Punktualnie na godzinę 19 we wtorek w Barcelonie wyznaczono zbiórkę 3 dżentelmenów! Jeden przybędzie z Dusseldorfu, drugi z Krakowa via Monachium, a trzeci tego dnia najpierw doleci do Girony z O'Learym, by potem autobusem, rikszą, pociągiem też stawić się w końcu gdzieś w okolicach Las Ramblas. Ich misja jest ściśle tajna, ale oto jej plan:
- Środa - lądowanie w Miami
- Czwartek - Key West
- PIątek - Everglades
- Sobota - Cape Canaveral + Miami Heat
- Niedziela, poniedziałek, wtorek - Belize
- Następnie Gwatemala i Salwador, ale tu nie będę zdradzał dokładnych informacji. Nie dlatego, że to kraje opanowane przez kartele narkotykowe, ale po prostu dlatego, że ich nie mam :]
Przypominam o przępięknych zdjęciach ze Sri Lanki - Igusi. Igusia bardzo sobie zachwalała tą wyspę, mówiąc, że łączy w sobie ona to, co lubimy - małe odległości, dobrą kuchnię, miłych ludzi (wyłączając Colombo), sympatyczne słoniki i duże fale. Tylko bilety mogłyby być na Sri Lankę tańsze, choć na miejscu bilet za 15 zł na 10 godzinną podróż rekompensuje nam trochę wydatki poniesione na dolot...
PONIEDZIAŁEK 23.IX - Powiemy Wam, że to bardzo ciekawe, podobno w sri lańskich kolejach (mówi się w lankijskoch) działa WIFI! To najwolniejsze, najbrudniejsze i najbardziej sympatyczne koleje, którymi było mi podróżować... a może to roaming ? Siedzimy w Colombo, stolicy Sri Lanki, za chwilę sunset, wg Lonely Planet jedyne Must See w Colombo, powoli będziemy się kierować w kierunku lotniska i 10 h lotu do Rzymu. Wakacje uważam powoli za zakończone...
CZWARTEK 19.IX - My znowu zmieniliśmy plany i byliśmy dzisiaj w Yala East NP. Tak więc już nie jedziemy do Douda Wale. Widzieliśmy to, co poprzednicy, ale bez kotka (czyli nie można zaliczyć), ale za to słonie i inne mniejsze zwierzaki. Tak więc zrobimy dłuższy chill w Arugam Bay i pomijamy Galle. Pojedziemy za to do Ella i stamtąd pociągiem do Colombo. Planujemy też jeden dzień w colombo. Dzisiaj miałem 1,15 h lekcji surfingu i kilka razy wstałem i popłynąłem (to wielki sukces), tak więc jutro może coś więcej poćwicze. Arugam Bay ma taki przyjemny klimat - dużo młodych ludzi, dużo bungalowów, dużo restauracyjek i brak biedy i co lepsze, brak bardzo drogich hoteli.
Co ważne, mimo dosyć dużych fal można się kąpać i bawić z nimi. Kolejny temat to jedzenie. Jak do tej pory to wszystko jest na prawdę bardzo dobre, żadnych obaw nie mamy (tak jak i Kania). Dzięki temu, że zawsze czekasz na jedzenie godzinę, to wiesz, że jest swieże. Piliśmy też sok z mango, smakuje wybitnie dobrze.
Śmieszna akcja, idziemy sobie plażą, rybacy przypłynęli z jakimś połowem, inni się schodzą, aby wyciągnąć łódkę. Ja podchodzę zobaczyć co złowili, proszą, to pomagam i sekundę później jeden gość do mnie 'do you want join?'. Ja odpowiadam, że nie, że nie chce to join, a on 'it is really nice, you could chill on the beach' :-)
ŚRODA 18.IX - ze śmiesznych historii. Ciągle chcą nam coś tu sprzedać, jedną z pamiątek jest tzw. Magic Box. A więc podchodzi facet i mówi: - "magic box, magic box, try to open it sir!". Oczywiście się bronimy, więc pyta "where are you from", my na to , że z Poland, a on na to: "szkatułka, szkatułka".
Już w Arugam Bay chociaż podróż ciężka. Jestesmy w przyjemnym miejscu nad morzem, oczywiście z plażą za 5000 rupii per day, czyli chyba ok 15 zł. Fale dosyć duże. Dzisiaj poszukam jakiejś szkoły, aby się jutro pouczyć surfować.
WTOREK 17.IX - plaże na wschodzie są piękne, piasek, palmy, ciepła woda i prawie nikogo przez 8 kilometrów wybrzeża. Bardzo przyjemnie tutaj minęły nam 2,5 dnia. Niestety, spora bieda wokoło. Widać tutaj skutki wojny i tsunami. Ogromny kontrast, bo po jednej stronie bardzo drogi elegancki hotel z noclegiem za 200$, a z drugiej domek z liści palm, oczywiście bez prądu. Nie zmienia to faktu, że ludzie bardzo szczęśliwi i bardzo mili. Czas na wybrzeżu, to również ryby i owoce morza w cenie 700 rs (5 $) za kilogram ryby / krewetek i 2 razy tyle za kilogram krabów, jeśli prowadzicie statystyki :-). Jutro już koniec tego lenistwa, jedziemy do Arugam Bay sprawdzić jak wygląda najlepsze miejsce do surfowania na Sri Lance i może też się tam wypróbować?
SOBOTA 14.IX - Następnie udaliśmy się do Annurathapurmy lokalnym autobusikiem w rytmie diso srilsko. Niestety, trafiliśmy na jakiś jadący przez okoliczne wioski i dosyć długo nam to zajęło, więc rowery zamieniliśmy na tuk tuka. Swiątyńki ok, ale lepsze są te importowane z Tajlandii. Oczywiście warto zobaczyć.
PIĄTEK 13.IX - Dziękuje dobrze - odpowiedział Damian na zapytanie, co słychać w pięknej Sri Lance. Dzisiaj transfer z deszczowego Kandy do Dambulli, spacer z zakupami (ludzie, co to za wyjazd, turystyczny czy handlowy?? - przyp. JG) i przejazd tam i z powrotem ze zwiedzaniem Sigiryji. Skała fajna. Na górę nie wchodziliśmy, bo lepszy widok w mojej ocenie był z dołu. (coś mi się wydaję, że nie o widok tu chodzi, a o 30 USD za wstęp :), ale nie przejmuj się, ja podjąłem taką samą decyzję - przyp.JG). Stacjonujemy w guesthause przy jaskiniach i jutro je sobie rano zwiedzimy i udamy się na przejażdżkę rowerową do Anurathapurny, a tak naprawdę udamy się tam lokalnym autobusem, a rowery wynajmiemy na miejscu (absolutnie się z tym zgadzam, możecie odwiedzić lokal, w którym Pan Pilch zbeształ obsługę za ryż z kurczakiem, w którym nie mógł znaleźć kurczaka), Właśnie piję browar za 350 rs i zjadłem świnkę w chili za 650 rs- szału cenowego tu nie ma, jest jak w krakowskim chińczyku. (tysiąc rupii to 25 zł, tyle zapłacił więc nasz bohater).
Był rownież bird and monkey watching przy okazji oraz parę bezpańskich piesków, ale mniej nachalnych niż w Rumunii. Miał być spacer wokół skały, ale przegoniły nas dzikie słonie. Z darów Wieziemy już (oby to dary dla nas, czytelników - JG): herbatkę czarną i zieloną, przyprawy, ajuwerdyjskie maści na wszystko, parasol w kolorach tęczy, spodnie alladynki w barwach lokalnych mnichów oraz sukienkę ze wzorem, jaki kiedyś robiło się domestosem na podkoszulkach. Wszystko pachnie i świeci.
---------------
Iga i Damian leżą teraz w łóżkach grzecznie, na Sri Lance jest 1:25 w nocy, a oni lubią chodzić do spania zaraz po Wiadomościach. Ale do meritum. Kilka słów ze Sri Lanki.
Wylądowali w środę rano, była chyba 5.50, Colombo. To lotnisko to wielka hucpa, do Colombo jedzie się busem 2 godziny. Wylądowali o 5.50, a wylecieli we wtorek o 17.40 z Rzymu, gdzie ciule pozdrawiał ich papież Franciszek. Ten człowiek nie raz wypisał się ze schematów, może naprawdę pożegnał ich na Fiumicino? W każdym razie, linie Sri Lankan Airways, 2 250 PLN za lot Rzym - Colombo - Rzym.
CZWARTEK 12.IX - Panśtwo Grela stacjonują w Kandy. Pobudka o 7 rano, wynajęcie kierowcy, który poobwoził po okolicy. Z tego co wiem, to Damian wyznaczył sobie 2 dni w tej miejscowości, my spędziliśmy w niej 1,5 godziny, z tego większość czasu to był lancz. W Kandy jest słynne Muzeum Zęba, ale zabijcie mnie, nie pamiętam kogo był ten ząb. Mógł to być ząb samego Buddy, może jakiegoś mnicha, może słonia ? W każdym razie historia jego transportu była tak nieprawdopodobna, że zrezygnowaliśmy z jego oglądania (mógł być w tym czasie u konwersatora). Miasto leży wokół jeziora, my byliśmy świadkiem jakiejś wojskowej parady, gdzie wszyscy robili groźne miny, bo przyjechał sam genera Szwajri. (komandosi Sri Lańscy liczą sobie 1,70 m wzrostu).
W każym razie przekazuję klawiaturę Damianowi:
Wszystko dobrze, driver zawiózł nas do słoni, gdzie jak w szkole, 9.15 karmienie, 10 mycie w rzece a po drodze możliwości zakupowe u zaprzyjaźnionych firm handlowych. Potem ogród przypraw i ziół wykorzystywanych w ayuverdzie, z nieobowiazkowymi zakupami, tea faktory, ale takie bardziej zabytkowo-pokazowe z degustacją i możliwością zakupu (całość oczywiście za free). Potem świątynia z XIV wieku i plantacje herbaty. Następnie ogród botaniczny i Świątynia Zęba. Wszystko byłoby ok, gdyby nie lekkie deszczyki przechodzące losowo w ciągu dnia.
W międzyczasie driver zawiózł nas do sklepu z sari oraz sarum. Pięknie w tym wyglądamy, musimy chyba zakupić, aby mieć potwierdzenie, że jesteśmy lokalsami i możemy płacić lokalne wstępy. Pan Kierowca polecił jakąś knajpę na obiad rownież (u kuzyna oczywiście i w sumie dosyć tanio, zjedliśmy lokalny ryżyk). Najlepsze było coś, co smakowało i wyglądało jak mięso, a naprawdę było jakimś drzewem...
ŚRODA 11.IX - to jest dla nas black box, prawdopodobnie zużyta na transfer do Kandy, po drodze mogły być przeróżne słoniowe sierocińce, którymi Sri Lanka stoi.
Pierwszy września, więc nasze myśli idą automatycznie w stronę młodzieży. Nowego narybku podróżniczego, który dawno przebił starszyznę. Damian Wolf Wagabunda prezentuje zapowiedź większej produkcji, która powstanie po zakońćzeniu podróży przez Amerykę Południową. Enjoy!
W ojczyźnie Dżyngis Hana - Mongolia (30.VIII.2013)
Written by Jacek Gabryś
Z Mongolii jeszcze nikt nie raportował. Przerażenie człowieka ogarnia, kiedy pomyśli o 2 tygodniach w siodle, przemierzając bezkresny step. Albo może jest to sympatyczne uczucie? Nie mam zbyt wielu informacji, oprócz takiej, że nasi Młodzi Przyjaciele dolecieli do Pekinu i stamtąd rozpoczęli podróż nocnym autobusem w kierunku granicy mongolskiej, za którą spędzili między innymi 5 dni na koniu i 9 dni w busie. Prześledźmy te 318 zdjęć z Mongolii na spokojnie i z uwagą.
Lazurowe Wybrzeże nie jest miejscem dla gołodupców i z tego musimy sobie zdać sprawę. Kto nie ma miedzi, ten na Lazurowym nie siedzi, mówi znane przysłowie.
Przepraszam za marną jakość zdjęć, ale to nie mój aparat ;)
Z pomocą jednak ubogim jak my zawsze mogą przyjśc przeróżne programy lojalnościowe, w których ciułacie (w Miles and More zbiera się pisząc fikcyjne opinie w Holiday Checku, płacąc kartą kredytową w MBanku, czy prawdziwie niestety tankując na BP). Realnie uzbiera człowiek w ten sposób 15-20 tysięcy mil rocznie, za 15k + 280 zł poleci taki w sezonie do Nicei Lotem, ewntualnie za 33k każdą inną linią sojuszu Star Alliance. Problem jest z głowy, kiedy z Warszawy do Marsylii polecimy Ryanairem 150-400 PLN return), choć wtedy na Lazurowe mamy kawałek, globtroteria.pl zaleca w takim przypadku skupienie się na Prowansji i wybrzeżu Calanques.
Kolejny problem to nocleg. W miejscu gdzie domy kupuje się za 15 milionów euro, gdzie Wojciech Fibak ściąga poznane przez smsy dziewczyny, gdzie willę ma słynny nasz skandalista Roman Polański, nie może być tanio.
No i nie jest, choć w Nicei przy dworcu widziałem miejsce w dormie za 25 euro, ale jest to raczej wyjątek, niż reguła. Słynny bajzel w Saint Tropez na booking.com witał nas kwotami od 3000 PLN, za dobę rzecz jasna. Generalnie szykujemy się na kwoty od 100 euro w górę za dwójkę, chyba że standardowo posilimy się kolejnym programem lojalnościowym i przenocujemy na przykład w Park Inn Nicea Airport, gdzie nauczyłem się, że okna w takim hotelu są szczelne i to jest dobre, kiedy hotel ulokowany jest prawie na płycie lotniska.
Lotnisko w Nicei bardzo sympatyczne, wydarte morzu, od biedy można do Nicei dojśc bulwarem piechotą, to wersja dla skrajnie oszczędnych, generalnie jenak za 1,90 euro jedzie z pobliskiej stacji Saint Augustin pociąg. Do centrum on jedzie.
W Nicei co? W zasadzie jest fajny sobór imienia Mikołaja bodajże, schowany między blokami, coś a la Plac Czerwony pod palmami. Jest wzgórze, z którego napawamy się lazurem, jest Nice Vieux, czyli starówka, dużo eleganckich kamienic, w których mieszkają wyluzowani eleganccy starsi ludzie, choć zaskakująca jest ilośc gabinetów psychologicznych i psychiatrycznych (to nie to samo? 320 słonecznych dni w roku to mało?). Raczej jednak zabytków klasy zero nie stwierdzam.
Globtroteria zaleca na Niceę 1 pełny dzień, chyba że chcemy poleżeć na słynnych kamykach albo poszukać miejsca, gdzie wyzionął ducha Sławomir Mrożek.
Wzdłuż Lazurowego Wybrzeża tylko pociąg, lokalne Przewozy Regionalne.
W prawo jedzie on przez:
- Villefranche sur Mer - ok 2,50 euro - jedna z najgłębszych zatok świata, pociąg jedzie po plaży, urocze domki starówki
- Bealieu Sur Mer - ok 3,50 euro - stąd możliwy spacer do Villi Rotschilda (historia z cyklu on bogaty bankowiec, ona się nudziła w domu i sprowadzała mebelki i zwierzątka z zagranicy), wstęp niestety 12 euro, trochę się starzeje, była opcja otwartej bramki, z której nie skorzystałem, albo po prostu jestem już bardzo bogaty
- Eze - ok 3,50 euro, z tym, że to Eze Dolne, prawdziwe Eze, warte wszystkich pieniędzy jest na górze, jakieś 45 minut spacerem, fantastyczna bodajże średniowieczna twierdza
- Monaco - 4,60 euro, wszyscy znacie z Polsatu w maju, już nie podnieca mnie tak, jak 15 lat temu, nawet do kasyna wpuszczją już w szortach i klapkach, od kiedy Albert się ustatkował zrobiło się tam tak zwyczajnie
- i Menton, na granicy włoskiej, można sobie darować.
W lewo:
- Antibes - fajnie wygląda z okna pociągu
- Cannes - wielkie rozczarowanie, lepszy czerwony dywan mam pod stołem w salonie, a sam budynek festiwalowy przypomina ten budowany na Rondzie Grunwaldzkim, wypisz wymaluj bunkier Hitlera.
- Le Trayas - ciekawe kamieniste zatoki, choć te chorwackie pozwolę sobie postawić wyżej.
Dobra, to coś wrzućmy do pieca.
- pizza, spaghetti - od 8 do 12 euro
- Sałatka Nicejska, Sałatka Chevre (kozi ser, rekomendujemy razem z Michellin) - 8-14 euro
- Menu el Dia - znane z Hiszpanii, ciągną się za tym niedobre wspomnienia, pan kucharz daje co ma w kotle na dziś - od 17 do 29 euro - przystawka, drugie, deser
- coś z kuchni francuskiej - 15-30 euro
- bagietka - 2,50 euro
Po tą ostatnią tradycyjnie w Francji w kolejce ustawiają się wszystkie stany.
Drogo, ale czy w Grecji czy na Cyprze jest dużo taniej ?
Dobra, to może samochód ?
Najtańsze jak zwykle z rentalcars.com, zbierają wszystkie oferty i wypluwają najtaniej, tym sposobem zamiast 200 euro za 2 dni w Hertz zaplacilismy w tym samym Hertz ...100 euro (na Cyprze 130 euro kosztował tydzień...)
Jedziemy. Przygotujmy drobne i grube na najdroższe autostrady świata (można płacić też kartami kredytowymi). Koperta w Francji i Włoszech musi być opanowana do perfekcji, nierzadko miejsce jest mniejsze niż Twój samochód, a i tak musisz tam wjechać, bo innego nie będzie.
Słynny widok imienia Bonda na Monte Carlo, oczywiście Eze, La Turbie. Fotoradarów nie zauważyłem, ale to się jeszcze okaże, lubią odezwać sie po kilku miesiącach blokadą na karcie. Jedziemy w góry, to wszystko Alpy, pogranicze francusko-włoskie. Pikne te ich góry, można tam spotkać dobrych ludzi, ludzi gór, a nie zepsutych ludzi wybrzeża.
Warto ustawić wtedy azymut na kanion Verdun, najgłębszy kanion Europy, niech to będzie nasz europejski Grand Canyon. Jakkolwiek by człowiek nie jechał, będzie pięknie. Dziesiątki perfekcyjnych wiosek, gdzie nad każdą czuwa chyba sztab konserwatora zabytków, tzw. orle gniazda, nie wystaczy miejsca na karcie, nie bierzcie przypadkiem filmu 24ki. Weźcie 36kę.
Francuzi to chamy, nadęte platfusy i lenie, ale o otoczenie dbać potrafią.
Odpuścić można sobie Vence and St-Paul de Vence, wbrew temu, co będą Wam mówili.
Kanion to klasyka regionu, podróżujesz wysoko na skałach albo nisko po wodzie, czego tylko pragniesz.No i kolejne wioski, miasteczka, w każdym jakiś festyn, cyrk, grają w boule, piją wino, jedzą bagietki, uprawiają miłość francuską. Do znudzenia.
Jest i bungee jumping - 100 euro, podrożało od czasu kiedy się tym zajmowałem, od kiedy na bandżi wypadł mi dysk i trzeba było mnie zbierać.
Pokręćcie się po tych górach, dolinach i wracajacie, w kierunku miasteczka Cassis, gdzie stacjonował niejeden impresjonista, czyli pił alkohol, palił jointy, chodził na domówki i zmieniał kochanki. Port, zamek, starówka, morze, plaża - to się zawsze dobrze sprzedaje, a sprzedaje się jeszcze lepiej, jeśli obok są słynne Calanques - absolutne top of the top tego regionu. Fiordy ciągną się aż do Marsylii, zalecam spacer do En Vau - 2 h marszu w słońcu w jedną stronę, ale nagroda gwarantowana, mimo że od strony można nadpływają emeryci z Cassis, którzy płyną do En Vau za 15-20 euro. Kalanek jest coś koło 25, ale En Vau jest najlepsza, a my tylko takie odwiedzamy.
Na północ i zachód rozciąga sie Prowansja, ale to już na inną opowieść temat.
My kierujemy się w kierunku mekki młodych duchem 70latków i ich 20-letnich partnerek i ich jachtów i ich kolegów. Czyli Saint Tropez (zamieszczę tutaj poniżej barwny opis koleżanki Piżamki, w końcu to miasto żandarma i Brigitte Bardot). Po drodze kilka kolejnych orlich gniazd, moim faworytem jest Gassin i Ramatuelle, winiarnie, przeróżne hoteliki w zamkach, młynach, zagrodach, stajniach. Najwyższej klasy doznania wizualne, w końcu Francja nie bez przyczyny jest najczęściej odwiedzanym krajem świata...
Au revouir!
"Co do samego miasta, to warto wypić kieliszek rose w bar du port, w porcie - znależć miejsce w ogródku i obserwować celebrity przechadzające się z torbami od Chanel - Cavalli ma tam fioletową lódź zaparkowaną naprzeciwko i zazwyczaj leży rozparty jak stary mops na swoim leżaku na decku Duże szanse, że Eva Longoria będzie siedzieć obok.
Restauracje w porcie sę niedobre i drogie, polecam Place de Lices, z piwem w ręce możesz pograć w petanqe lub zjeść coś w miarę dobrego. We wtorki i soboty rano jest tam też "market" mieszanina chińczyka, antyków i żarcia - warto odwiedzić, chociażby dla bibelotów w kształcie świerszcza i mydła i powidła. Moim ulubionym zakatkiem w mieście są małe uliczki u "góry", warto jest się nimi przespacerować, choć przez moment możesz poczuć klimat tego starego St Tropez, a nie tego opanowanego przez Rosjan i Niemców. Muzeum jest całkiem niezłe - na pierwszym piętrze mają kilka fajnych obrazów impresjonistów (zostały one przekazane przez pra pra babcie mojego męża, gdyby choc jeden zatrzymali, to nie musiałabym teraz burgerów przerzucać w weekendy na Portobello.
Aha, koniecznie zjedz tartę tropezienne! Ten deser przypomina trochę papieską kremówkę, ale zamiast francuskiego ciasta jest normalne - przepis ten był wynaleziony przez polskiego cukiernika, ktory osiadł w St Tropez po wojnie, ta z Place De Lices, koło sklepu casino jest najlepsza. PS. Parking w Sain Tropez to ok. 2,5 euro/h, ale widok na zaparkowane jachty i mopsy - bezcenny!"
Tradycyjnie wakacje, czyli sezon ogórkowy w pełni. Igusia obiecała kompleksowy przewodnik po Sycylii, który na pewno cieszył by się ogromną popularnością, znając Waszą miłość do lotów Kraków - Trapani i Ryanaira. Niestety, ale wciąż widoczne są tylko zdjęcia, które powiedzą Wam jedno - Sycylia w długi weekend majowy może zaproponować Wam nawet śnieg!
Czyli jak odnaleźć się w Słonecznej Kalifornie, where it never rains. Jeśli powiemy, że wyjazd sponsoruje globtroteria.pl, to skłamiemy. Wyjazd sponsoruje Google.com, a Ania opowie nam jak ułożyć się tak daleko od pięknego Kraków Business Parku.