyzny
sam osobiście obierał je niemytymi od pokoleń rękoma. Do teraz nie wiem czy przyniesione małe dziecko i oferta kupna za 100 riali -
850 zl - była żartem czy nie :)
Wkrótce tez o Sułtanie Qabusie, który nie ma żony, ani dzieci (ślubnych), a który
jak Donald Tusk Polskę, zostawi Oman murowanym, mimo ze złoża ropy są skromne,
w porównaniu do sąsiednich naftowych "demokracji".
Wieczorem dotarliśmy do Al Raha Camp - 20 riali za osobę w domku, z kolacja,
obiadem, lokalnymi grajkami no i łazienka. Al Raha Camp mieści się na Wahiba
Sands, wielkiej pustyni, która pokrywa "dużo" Omanu. Główna atrakcja
- ogromne wydmy, na których pełno lokalnych fanów 4x4. Czyli wszystkich rodzin omańskich.
W nocy wygląda to tak, jak alpejskie stoki po zmroku. Ciemno, tylko na wydmach widać
oświetlone punkciki, niczym ratraki jeżdżą z góry na dol. i z powrotem. To jedyne miejsce w Omanie, gdzie spotkaliśmyu 2 naganiaczy.
Moje kręcenie numerów na szosie skończyło się zawieszeniem na wydmie pod kątem
45 stopni i desperackim wołaniem po pomoc miejscowych specjalistów. Na szczęście
omańscy przyjaciele pomogli za darmo, bo beduini biorą za taka przysługę 20
riali.
PIATEK
Rano ciąg dalszy kręcenia bączków po pustynii. Wydmy z górki na pagórki,
miejscowi kazali spuścić powietrze z opon, ale co oni będa Polaka uczyli! Cały dzień
można spędzić na wydmach, po południu jestem gotowy na Rajd Dakar z Małyszem.
Pan Kierowca wysadza nas pod samym lotniskiem. Przeskakujemy
ruchliwa autostradę i wchodzimy do Europcar. Koniec z internetowymi wynalazkami
Pana Zdzisia. Niech żyją wielkie korporacje. Dostajemy olbrzymiego Nissana
Pathfindera, krótki kurs obsługi, "tak, tak, mam wieloletnie doświadczenie
w prowadzeniu 4wd" i ruszamy w kierunku Muscatu, a w zasadzie kilku miast tworzących
stolice. Koszt - 2030 PLN za tydzień, to się powinno zwrócić, bo po złożeniu siedzeń
auto zmienia się w domek. Pamiętajcie, ze jedzie z nami tez namiot i karimaty
:)
Oman to dziwny kraj, nie widać hoteli innych niż luksusowe, od 600 pln w górę.
Dziwni ludzie tu mieszkają, o 23 w hipermarkecie stoją tasiemcowe kolejki do
kas.
Szybki przejazd przez miasto i jestem oczarowany. Niska zabudowa, forty, pałace
sułtana, szerokie aleje. Przepiękne. To musi być dobre miejsce dla ekspatow, którzy jednak są powoli z kraju eksmitowani, trwa proces "omanizacji". Na pierwszy nocleg wybieramy Yiti. Pod skałą, oczywiście rano wokół auta zebrał się
tłumek pasterzy i kóz. Pozdrawiamy ich i na plaży, bez facilities, spożywamy śniadanie,
myjąc się w wodzie z zakupionych 5litrowych baniaczków. Uroczo :)
Na wschód autostrada, co 2km z fotoradarem, mam nadzieję, że uszkodzonym. Na
trasie większość aut to 4x4 z 4 litrowym silnikiem. 80% mieszkańców
poubieranych w tradycyjne arabskie szaty, kobiety w burkach, ale presji nie ma.
Wadi Shihab to nasz cel, głęboki kanion, z jeziorkami i oazami na dnie. Daje
wysokie oceny, choć trochę za duże stężenie Hindusów.
Obok Wadi Tiwi. Osobliwe. Bo da się tam wjechać 4x4. Prawie pionowe podjazdy, przepaść
to z lewej to z prawej. Kilkanaście kilometrów zwieńczone opuszczoną przez
Allaha wioską, gdzie przyjmuje nas garstka ubranych w koszulki Milanu dzieci. Wszędzie
zielono od palm.
Oman to naftowy kraj, ale paru biedaków można tu spotkać. To raczej hobbyści,
generalnie w dobrym tonie mieć za szyba samochodu proporczyk z napisem -
"my sultan, my hero". Bo jak wszyscy tu uważają, sułtan dzieli zyski
zgodnie z Prawem i Sprawiedliwością ;)
Na koniec dnia warto dostać się na północno-wschodni omański cypel, tam każdej
nocy na brzeg wychodzą zowie. Oman to strategiczny gracz w ochronie żółwi,
kilka ośrodków organizuje nocne wizyty, aktualnie stoimy pod brama, czekając na
znak prezesa. 1 rial, czyli około 8.5 pln kosztuje ten bieg. Oplata grzecznościowa
na dobre żółwie, biletów nikt nie sprawdza.
Żółwie się pojawiły. Jest ich więcej niż na Sri Lance, są większe, tańsze, mniej
strachliwe. Turyści odbywają wokół swój taniec z telefonami, żółw składa tych
swoich kilkadziesiąt jaj. Z tysiąca jaj podobno przezywają 3 małe żółwie, ale
to dobrze, bo jak mówi miejscowy - "morze byłoby pełne żółwi" i ma to
sens co mówi. I tak sobie migrują z Malediwów, Jemenu, Omanu, Egiptu, lubią
egzotyczne kierunki. Pytajcie o żółwie w pln wschodnim Omanie. Nie przeoczycie.
Ras Al-Jins. 40 km od Sur.