WYPRAWA SPONSOROWANA PRZEZ HAJA i MARYSIĘ. TEKST BY HAJU
19.I
W sobotę zakończyła się pasjonująca wycieczka Haja i Marysi. Chile dostało od nich BARDZO WYSOKIE oceny. To jest kierunek o charakterze przyrodniczym i to jest kierunek, gdzie koniecznie trzeba o Patagonię zahaczyć. Chile bez Patagonii nie smakuje aż tak dobrze.
Zdjęcia są do podglądu tutaj - CHILE NA FOTACH
Reasumując, było 21 nocy - 9 w namiocie, 3 na lotnisku i w samolotach, 9 w hostelach
Całkiem ładna relacja zdjęciowa dostępna jest tutaj - http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/330/patagonia-trek-w-chile-2014/ - nie jest to relacja Haja.
16.I
W poniedziałek Marysia i Haju pojawili się w Vina del Mar - wygląd to tak jak poniżej. 300 tysięcy mieszkańców. Region Valparaiso. Coś mi się wydaje, że nie jest to coś, gdzie koniecznie musicie się znaleźć.
Wtorek to Valparaiso, piękne chilijskie miasto nad oceanem. Haju określa to jednym słowem - Lizbona 2. Ale jeśli Lizbona jest bliżej, to dlaczego tłuc się do Valparaiso? Samo Chile jest bardzo bezpieczne, na tym tyle Valparaiso jest bezpieczne innaczej - niebezpieczne. To port, dużo tam mentów spod ciemnej gwiazdy. Trzeba uważać. Oczywiście UNESCO, miasto położone na wzgórzach, pomiędzy dzielnicami poruszać się można windami. UNESCO dobrze zrobiło patronując Valparaiso na daleszje drodze życia. 120 km od Santiago.
Środa wynajem samochodu i przejażdżka do Cruz El Mar - ale pamiętajcie - Chile to nie jest miejscówka dla miłośńików wyrafinowanych kąpieli w morzach i oceanach. Plaże są średnie, a woda zimna. Do tego Paso Libertadores - to robi wrażenie ! To przełęcz, granica między Chile i Argentyną, dochodzi do prawie 3500 m. Jest też i tunel, długości 3000 m, a w nim granica argentyńsko-chilijska.
Czwartek to lot o 16.20 z Santiago do Buenos Aires (Dreamliner !! - 1,5 h) i wieczorny lot do Madrytu (12 h)
Mamy piątek i proszę państwa o 6.23 rano nasi bohaterowie wylądowali w Madrycie !!!
14.I
Kilka linków, co jeszcze w Chile można robić.
http://www.roughguides.com/destinations/south-america/chile/things-not-to-miss/#/0
http://thingstodo.viator.com/chile/most-beautiful-places-in-chile/
http://www.touropia.com/tourist-attractions-in-chile/
14.I
Plan na końcowe dni miał wyglądać następująco.
12.01 - Punta arenas / lot do Santiago
13.01 - okolice Santiago: ocean lub Mendoza lub góry
http://www.santiagoadventures.com/chile/santiago/trekking-santiago1/
El Morado National Park
http://en.wikipedia.org/wiki/Valpara%C3%ADso
14.01 - okolice Santiago
15.01 - Santiago wylot o 16:20
16.01 - dożynki w Madrycie
17.01 - Kraków 10.40 rano
12.I
Patagonia argentyńska cenowo bandycka. W El Chalten wszystko za "stóweczkę złociszy", choć widziałem też jakieś dormy za 100 AP = 40 zł. Samo Torre del Paine można by tanio robić, w górach na własnym żarciu, nie wydaje się prawie nic, a jest duży fun.
Dzisiaj granica argentyńsko-chilijska przyblokowana i w Natales pojawiliśmy się dopiero około 16, przez pół drogi deszcz ze śniegiem (a jest środek lata). Patrząc na to co tu sie dzieje, to mieliśmy mega farta z pogodą, W Puerto posiłek na ciepło i ostatnim busem o 21 ruszyliśmy w niedzielę wieczorem na lotnisko.
Teraz już nic się nie wydarzy, jedziemy nad ocean na 2 dni (do środy?) i tam się spróbujemy dobić.
11.I
Po 2-godzinnej podróży z przymusową przerwą w zaprzyjaźnionej gospodzie docieramy do Puerto Natales, tam standardowy manewr taktyczny - blondynkę wysyłam po 2 kilkunastokilogramowe plecaki, sam biegnę do okienek biletowych. W pierwszym pani usmiecha się, oferuje bilet za 2 dni, w kolejnym dostaje ofertę last minute specjalny autobus za 1,5h. (30k clp return - 180zł). Przed odjazdem spożywamy kanapki zakupione w dworcowym barze i rezerwujemy nocleg w El Calafate - będziemy tam około północy.
Po godzinie docieramy do granicy, która jak się to często praktykuje w takich krajach, ma charakter dwóch oddzielnych przejść granicznych. W części argentyńskiej pod udekorowaną choinką zauważamy dużą paczkę prezentową oznaczoną emblematem firmy transportowej, którą podróżujemy, pierwszy znak, że opuszczamy ułożony kraj o bardzo niskim stopni korupcji (niższy niż wiele państw europejskich). Jest tak zapewne dlatego, iż przez wiele lat kraj rządzony był przez twardorękiego generała Pinocheta, który chronił państwo przed lewacką szarańczą, która panoszyła się w tym regionie w takich krajach jak Boliwia czy Peru.
Mijamy granicę argentyńską, widać podupadajace stacje narciarskie, oczywiście bez narciarzy, bo środek lata. Nieliczne miasteczka zrujnowane, budynki pozabijane dechami, błąkające się psy, czuć kryzys. Na stacji benzynowej jesteśmy też świadkami lokalnych porachunków młodocianych bandytow. Po kolejnych godzinach wjeżdżamy na legendarną Ruta40 i docieramy do El Calafate, szybko znajdując zarezerwowany wcześniej hostel. Rano odsypiamy 5-dniowy trening i podróż, z planem zobaczenia Perito Moreno udajemy się na dworzec autobusowy - tam czeka już na nas pełny autokar i w kilka minut odjeżdżamy (250 AP return, peso po 40 groszy, czylo 100 zł, większość biur 300 AP, taksa 1000 AP). Po drodze kolejny checkpoint i płatność, a wstęp do parku 215 AP. Abstrahując od walorów widokowych, cały obiekt jest bardzo skomercjalizowany. Cała kilkukilometrowa trasa została zbudowana z metalowo drewnianej konstrukcji, liczne tarasy, windy, platformy, osłony z pleksji - pewnie podobnie wygląda Niagara.
Czasu na takim turze jest aż za dużo, bo 4,5h, dlatego też przy większej liczbie osób bardziej opłaca się pojechać tam z taksówkarzem za podobna cenę. Wracamy i usiłujemy zakupić bilety do El Chalten, niestety porannych juz nie ma, więc kupujemy na 13 (550 AP). Nic się nie dzieje, wyśpimy się i zrobimy zakupy na kolejny kilkudniowy trekking. Po 3,5 h podróży docieramy do El Chalten, argentyńskiej stolicy trekkingowej. Przed wjazdem do miejscowości przechodzimy kilkuminutowe szkolenie na temat Parku Narodowego Los Glacieros, w którym się znajdujemy, wstęp jest bezpłatny. Sam teren parku jest cały czas obiektem sporu pomiędzy Chile i Argentyną, co w latach siedemdziesiątych o mały włos nie doprowadziło do wojny.
To te okolice
Pogoda słaba, ubrani w kurtki puchowe (za górami, ktore widzimy jest wielki kawałek lodu - lądolód patagonski), rozpoczynamy nasz pierwszy odcinek do obozowiska Lago Capri, położonego kilkaset metrów nad wioską. Po godzinie już w słońcu, w krótkich spodenkach (zmienna patagońska pogoda) docieramy na miejsce i rozbijamy namiot. Nazajutrz kontynuując naszą trasę podziwiamy piękne widoki masywu Fitz Roy (3400 m npm), wznoszącego się 3km nad wioską. Szczyt został zdobyty dopiero w 1974 r czyli już po zdobyciu wszystkich 8 tysięczników. W kolejnych dniach biwakujemy również na terenie parku, w De Agostini pod Cerro Torre, gdzie spotykamy dużą liczbę alpinistów z Włoch i Czech oraz Lago Torro. Pogoda poprawia się, by na koniec całkowicie się załamać - opady śniegu - dobrze, że na to też jesteśmy przygotowani i okrywamy nasz namiot zakupioną w sklepie papierniczym w El Calatafe folią.
Kończymy nasz treking i rozpoczynamy długi powrót do Punta Arenas. W hostelu w El Calatafe spotykamy trójkę podróżujących polonusów z hameryki, którzy zapraszają nas do przyjazdu w ich strony, oferując legalne w tym stanie marihuanę i wspaniały teren wulkanu Mt Rainer.
10.I
Haju chce być przed wszystkimi... nr 2
http://turystyka24.tv/lonely-planet-top-10-turystycznych-miejsc-w-2015/
Mamy relację jeszcze z Torres del Paine, a to był dobrych kilka dni temu. Haju:
"Z opóźnieneniem związanym z zabawami z wiosłami ruszamy z Campiago Grey, stanowiącego lewy górny punkt na naszej literce W. Od teraz będziemy się już poruszać w jednym kierunku, co powoduje, że na każdym campingu spotykamy w większości te same twarze. Wędrujemy między innymi z Tomem - właścicielem plantacji w Papua z australijskim paszportem, Thomasem - Amerykaninem urodzonym w rejonie Salzburga, uczącym na tej ziemi języka angielskiego oraz kilkoma innymi grupami Amerykanów i braci powiązanych z tymi od drugiej strony Błoń. Trzymamy się starej, nabytej w Nepalu zasady, trzeba wyjść ostatnim i przyjść pierwszym, aby zgarnąć najlepsze miejsce pod namiot w następnym obozowisku.
Pogoda jest wyśmienita, słońce i mocny patagoński wiatr, można wreszcie przyjąć dużą dawkę witaminy D i tlenu, tak trudno dostępnych towarów w jesienno-zimowych miesiącach w Krakowie. Za plecami pozostawiamy lodowiec, który z minuty na minutę staje się coraz mniejszy. Proporcjonalnie zmniejszają się również pływające po lodowcowej rzece bryły lodu. Woda w jeziorze ma jasny, turkusowy kolor, powstały w wyniku dużego nasycenia materiału lodowcowego, powoduje to też, że samo jezioro jest martwe - na dno nie dociera słońce, nie ma roślinności, więc nie ma ryb, więc nie ma wędkarzy... nie ma niczego.
Po 5h marszu docieramy do Campiago Italiano, tam rejestrujemy się u rangera i korzystamy z udogodnień (latryna, miejsce do gotowania) za darmo. Czerpanie wody i kąpiel odbywa się w okolicznym strumieniu z pięknym widokiem na Glacier de Frances.
Rano wędrujemy na lekko w górę Vale de Frances, rozkoszując się pięknymi widokami żyjącego lodowca, co chwilę urywają się gigantyczne seraki. Po drugiej stronie widać za to wspaniałe, 2 tysięczne skalne ściany - wśród nich 3 wieże do których dotrzemy za dwa dni. Szlak kończy sie w Britanico mirador który stanowi środek całej trasy W.
MAPKA
Zbiegamy na dół, zabieramy spakowane wcześniej plecaki i idziemy w dalszą drogę. Tu jeden z piękniejszych fragmentów. Idziemy w pełnym słońcu, przy bardzo silnym wietrze, po prawej stronie wzburzone Lago Pahoe, po lewej śnieżno białe spękane lodowce 3-tysięczników. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić lepszego akwenu do uprawiania windsurfingu (po jeziorze oczywiście z racji parku narodowego pływa jedynie katamaran).
Szlak w pewnym momencie schodzi na plażę, co przy takiej pogodzie daje wrażenie, że jesteśmy gdzieś w południowej Chorwacji (po co jechać 15 tysięcy kilometrów dalej). Docieramy do schroniska Curenos, tam czar prysł, po raz pierwszy od czeskiej Pragi słyszymy język polski. W schroniskowym ogródku przy stoliku siedzą dwa wąsate Bronisławy racząc się markowymi alkoholami, gdy w tym samym czasie ich konkubiny dyskutują łamanym angielskim o jakości wykupionych miejsc noclegowych(prycze nepalskie za 115 tysięcy CLP - prawie 700 pln, czyli jakieś 100 razy drożej). My dla naszego namiotu wybieramy przyjemne poletko w połowie drogi pomiędzy schroniskiem, a jeziorem nad którym spędzamy wieczór w towarzystwie lokalnego wina zakupionego w schronisku (5 tysięcy CLP).
Kolejnego dnia zmierzamy już w kierunku ostatniej odnogi W - głównej atrakcji parku, czyli 3 wież - Tres Torres. Trasa nie jest już tak ciekawa, dodatkowo zaczyna padać deszcz. Szlak łączy się z drogą, którą pokonują tłumy (część konno), chcące zaliczyć park w 1 dzien, zdecydowanie nie polecam.
Wieczorem ostatecznie docieramy do darmowego pola biwakowego torres, tam rozbijamy namiot i korzystając z lepszej pogody idziemy na rekonesans pod wieże (30min, 300 m przewyższenia). Widok niesamowity, ale najlepszy smaczek ma na nas czekać nazajutrz o świcie. Schodzimy na dół, by po kilku godzinach wrócić na gorę. O tej porze roku optymalnie jest wyruszyć 4:15, tak żeby ok 5 obserwować promienie rozświetlające wieze. Jesteśmy przed czasem, zostawiając za sobą sznur turystów wdrapujacych się na ten sam event. Jest zimno, wieje wszechobecny patagoński wiatr, ale za to całkowicie bezchmurnie. Obserwując widowisko zauważamy, iż w jednej z grup dochodzi do ciekawego zdarzenia. Jeden z turystow ubiera białe szaty i przygotowuje się do mszy swiętej. Niepewnie podchodzimy bliżej, ale wszystko wskazuje, że mamy tu do czynienia z obrządkiem katolickim. Ostatecznie uczestniczymy w mszy (w sumie jest niedziela), która jest jednocześnie najkrótszą i chyba najładniej umiejscowioną w moim skromnym, krótkim, robotniczym życiu.
Szybko zbiegamy na dół i czekamy na autobus do Natales, zastanawiając się co spotka nas dalej. Chodzą plotki, że bilety do el Calayafe wykupione na kilka dni wprzód, więc może trzeba będzie trochę przykombinować.
9.I
Aż dziw bierze, że są jeszcze takie miejsca, gdzie nie dotarli Islamiści... nasi ludzie kończa Trek Fitz Roy. 3405 m ma ta góra na granicy argentyńsko-chilijskiej. Z tego co wiem, to góra jest dostępna tylko dla bardzo doświadczony wspinaczy... Totalne problemy z telefonem i Internetem w tamtym regionie....
7.I
Ładowanie akumulatorów w El Chaltel, wiosce nazwanej stolicą argentyńskiego trekkingu.
6.I
No i mamy raport z pierwszego dnia treku.
NAJNOWSZE ZDJĘCIA
Po gładkim przelocie z Santiago meldujemy się na spełniającym europejskie standardy lotnisku w Punta Arenas (nie mylić z Punta Cana na Dominikanie, tam chciała nas wysłać pani w check-in w stolicy). Czekamy na pierwszy autobus do Puerto Natales, mafia taksówkarska puka się w głowę i twierdzi, że z lotniska bez wcześniej zakupionego biletu nie pojedziemy, jednocześnie oferując "jedyny możliwy" transfer do centrum. Punktualnie o 7 pojawia się środek transportu i rzeczywiście pan kierowca wyczytuje 5 nazwisk przezornych turystów i rusza dalej. Na szczęście za 10 minut pojawia się autokar konkurencyjnej firmy, który zabiera nas w 3h podróż (6k clp = 36 zł). Praktycznie przez całą drogę obserwujemy równinę, a na niej ogromne rancza, wszędzie pasą się znane i lubiane na całym świecie dawczynie wołowiny. W Puerto Natales zakupujemy kolejny transfer bezpośrednio do parku tore del a paine (15k = 90 zł) i mając chwilę czasu uzupełniamy suchy prowiant na 5-dniowy treking. Ceny w supermarkecie porównywalne do polskich, można się zaopatrzyc też w cały zestaw trekingowy w rozsądnych cenach, my kupujemy gaz za 2k clp (12 zł).
Po dwugodzinnej podróży mijamy bramki parku, tam uiszczamy opłaty (18 k = 108 zł) i jedziemy dalej do ostatniego przystanku zwanego administracion. Większość turystów wysiada po drodze, aby skorzystać z katamaranu (24k clp = 144 zł) który zaoszczędzi im kilka godzin marszu następnego dnia. Na ostatniej stacji wysiadają ostatecznie 4 osoby, oprócz nas para która wybrała trasę q, gdzie pierwszy odcinek to właśnie kreseczka od q.
MAPKA
My zaplanowaliśmy trasę klasyczną W wzbogaconą o ten odcinek. Ruszamy w drogę, jest 19, czyli teoretycznie po zamknięciu szlaku, do zmroku jeszcze 4-5 godzin, więc z odpowiednią rezerwą pojawiamy się w miejscu biwaku Los Caretas (to gdzieś tamś na górze mapki). Niestety pada, ale jak to mawiają wybitni himalaśici, aby wbić się dobrze w okno pogodowe atak należy rozpocząć w najgorszą pogodę. Rozbijamy namiot i rozpoczynamy codzienny rytuał, czyli sporządzanie liofilizatóww. Dołącza do nas grupa - amerykańsko kanadyjska - która prezentuje nam swoje nowoczesne zabawki do gotowania. Oprócz nich mamy jeszcze Chilijczyków (te nacje na terenie parku najliczniejsze) oraz dwuosobowy zespół braci starszych od nas w wierze, od których dowiadujemy się, że w Izraelu nie ma nic ciekawego (ciężko się nie dziwić jeśli, jak się później dowiadujemy, mieszkają w niewielkim osiedlu żydowskim na terenie zachodniego brzegu Jordanu i boją się stamtąd nos wysciubić).
Po posiłku, międzynarodowych dyskusjach społeczno politycznych kładziemy sie do snu, obserwując jak Izraelici rozkładają swój obóz z dala od nas - mam nadzieję, że nie przetraszyli sie Polaków w namiocie niemieckiej produkcji. Rano deszcz ustaje, obserwujemy wyjawiajace sie z chmur ośnieżone szczyty (tam w nocy sypało, my jesteśmy na wysokości 50 m npm, a szczyty siegaja 3 km) oraz modlących się w całym rynsztunku sztarszych braci. Już ruszamy w drogę, ale na odchodne zostajemy poproszeni o nagranie video z pozdrowianiami w języku polskim dla brata jednego z Izraelitów, co czynimy w stosownej formie.
Kierujemy sie w stronę riffugio Grey (czyli idziemy od północy zielonym szlakiem ku zachodowi), gdzie zamierzamy rozbić sie na campingu w sąsiedztwie lodowca o tej samej nazwie. Droga jest bardzo malownicza, cały czas mamy widok na masyw tore del a paine i dodatkowo jeziora i strumienie lodowcowe. Po 5h marszu mijając po lewej stronie Cerro Ostrava (ciekawe na jaką okazję tak nazwaną, prawdopodobnie na cześć tego czeskiego turystu, który spalił kiedyś kilka hektarów parku ) meldujemy się na polu biwakowym (5k clp = 60 zł). Wieczór (słońce świeci tu mocno do 22) spędzamy ma obserwowaniu lodowca po wspieciu się na pobliski murator i bez specjalnych celebracji rejestrujemy zmianę daty na rok 2015. Rano event dodatkowy - kajaki, którymi podplywamy do lodowca, pakujemy się i wyruszamy w dalsza droge w kierunku Campiagio Italiano.
5.I
Napływają pierwsze informacje spod Perito Moreno, czyli agenda jest realizowana. "Żyjemy po treku, aktualnie już pod lodowcem Perito Moreno, przepięknie tu. Ceny bandyckie, za dolara oficjalnie dają 8,5 peso, u chłopka można dostać 11,5, ale chłopków cos nie widać. Coś więcej napiszę wieczorem, bo będzie wifi". Perito Moreno wygląda tak, wstęp do parku to 100 argentyńskich peso (10 euro), całodniową wycieczkę wokoło lodowca możńa mieć za 40 euro.
4.I
Wiadomości brak. Ale lada chwila spodziewamy się informacji. Plan na kolejne dni wygląda następująco:
4.01 - Puerto Natales/El Calafate
5.01 - Lodowiec Perito Moreno
6.01 - El Chalten
7.01 - Treking -Los Glacieros Cerro Torre/Fitz Roy
8.01 - Treking -Los Glacieros Cerro Torre/Fitz Roy
9.01 - Treking -Los Glacieros Cerro Torre/Fitz Roy
3.I
Wciąż nie ma znaku życia od naszych podróżników. SMS wysłany 2 dni temu do teraz nie doszedł. Czyżby zadekowali się w jednym z takich lokali, jak Eco Camp (ok 1000 PLN/pokoj)? Ale spokojnie, szlak W planowany był na 4 dni, coś jutro powinno już nadejść.
Cały ten Eco Camp robi na mnie dobre wrażenie... może za reklamę kiedyś mnie tam przygarną....
1.I
Nie ma żadnych informacji. Prawdopodobnie przemierzają wciąż Torres del Paine! http://www.torresdelpaine.com/ingles/secciones/01/c/florafauna.asp .. żyje tam kilka niebezpiecznych zwierząt...
31.XII
Dziś rozpoczął się trek. Nie mamy dokładnych informacji, ale przez 4 następne dni może być problem z łącznością, bo na tapecie jest trasa "W". Kompletnie nie wiem jak tam z zasięgiem telefonu komórkowego, nie mówiąc o Internecie. 4 dniowy trek, z Sylwestrem spędzonym gdzieś w namiocie albo schronisku.,
http://www.torresdelpaine.com/img/portada/mapaPAINE.jpg
Torres del Paine - góry, lodowce, jeziora. Jeden z najwspanialszych parków narodowych na świecie. Teraz około 16 stopni, szczyty do zdobycia to około 3 000 m n.p.m. Kilka razy ostatnio sporo terenów parku było puszczonych z dymem przez ciekawych świata turystów, w 2005 roku Czech spowodował pożar, spaliło się 155 km2 parku, rząd Czech zaoferował 1 milion dolarów darowizny za swojego obywatela.
W 2013 roku National Geogrpahic opublikowało ranking NAJ NAJ parków - Torres del Paine był 5ty!
30. XII
Jakoś udało się przelecieć na bilecie dla lokalesów z Santiago do Punta Arenas na samym południu, ale były chwile grozy, bo pani gdzieś poszła dzwonić z biletem w ręku, coś tam pod nosem mamrocząc "nacionales, nacionales". Musicie bowiem wiedzieć, że w Ameryce Południowej, głównie przy liniach LAN, obowiązują różne taryfy dla lokalesów i innostrańcow. W Peru ciężko jest kupić bilet dla narodowców, bo system wymaga podania miejscowego numeru ID. W Chile na stronie www.lan.com wybrałem wersję chilijską i od razu otrzymałem korzystną cenę (ok 500 zł na południe kontynentu, 3 h lotu, to dobra cena jak na Ameryką Południową).
Jesteśmy w Punta Arenas, jest 5 rano. Przyjemnie to wygląda, lotnisko w szczerym polu, a posiada np rękawy, teraz czekamy na busa do Natales. Wczoraj przebiegliśmy przez Santiago, niewiele jest do przekazu, solidne europejskie miasto, 5 linii metra, wieżowce w w jak to zwykle bywa centrum (większość jednak sprzed kilkudziesięciu lat). Porządek, kultura, paragon za wszystko wciskany do ręki, w centrum 2 wzgórza z ładnymi widokami, białe kołnierzyki na lanczach, dzieciaki z iphonami - w Belavista młodzież szkolna spija się alkoholem w lokalnych przybytkach. Słońce, alkohol, pieniądz - witajcie w jednym z bogatszych państw Ameryki Łacińskiej.
29.XII
NAJNOWSZE ZDJĘCIA
Wszystko powoli jak to w tropikach, z Pragi o suchym pysku w Iberii, nawet wody nie podali, a wodę podają nawet wędrowcowi na pustynii. Jakieś mega turbulencje, Madryt jak zwykle bez historii, tłumy eleganckich Hiszpanów świętują na ulicach, prawie jak na targu w Aleppo przed wojną. Tradycyjnie nie polecam :). Nie widać kryzysu, kryzys to wymysł mediów, wszech panująca konsumpcja. Kolacja romantyczna, szykujcie 10 euro (tapas i piwo). Rano wyspani na lotnisko, skąd przed południem lot do Santiago. 14 godzinny lot, pomimo dobrych warunków (po cztery miejsca dla każdego) jest to jednak udręka, po posiłku i filmie i małej drzemce patrzysz na ekran i... masz jeszcze 11 godzin do celu! Lot opóźniony, załapaliśmy się jeszcze na autobus do centrum (jedzie Centropuerto Bus do stacji Los Heroes, ale metro zamknięte i skończyło się na taksówce (4k chilijskich peso, czyli 4 x 6 zł = 24 zł) . Swoją drogą metro w Santiago jest największym w Ameryce Południowej, 5 linii, 108 stacji.. jest też relatywnie drogie, ok 4 zł za pojedyńczy bilet...
28. XII
To jest jednak kawał lotu... 10 h w powietrzu, brakuje jeszcze 3. A Iberia do najlepszych i najwygodniejszych linii świata nie należy... Dzielni chłopcy z LOT-u wykonali w zeszłym roku jeszcze dłuższy lot w tamtym kierunku.
27.XII
ZDJĘCIA
Praga też zasypana. "Podróżników" jak zwykle multum, to 3-4 razy większy przemysł turystyczny niż w Krakowie. Sceneria, pogoda nie ta, ale przygotowania do Dakaru widać na każdym kroku. Zwróćcie uwagę na trasę rajdu ? Chile ? Przypadek ? Nie sądze!
26.XII
Nasi ludzie dotarli do Pragi. Transport z Tigerem mocno polecany, a już czeskie Pendolino... bajka! Można dojechać nim z Ostrawy do Pragi. Kanapka i piwo po 4 zł, Internet hula. Hostele w Pradze, tuż obok Mostu Karola, ulica Karlova, już od 90 zł za dwójkę. W sobotę o 15.40 kierunek Madryt.
Tymczasem w samym Chile nie dzieje się ciekawie - http://wmeritum.pl/w-chile-zaatakowano-ksiedza-niech-zyje-panstwo-islamskie-krzyczal-napastnik/
Ale w naszych górach też jest piknie!
|