St. Petersburg - do Petersburga wstajemy wcześnie. O godz. 5.12 z dworca w Helsinkach odjeżdża Allegro train. Taxi z hotelu jedzie 4 minuty, słownie "cztery minuty" i kosztuje 21 euro. Ku przestrodze. Pociąg też nie jest w półce cenowej kolei indyjskich - 84 euro (3,5 h, 470 km).
Do granicy z ZSRR nic się nie dzieje, bo w Finlandii oprócz ciepłej Finlandii niewiele moze człowieka złego spotkać. Ale granica spełnia moje oczekiwania. Jest ciemny las, są pogranicznicy z psami, są tanie papierosy, choć z okien pociągu nie widać było dokładnie co palą ("Stopczyk, co wy tam palicie..." - Psy). Są wieżyczki strażnicze, kilometry kolczastego drutu. Od 80 lat krajobraz pewnie niewiele się zmienił, tylko na Syberię nie jechało się dobrowolnie szybkim pociągiem.
Ale taką granicę od czasu do czasu każdy powinien pokonać. Schengen zrobiło z nas podrózniczych przedszkolaków, jedziemy do Francji jak byśmy po zapałki do kiosku szli.
Krótki alfabet
Autostop - kiedy
zamyka się brama metra, na drogi ruszają łady. Jest 1 w
nocy.Słowiańskie blondynki machają w kierunku tych cudów rosyjskiej
techniki. Nie przeszkadza im, że w środku już podróżuje 3 chłopaków z
Kaukazu. Ona musi dojechać na swoje osiedle. A w St. Petersburgu i
Moskwie osiedle to nie jest byle Bieżanów. To 10 Bieżanowów, setki 15
piętrowych bloków z obowiązkową nieczynną windą i zabudowanym balkonem.
Że niebezpiecznie ?
Balet - byliśmy na baletach. Nie takich nocnych, sobotnich, bez piany. W Michałowskim Teatrze była premiera. Miejsca na 3 kręgu, odeszlismy zgodnie z zaleceniami. 1/4 sceny nie mogłem dojrzeć, bo Pani przed ubrała kapelusz, ale to nie był problem, bo i tak z baletu nie zamierzałem wiele zrozumieć. Jak pisał w programie reżyser - "nie zamierzam w tej sztuce koniecznie przekazywać Ci jakiejkolwiek wiadomości. Wokół Ciebie ma się po prostu coś dziać". To lokalny odpowiednik księdza Natanka. Wiedz, żę coś się dzieje. I się działo, było pięknie i chyba zostanę miłośnikiem baletu. Klasycznego lub nowoczesnego. Uspokajam, nie zamierzm w nim występować. Cena za balet - od 80 do 500 zł.
Czas - to aż 3
godziny do przodu w stosunku do Polski, w tym roku w zimie nie oddano
obywatelom jednej godziny. Dekretem zniesiono zimowy czas.
Ermitaż -
wyłożony płytkami PCV, niedoświetlone obrazy, surowe salowe w kufajkach -
a na ścianie dziesiątki obrazów Picassa, Gaugina, Rafaella, Rembrandta.
Szaleństwo. To bardzo poważna sztuka. A że czasem ukradzione? Imperium
nie zabierało, a pożyczało.
W
kasie sprzedają bilety po 100 rubli (dla Rosjan, 10 PLN) i po 400.
Płynnym rosyjskim poprosiłem o bilet ("adin normalnyj pażałsta"). Bez
cienia wątpliwości Pani wręczyła mi ten za 400. Będę musiał się jeszcze
doszkolić.
Kanały - Petersburg nazywają Amsterdamem (to tam Piotr Wielki zatrudnił sią jako cieśla, to był początek szpiegostwa przemysłowego) lub Wenecją Północy. To lekka przesada. Kanały są 3, no może 4. Ku chwale Imperium zginęło ok. 30 tysięcy budowniczych Petersburga.
Kobiety -
eleganckie, delikatne i sympatyczne. Dobrze im z oczu patrzy. Nie widać
blacharstwa w tych twarzach. Tych złych, wyrachowanych kobiet sukcesu
nie spotkałem, bo przemieszczają się po Petersburgu swoimi X5, cayenne i
innym 4x4. W rosyjskim domu choćby na chleb nie było, to 4x4 musi stać.
Lenin - wiecznie żywy, są ulice, place, jest stacja metra.
Metro - 2,5 PLN za przejazd (ale złotówek nie przyjmują!), jedno z najgłębszych na świecie. Schodami zjeżdża się w dół nawet 4 minuty! Na dole każdych ruchomych schodów jest budka. A w niej pilnująca (pewnie w ramach jakiegoś funduszu spójności przekwalifikowane z etażowych - w ZSRR stacjonowały na piętrze każdego hotelu) porządku na schodach. Poucza zbiegających, rejestruje podejrzanych obywateli z Kaukazu, udziela nagany. Fascynująca praca, ale trzeba ją lubić.
Mężczyźni - nic się w tym temacie od lat nie zmieniło. Obraz nędzy i rozpaczy, Mówią, że ostatni prawdziwy radziecki mężczyzna wyginął na Wielkiej Wojnie Ojczyżnianej i od tego czasu kobiety dają królestwo za takiego mężczyznę jak Putin. Panowie. Wyrabiać wizy i na wschód! W każdym razie kobiety ze Wschodu to przyszłośc narodów. Europejskich. Mężczyzn nie trzeba się obawiać. Chyba że siedzą w nafcie i gazie. Tam obowiązują inne zasady.
Milicja Obywatelska
- zniknęła z ulic. Dawniej wymuszała łapówki, legitymowała takich
nienaturalnych Słowian jak Marcin i ja. Nawet ZSRR się zmienia.
Newa - atrakcją tej rzeczki są mosty zwodzone. Jak ktoś dotrwa to między
2 i 4 rano w Petersburgu odbywa się show. Podnosi i kładzie się jakieś
20 mostów.
Night life - bez 4x4 nie podchodzić! Konieczny będzie też złoty łańcuch. W rosyjskim życiu nocnym nie ma miejsca dla biedaków z bakrutującej Europy. Tzw face and chain selection plus minimum 300 rubli za wstęp.
Ruble - dobrze
się je przelicza (dzielimy przez 10), ale trzeba ich mieć dużo. Byle
zupka kosztuje 20 zł, a byle ciepła strawa 30. U nas nie przyjęło się
dobrze bistro, w Rosji króluje. Ale jedzenie w bistro nie jest
najlepsze, choć cena jest bardzo dobra. W każdym razie co druga
restauracja w St. Petersburgu serwuje sushi. Włoska, rosyjska,
kebabiarnia - wszystkie serwuja sushi.
St. Petersburg Airport Pułkowo 2 - wygląda jak wierna kopia Smoleńska. Prawdopodobnie jest równie bezpieczne. Dojazd wygląda jak podróż za jeden uśmiech, ale jest znacznie prostszy niż opisują. Zamiast wziąć taksówkę za 110 zł, bierzmy metro na stację Moskowskaja, a z niej prosto wychodzimy w drzwi autobusu, który w 15 minut jedzie pod sam terminal. Koszt całościowy to 5 złotych 50 groszy, a mamy okazję obcować z miejscowymi plemionami.
Wódka - jej
koniec jest bliski. 5 lat temu w Moskwie każdy szanujący się supermarket
miał co najmniej 4 alejki wódki. 25% asortymentu to była wódka. Teraz
alejki zniknęły. Rosjanie piją wino. Świat stanął na głowie. Zabytki -
a) krążownik Aurora, duma rosyjskiej marynarki wojennej, symbol początku Rewolucji Październikowej (wstęp bezpłatny)
b) Pałac Zimowy - to w nim mamy Ermitaż
c) Admiralczestwo - do zobaczenia z zewnątrz, charakterystyczna złota iglica.
d) Newskij Prospiekt - takie rosyjskie Champs Elysee, Paseo Castellano,
Oxford Street - każde miasto ma swoją ulicę, ale na każdej z nich te
same sklepy. Nawet nie chce mi się wymieniać tych marek, nie będziemy na
www.globtroteria.pl robić im darmowej reklamy ;)
e) Kunsmuseum - muzeum osobliwości ludzkiej, wformaliniezanurzone zdeformowane części ludzkigo ciała...
No to spasiba towariście! St. Pjetjerburg ocień krasiwyj!
Polski ginekolog najlepszym towarem eksportowym 4-tej RP!
Zapoznana na szlaku do ABC kobieta z Kanady rozpływa się w pochwałach na temat polskiej służy zdrowia, reprezentowanej w Himalajach przez Marcina, alias Zenek Smetana.
http://lana007.travellerspoint.com/23/
Najciekawsze fragmenty, dzięi którym Polski Hydraulik odchodzi do lamusa. Teraz mamy Polskiego Ginekologa ;)
"(...) We all gathered with 6 Polish travellers and Geeke (Holland) for an
evening of cards, playing everything from “The Game with No Name” to a
violent series of “Snap” matches. There were hands slapping all over
the place, drinks spilling, and uproarious laughter that surely kept the
condors up well into the night. I was fortunate to be sitting
beside Martin, the Polish gynaecologist with a first aid kit from the
gods. In all seriousness, he saved my trek, because I was well on the
way to finding a helipad the next morning. It really was that bad, and
my anxiety came from realizing that the only place for a helicopter to
land was at Machapucchre Base Camp (MBC), our next trekking destination
several hours uphill. Martin’s amazing stash of heavy-duty painkillers
coursed through my body for the next 3 days, and while I risked further
injury, I trusted my body could hack it.
After a completely sleepless night that even a sleeping pill did not
remedy, we headed out at 6 AM to secure lodging at MBC. I remember very
little of the 5.5 hour trek, as I was preoccupied with my hip, albeit
doggedly determined. We found a room, and I saved a spot for Geeke.
When I saw Martin arrive, it was all I could do not to throw my arms
around him to thank him for his magic potions. Instead, I was more
appropriate and took his picture
Honestly, what are the odds of meeting a Polish gynaecologist at 3200
metres, who just happened to be kind enough to share his painkilling
elixir with me. (...)"
Wielkimi krokami zbliża się wyjazd. Zanim przedstawimy Wam plecak turysty-amatora, który wybiera się w Himalaje, na moim przykładzie, pora na kilka zdań o planie.
- sobota 8.X - przeznaczamy na dolot do Istambułu. To niełatwo dostać się tam za małe pieniądze. Nasi dzielni chłopcy lecą za około tysiąca (złotych), w rzadkiej promocji polecimy za 500. Ja lecę za mile. To miłe.
- niedziela 9.X - patriotyczny obowiązek spełniamy w konsulacie w Stambule. Część idzie oddać głos na Platformę Sprawiedliwych, inni towarzysko, jeden zamierza oddać nieważny głos. Potem zwiedzamy. Hagia Sophia, Błękitny Meczet, Wielki Bazar. Trzy karty, dżinsy, krem Nivea. Poznamy Stambuł, w którym rodziły się fortuny Waszych rodziców.
- poniedziałek 10.X - noc spędzamy w samolocie Air Arabia (Stambuł - Dubaj, a dokładniej Sharjah - Kathmandu i vice versa). Na obecną chwilę jest jeden warunek konieczny, Air Arabia ma bardzo ciekawą politykę, wpuszcza na pokład tylko wtedy, jeśli w grupie podróżujących jest ten, którego kartą płacono za bilet. Do czasu wyjazdu umieściliśmy więc Łukasza w inkubatorze - dmuchamy i chuchamy na niego, bo to on opłacił nasze bilety. Do Kathmandu docieramy około 13, załatwiamy pozwolenia, poznajemy słynną nepalską biurokrację od podstaw, zawieramy pierwsze nepalskie przyjaźnie.
- wtorek 11.X - ruszamy w kierunku Pokhary - te 170 km autobusy pokonują w 7 do 8 godzin. Już się cieszę na tą podróż! Pokhara to baza, z Pokhary nie da się uciec w inne miejsce niż treki wokół Annapurny (między innymi 2 najpopularniejsze - Annapurna Base Camp i Annapurna Circuit)
- środa 12.X rano - czwartek 19.X wieczorem, prawdziwy trek. 9 dniowy, do Annapurna Base Camp. Będziemy mieli 9 dni na przemyślenie całego życia i życia współtowarzyszy. Te same twarzyczki, zimne schroniska, brak ciepłej wody... ale te informacje chciałbym zdementować na miejscu. Wiele sprzecznych informacji bowiem już przeczytałem. Od takich, że karmić nas będą stekami z frytkami, do takich, że wewnątrz sypialni będzie temperatura poniżej zera i nie mamy tu na myśli temperamentu seksualnego żadnego z odwiedzających schroniska zmęczonych wędrowców i wędrowniczek. Tutaj można zapoznać się z trasą: http://pamir.pl/trekking/himalaje-nepal/annapurna-bc-5/plan-i-mapa.html
- piątek 21.X - Pokhara, podsumowanie poniesionych ofiar, rekonwalescencja u wód, być może rafting.
- sobota 22.X - proponuję Chitwan National Park, parę tygrysów, nosorożców, innej zwierzyny, na którą tradycyjnie planujemy zapolować.
- niedziela 23.X - transport do Kathmandu, nie mam jeszcze nic o tym mieście do powiedzenia, nie podejrzewam wielkich atrakcji klasy zerowej.
- poniedziałek 24.X - Kathmandu dokończenie i podróż do Istambułu i tu ponownie tylko pod jednym warunkiem - jeśli nie stracimy Łukasza po drodze, bo postanowił zostać szerpą, albo pasterzem jaków.
- wtorek 25.X - ponownie Stambuł, skąd uczestnicy wycieczki powoli będą się rozjeżdżali do domów. Grupa pierwsze leci już około 13-tej, grupa ostatnia o 17.30.
Relację z planu będziemy starać się regularnie prowadzić, choć jak mniemam może być z tym problem w górskich rejonach Himalajów.
Wakacje - martwy sezon w podróżowaniu (28.VIII.2011)
Written by Jacek Gabryś
Takich przerw w publikacjach nie było nigdy. Przyczyna? Wakacje. Żaden szanujący podróżnik nie ruszy w świat o tej porze. Powody? Bilety lotnicze są droższe, dach nad głową leci w górę, również za przyczyną huraganu Irene. W Argentynie zima, w Azji pora deszczowa, na Syberii komary, na Karaibach rzeczone huragany. W Afryce upał, choć w RPA zimno. Na śródziemnomorskich wybrzeżach tłumy, na Krupówkach korki, jak ktoś pokona już te na Zakopiance. W Dubaju 55 stopni, w Patagonii -20, więc po co nam to? Zawsze więc w lipcu i sierpniu rekomendujemy Kraków.
Wyjątek zawsze można zrobić dla Chorwacji. Nasza letnia kolonia, rejestracji polskich jest więcej niż tych chorwackich, jest Marian z Podlasia, Krzysztof, mały przedsiębiorca spod Pcimia, jest nawet Karol "Familiada" Strasburger, którego co roku można spotkać pod lodziarnią na Korculi. Menu w restauracjach po polsku, po chorwacku każdy Polak też dobrze się wypowie, ale woli tego nie robić, słusznie zakładając, że polski każdy w tym pięknym, skalistym kraju rozumie. Będę jak Kasia Tusk na swoim blogu, która podsuwa młodym dziewczętom absurdalne pomysły, które dość łatwo zrealizować jej jako córce premiera i powiem - "nie macie, czasu, pieniędzy, pomysłów - jedźcie w kierunku Chorwacji. Jak będę kłopoty, to zawsze jakiś Borowik podjedzie".
W okolice Dalmacji dojedziemy w 15 godzin, a korzystając z dobrodziejstw programu Miles&More, gdy mamy 30 tys. mil to nawet w 4. Innej formy opłacania biletów lotniczych do Chorwacji niezbyt polecam, to się po prostu nie opłaca, jak mówi reklama, ale nie pamiętam dokładnie czego.
Poniżej kilka zdjęć z 4 dniowego pobytu (więcej nie jest wskazane, to męczy), a my powoli przygotowujemy się do desantu na Nepal.
Zawsze chęnie pomagamy młodym, przedsiębiorczym kobietom. A taką jest Natalia, która skończyła studia i zajęła się własnym biznesem. Pewnie kupiła wiele apartamentów w Krakowie, więc teraz chce je wynająć ;)
Przeżywszy gwałtowne i brutalne załamanie pogody w piątkową noc
musieliśmy zrezygnować z uczestnictwa w tallińskim night life.
Nadawalismy sie tylko na wybory miss mokrego podkoszulka, oczywiście
z realnymi szansami na zwycięstwo. Skoro więc świt wstaliśmy o 9.30 i
na naradzie zdecydowano, że nie wypożyczamy samochodu. To było tylko 35
euro, ale nas interesował zwrot w Rydze - to dodatkowe 120 euro!
Pozostał więc Pekaes do Tartu, drugiej metropolii Estonii. Po drodze na
dworzec krótka wizyta na stadionie Levadii i zapalenie świeczek za
poległą tu 2 lata temu drużynę Wisły.
Bilety do Tartu to koszt od 8 do
10 euro, autobusy odjeżdżają co pół godziny. W Estonii bezpłatny
Internet dostępny jest wszędzie, więc mimo że na GMAILU występowaliśmy
całą podróż on-line, to my naprawdę byliśmy w na wielkiej wyprawie... Po
prostu tu nie da się uciec od Internetu. Był i w autobusie, gdzie Haju
zaserwował nam Alfabet Mafii, o Baraninie, Słowiku, Wieprzowinie i
Cielęcinie. Krajobraz Estonii to pola, lasy, pola, lasy, chata,
pola, lasy. Mijamy zatłoczone lotnisko w Tallinie, gdzie zauważyliśmy
dokładnie jeden samolot.
Dojeżdżamy do Tartu, bardzo ładna miejscowość,
Town Hall, rzeczka, ryneczek, uniwersytet, słowem gdybym do Myślenic
zawitał... Wywołujemy skandal, wyciągamy laptopy i okablowanie, bo
trzeba naładować baterie, cały ten majdan idzie przez środek kawiarnii -
kelnerka wywinęła orła, przeprasza nas, my ją, przewody zostają
specjalnie oznaczone i zabudowane. Już Sołżenicyn pisał, że Estończycy
to najbardziej przyjazna i uczciwa nacja ze wszystkich republik USSR i
należy temu uwierzyć. Z ciekawostek - więzienie, siedziba estońskiej KGB
i Soup Neighbourhood, gdzie ulice biorą nazwy od rodzajów zup. No i
byłoby na tyle. Tartu zwiedzamy w godzinę, choć to najstarsze estońskie
miasto i resztę czasu spędzamy w tradycyjnej bałkańskiej estońskiej
knajpie. Stajemy przy drodze, bo przelotowo z St. Petersburga do Rygi
będzie o 17.45 pędził autobus. Przyjeżdża o czasie, jak nierosyjski,
kulturalni i piękni rosyjcy kierowcy, białe koszule, stewardzi, w środku
nie leje się wódka. Spodziewaliśmy się KAMAZ'a na opałowym oleju, a tu
znów na pokładzie Internet.
O 21.30 jesteśmy w Rydze. Po drodze
biedniej, przaśnej, widać, że zbliżamy się do Litwy i Polski. W Rydze
mieszka połowa Łotyszy, jak mówi przewodnik to największe skupisko na
świecie German Art Nouveau, najlepszy night life w Europie, ale ja takim
sformułowaniom przestałem już wierzyć. Z tego co czytam miastem od
zawsze zawiadywali Niemcy, ale na koniec coś się w nich załamało i
zbombardowali go w latach 40tych poprzedniego stulecia. Przez środek
płynie Daugava, szeroka jak 3 Wisły nie przymierzając, my
kwaterujemy się na jednym z brzegów. W hotelu odbywa się studniówka, ale
nas nie wpuszczają. Może dekadę temu.... Ruszamy w miasto, starówka przepiękna,
kilka ryneczków, na których odbywają się koncerty muzyki poważnej i
niepoważnej. Wszystko otoczone średnowiecznymi murami albo ich
pozostałościami. Jest kilka grup wieczorów kawalerskich z Wielkiej
Brytanii, czujemy się swojsko. Ceny - od 10 zł. Krążymy po mieście,
trafiamy do Havana Club, to jakiś znak, bo w podobnym miejscu
skończyliśmy w Bratysławie. Pora bookować bilety na Kubę. Łotewski band
też przyzwoity, ale my, dziadki, kończymy o 1.15. Wracajać do domu
zostajemy zaczepieni przez grupę angielsko-łotewskich turystek, które
zwracają się do nas słowami "miau, miau"... Nie wiem zupełnie o co
chodzi, ale o coś bardzo złego napewno. Rano zwiedzanie miasta przy
świetle i ruszamy autobusem numer 22 w kierunku lotniska. Piękne
radzieckie blokowiska i jesteśmy na tym kameralnym obiekcie. Zawitać tu
każdy może, bo Air Baltic potrafi dać dobrą promocję, a miasto jest
piękne i interesujące.
Tak kończy się pasjonująca 3 dniowa wyprawa przez Estonię i Łotwę, dziękujemy, bez odbioru.
Wczoraj, po 2,5-dniowym tygodniu pracy rozpoczęliśmy krótką operację Północne Republiki Bałtyckie 2011. Typowa wycieczka żeby zaliczyć, zobaczyć i się nie namęczyć. Promów do Tallina z Helsinek pływa więcej niż Szwagropolów do Zakopanego. Na Zatoce Fińskiej tworzą się korki, my wybieramy ofertę Eckero Line, której prom wprawdzie płynie około 3 godzin, ale kosztuje o kilkanaście euro mniej, niż odpływający w tym samym czasie Tallink (2h). Płacimy 20 euro, nasza godzina nie jest wczoraj warta więcej niż jeden złoty.
Na promie pustki, przy stoliku obok czas spędza grupa polskich kierowców tirów, wiemy, gdzie stoją najlepsze tirówki, że ten ku.. to ch.., a on jego pie.. $%&*@, a kierowców samochodów osobowych trzeba %^&#. To nie na nasze łagodne dusze. Haju gubi portfel, ale przypadek trafia, że wpadam na niego ja, a nie wspomniani powyżej.
Dopływamy, jest 00.45. Port w Tallinie przytulony jest do Starego Miasta, coś na kształt przystanii pod Wawelem w Krakowie. Idziemy do Park Inn'a, darmowy nocleg to pochodna dobrego rozeznania w programach lojalnościowych i promocjach Expedii. Jest przyzwoicie jasno, po drodze mijamy imprezę w pianie, ale nie dajemy się skusić. Może 5-6 lat temu, ale nie dziś, kiedy cenimy sobie bardziej telewizor i sen.
Rano zapoznajemy się z tym fińskim województwem na ziemiach radzieckich. Szwedzkie banki, norweskie helpdeski i Old Town, to krótka charakterystyka tego 400-tysięcznego miasta. Stare Miasto bardzo przyjemne, ale na nie więcej niż 2 h zwiedzania. Sandomierz nie przymierzając, brakuje tylko Ojca Mateusza vide Artura Żmijewskiego i jego roweru. Zbudowane, jak mówi Internet, przez German tribes, między XV i XVII wiekiem, w nienaruszonym stanie stoi do dziś, pełne knajpek, ambasad i innego blichtru. 2 km fortyfikacji, 26 baszt, tylko sama historia Estonii nie przedstawia jakiejś wielkiej wartości, zdobyła niepodległość w 1918, straciła w 1940, odzyskała z powrotem w 1991... Szalone 42 lata istnienia Estonii!
Robimy spacer do Pirity, nadmorskiej dzielnicy, ale z drugiej strony wszystkie tu leży nad morzem... Po drodze mijamy na szczęście znaki, które mówią nam o przeszłości tego rejonu. Betonowe pomniki Armii Radzieckiej, kilka dziurawych dróg. To nie jest jeszcze Skandynawia zepsuta dobrobytem i socjalizmem. Konsumpcja w porcie, Russian soup, ceny pomiędzy Polską i Skandynawią, jeden będzie narzekał, inny powie, że tanio. Obiad w lokalu od 7-10 euro, piwo od 2,5 do 3,5 euro, jak kogoś obchodzą ceny w estońskich koronach, to są, trwa okres przejściowy, bo euro jest tu świeżakiem. Od początku roku tu rezyduje.
Geriatyczna atmosfera miasta nie psuje jednak naszych dobrych nastrojów, Tallin to przyjemna mieścina, choć nie na 3-tygodniowy pobyt. Śledzimy ofertę całej Estonii, nie predstawia się imponująco:
- Tallin
- Park Lahemma - jezioro i rzeki, jest bagno
- Narwa - średniowieczna twierdza nad rzeką, za blisko granicy z USSR - odpada więc dla nas
- Rakvere - romantyczny zamek, do przemyślenia
- Tartu - zwane hucznie Atenami Północy, im bardziej imponująca nazwa, tym większe zazwyczaj rozczarowanie
- Jezioro Pejpus - vide Jezioro Rożnowskie
- 5 wiatraków
- zamek biskupa w Kuressaare
Decyzje jury podejmie jutro, kiedy się obudzi i poinformuje o tym należne organy.
Po 9 miesiącach zimy przychodzi taki czas, że w Helsinkach panuje przez chwilę upał (22 stopnie), na ulice wylegają powabne blondynki, a dzicy Finowie wystawiają swoje łodzie na "dwór". Helsinki stają się wtedy bardzo przyzwoitym miastem.