Namówiona przez znanego deskarza i kejciarza, Zenka Smetanę i jego małżonkę Anię, 8-osobowa ekipa ruszyła w kierunku Chorwacji. Zenek mówi, że jeśli deska na Chorwacji, to tylko na Peljesacu, czyli prawie pod Dubrownikiem. A Zenek vel Marcin Mika się zna.Kawał drogi, a wycieczka krótka, 5-dniowa, za 2 dni urlopu. Padł pomysł, aby pojechać na Chorwację przez Bośnię, przez Sarajewo i Mostar. I jest to pomysł poroniony, przed którym przestrzegam z całego serca ewentualnych naśladowców. To trakt, któremu ton nadają Golfy dwójki, chyba wszystkie te marki kończą swój żywot na bośniackich drogach, razem z traktorami, kombajnami, bryczkami i policjantami polującymi zza drzewa na niewinnych polskich kierowców. Droga dla koneserów, 1220 km w 17 godzin, 1450 km przez Austrię, Chorwację i Czechy przejedziemy w 15. Wopcji numer jeden oszczędzamy na chorwackiej autostradzie 30 euro, ale bardzo łatwo oszczędności stracić w kontaktach z mundurowymi. Chytry traci dwa razy, consensusem jest droga Kraków-Chyżne-Bańska-Budapeszt-Zagrzeb-Dubrownik.
Na Peljesacu rzeczywiście deskarski i kajtowy lans, wysmagani chłopcy całkiem nieźle sobie radzą na kanale między Korculą i Orebicem. Nie za bardzo jest jednak przed kim lansować, bo dziunie w tym czasie na Ibizie albo w ALL INCLUSIVE.Wieczory zalecamy w Korculi, to miejsce, skąd w świat ruszał Marco Polo.
Generalnie Chorwacja to wysoki współczynnik QUALITY/PRICE. Nie ma świata gofrów, baloników i kurczaków, bo jest za gorąco, żeby czymkolwiek handlować. Pogoda jest gwarantowana w umowie pobytu, a gospodarz nie robi inspekcji stanu pokojów, tylko co rano donosi "coś z drzewa".
Ceny - w sezonie to ok. 15 euro per persona czwórce, do 20 euro w dwójce. Oczywiście przy samym morzu, na końcu wsi będzie coś taniej. Zenek zna sposoby na wjazdy na kemping jako samotny wojownik, osoby do namiotu poznaje dopiero na miejscu, więc za nie nie płaci, i tak robią wszyscy... Polacy.
Reasumując.Globtroteria.pl zawsze gratuluje osobom wybierającym Chorwację jako miejsce zasłożonego urlopu.
Do Londynu Hajec rusza tak, jak
Pan Buk przykazał. Jedzie po pracy w czwartek do Balic autobusem 208
(jest godzina 20.00), spakowany do jednej walizki, jak worek ziemniaków
pakują go do samolotu Ryanair, gdzie wraz z młodzieżą uciekająca z
zielonej wyspy podróż mija mu słuchając reklamy papierosów smokefree. Jak zwykle w przypadku Ryanair jest przed czasem, czego dowodzą charakterystyczne fanfary. Bez cienia ironii
powiem, że Ryanair to najbardziej punktualne i solidne linie lotnicze,
które latają teraz po Europie. O 23 ląduje w Stansted.
Gabryś zaszalał - o 13.50 wyszedł z domu, posiedział w loungu, o
16.15 doleciał do Wiednia. O 19 został jednak zawrócony znad
Innsbrucka, znad głowy wypadły mu maski tlenowe - a przecież leci
najnowocześniejszą linią, gdzie bilety rzadko schodzą poniżej 1000
złotych. Wraca do Wiednia, o 22 dowiaduje się, że już nie poleci.
Autobusem transportują go do hotelu, który przypomina kolorami dom
publiczny, o 5 rano odbiera go bus. I w końcu o 10.30 rano dolatuje do
Londynu. 20 godzin w podróży, nowe znajomości, przygody.
Ryanair czy Austrian - wybór należy do Ciebie.
Londyn wita
standardowo - oddajmy głos Hajowi i jego smsowi - "Zimno, włosi w
puchówkach, lotnisko full, zalecam paszport czipowy, omija się tłok do
odprawy imigracyjnej. Do EasyBus (10 funtów) pakuje mnie pan Marek,
proponując od razu muzykę na full, co jest nielegalne ("nie mówcie ku..a
mojemu bossowi!"). Pomagam organizacyjnie, w nagrodę Pan Marek bierze
mnie 2 kursy wcześniej, finalnie trafiam do przytułku."
Zajmujemy miejsce w 5* Park Plaza on the River Bank. Hotel odpowiada
naszym wymaganiom, nie zgłaszamy specjalnych uwag, 60m2 apartamentu nas
zadowala. Przez okno widać Big Bena.
Kilka uwag przed kolejnym olimpiadami:
- szukanie biletów rozpoczynamy rok wcześniej - wtedy bilety wędrują do
krajowych komitetów olimpijskich, które rozprowadzają je przez
skorumpowane biura turystyczne; - bilet lotniczy kupujemy pół roku wcześniej - wtedy mamy szansę na jakąś okazję, szczególnie jak na egzotyczne kierunki jak Soczi czy Rio;
- dostępne w Internecie bilety kupujemy jak leci - nieważne czy jest to
mecz przeciągania liny San Marino - Wyspy Togo, czy 100 m i Usan Bolt - i
tak jesteśmy w stanie je sprzedać, cały czas pracuje program "Resale".
Zapotrzebowanie na bilety było tak duże, że pod stadionem nie było
koników. Nie mieli czego sprzedawać!
Wszystkie te powyższe informacje mogą okazać się science fiction - w
2014 igrzyska zawitają do Soczi, a Rosja to kraj cudów i dziwów. Byłem jak ta panna na wydaniu. Wybrzydzałem i w końcu nie wszedłem
do Parku Olimpijskiego. A trzeba było brać 2 miesiące temu bilety na
piłkę wodną kobiet, czy 1/16 piłki ręcznej, bo na pływanie i lekką
biletów nigdy nie było! Nie było poniżej 400 funtów... Czekałem na
gwiazdy, a nie starczyło nawet dla mnie skromnych dziewcząt z Toga.
W pierwszy dzień wizytujemy okolice Stadionu Olimpijskiego -
próbujemy sforsować zasieki, robimy kółeczko wokół obiektów, ale o
wejściu nie ma co marzyć. Chwila zawahania i podbiegają z sercem na ręku
wolontariusze - "w czymś pomóc, coś pan zgubił?" - oddalamy się jak
niepyszni w kierunku wioski, w której jest całodobowy monopol i
McDonald, i w której odbywają się najlepsze imprezy w tym roku w
Londynie. Poziom zabezpieczeń oceniam na 9,99999 / 10 - jedną
stutysięczną zostawiam dla Pilcha, który może znalazł by dziurę w
systemie.
Spotykamy Tomasza Zimocha, z którym razem przeprowadzamy transmisję do studia w Warszawie...
Wieczorem
Szermierka i Boks w Earls Court - na szermierkę trzeba mieć szybkie
oko, a w boksie i tak o wyniku zadecydują niezrozumiałe decyzje sędziów.
Powrót do domu całkowicie bezproblemowy, na każdym rogu w Londynie
stoją wolontariusze (15-90 lat), odnosi się wrażenie że proporcja jest
1:1 (na jednego kibica jeden wolontariusz).
Sobotę zaczynamy od
triathlonu - 1,5 km pływania w Hyde Parku (zaspaliśmy), 40 km na rowerze
(wokół pałacu królowej) i 10 km biegu (po parku). Słynną końcówkę, gdzie o wyniku zadecydowała fotokomórka, musieliśmy
odpuścić, bo otrzymaliśmy informację, że Anna Kiełbasińska (4x100 m, 200
m) prosi nas do wioski, ale okazał się to fałszywy alarm.
Szybki
transport do Earls Court i manto spuszczone Anglikom. Polska 3, oni
zero. Miłe złego początki w hali zbudowanej w 1937 roku. Atmosfera
raczej senna, choć trzeba przyznać, że już 2 godziny przed każdym
eventem wodzireje zabawiają gawiedź, są stanowiska, przy których można
pograć w siatkę (jeśli akurat jesteśmy na siatce), czy stoczyć bój
szermierczy jeśli odwiedzamy właśnie szermierkę... logiczne, prawda ?
Mecz się kończy i już wiemy co dalej, przed nami na stację wchodzi
grupa kibiców w sombrerach - oni też jadą na Wembley, gdzie wspólnie
oglądamy jak Meksyk pokonuje Senegal 4:2 - wystawiam stadionowi
najwyższe noty, bez problemów pomagamy umieścić na stacji Wembley Park
80 000 kibiców do metra.
Na koniec dnia chód na 20 km mężczyzn - zaliczany przez nas do
sportów debilnych, więc nie będziemy się rozpisywać. Pod Królową
oczywiście.
Londyn nie specjalnie zatłoczony, rezygnujemy z
wieczornego zwiedzania, które na pewno przerodziło by się w nocne, nie
daj Boże poranne, a my rano mamy zobowiązania - o 11 startuje maraton
kobiet! Pierwszą połowę oglądamy w telewizji, drugą na trasie, ciężko dopchać
się do pierwszego rzędu, gdzie dzielne kobiety pokonują kolejne
kilometry. Kibicujemy Polce ("daawaj, Polka, daaawaj" - mamy wątpliwości
jak ma na imię), ale zajmuje coś koło zaszczytnego punktowanego miejsca
20tego.
Jeszcze zapasy i Andrzej Wroński, medalista z Atlanty i Seulu,
podejrzewany o związki z Pershingiem, bardzo miły chłopak,
porozmawialiśmy o aktualnej sytuacji w polskich zapasach i środowiskach
Pruszkowa i Wołomina. I możemy wracać do kraju.
Noc zapadła nad Londynem, kiedy szofer metra dotknął mego ramienia,
mówiąc - "Panie Polak, proszę się obudzić, jesteśmy na Heathrow". Była
1.30, a samolot odlatywał o 6.40. Noclegi na lotniskowej podłodze to
nieodłączny element każdej niskobudżetowej produkcji, pardon, wyprawy.
Poniesione koszty 4-dniowego wyjazdu na igrzyska w Londynie:
575 złotych - bilety wstępu
350 złotych - coś na ciepło, owocki, kolka
Za wszystko zapłacone kartą Visa i absolutnie były to pieniądze zainwestowane lepiej niż w "Amber Gold".
Kolejny wyjazd zaczynamy dziś wieczorem. Nieco wakacyjny, mocno rekreacyjny, ale niezmiennie globtroteryjny. Kierunek Bałkany. Czasem trzeba zobaczyć, co w Europie piszczy. 12 dni, 9 krajów, 6 stolic, 3000km.
W planie:
Intensywne nic nie robienie w najmłodszym kraju w Europie czyli Czarnogórze.
Ciężka praca na jej plażach oraz wędrowanie wzrokiem na szczyty tytułowych gór.
Dodatkowo poszukamy snajperów na ulicach Sarajewa.
Pogadamy z mercedesową mafia w centrum Tirany.
W Skopje sprawdzimy co autor miał na myśli nazywając lokalsów "greckimi Słowianami".
Plan jak zwykle będzie zmieniał się dynamicznie a o wszystkim przeczytacie tylko na Globtroterii.
Planowany powrót na piłkę wieczorem w niedzielę 5.VIII
Globtroteria.pl sponsorem Igrzysk w Londynie (21.VII.2012)
Written by Jacek Gabryś
Letnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie 2012 to czwarta pod względem organizacji impreza sportowa w tym roku, którą globtroteria.pl
uświetnia swoją obecnością. Po cotygodniowym Orliku, ostatnim etapie
Tour de Pologne i Euro 2012 przychodzi czas na wizytę w stolicy Anglii
(Wielkiej Brytanii?). Udział w igrzyskach jest bardzo prosty, choć
minima nie każdemu z Was dane będzie wypełnić.
To pierwsza letnia olimpiada, którą każdy ubogi robotnik z Polski, taki dokładnie jak my, może odwiedzić. W 1992 roku, kiedy w Barcelonie grali i skakali, nasze pokolenie
interesowało się bardziej, czy Kulfon dalej będzie kręcił z Moniką. W
1996 roku - Atlanta - dla szczęśliwców, którzy mają ciocię z Ameryki i
która zgodziła się zasponsorować pobyt pod jej dachem. 2000 rok - Sydney
- zapomnij, choć z Marcinem zwizytowaliśmy obiekty 6 lat później i
potwierdzamy, że olimpiada się rzeczywiście odbyła. 2004 rok - Ateny -
tak, tu była szansa, byłem tam rok wcześniej i mam nawet olimpijski
plecak. 2008 rok to Pekin, nie miałem urlopu, byłem w pracy drugi
miesiąc.
No i teraz jest Londyn, który zaczyna się 27 lipca i trwa do 12 sierpnia.
Jak dotrzeć?
Hajec
- Ryanair.com, lot na czwartek 2 sierpnia, z Krakowa o 21.55 , powrót w
poniedziałek o 6.10 -> na teraz 644 zł, jeszcze kilka tygodni temu
za 280 zł. Oczywiście bilet "Return".
Gabryś - Milesandmore.com, lot na czwartek 2 sierpnia z Krakowa o 15.30,
powrót w poniedziałek o 6.40 -> 30 000 mil, kupowane na 2 tygodnie
przed wylotem.
Gdzie mieszkać ?
Przyzwoity mixed dorm w Londynie za 100 zł, w centrum, pełna koedukacja, Wspaniały Hotel.
Po ciężkiej, nieprzespanej nocy przenosimy się do Ubogiej, 5* nory
, jako specjalni goście Polskiego Związku Piłki Nożnej i nie
interesuje nas cena 343 funty za dobę.
Ostatnia noc to noc nostalgiczna i
spędzimy ją na lotnisku. To wspaniałe uczucie upodlić się na koniec
wyjazdu.
Zawsze pozostaje też poszukać na Naszej Klasie dawno nie widzianego
znajomego z podstawówki, poniżyć się i poprosić o nocleg. Polactwo w
Londynie jest jednak interesowne i bez paczki z Polski się nie obejdzie.
Jak poruszać się po Londynie ?
Masz bilety, załóżmy na piątek, na zawody w skokach na trampolinie lub
na przeciąganie liny (odpadło z programu igrzysk w 1920 roku) - przez
cały piątek jeździsz za darmo.
Jak kupić bilety ?
Na pewno do Londynu wyjechały też nasze koniki, szczyt formy szykują na przełom lipca i sierpnia. Przyciszone "bileciki, bileciki...", będzie rozchodziło się pod arenami w wielu językach. Oprócz kilku niedostępnych iwentów, jak mecze reprezentacji NBA, finał w
tenisa Radwańskiej czy ceremonii zamknięcia, wszystko do kupienia jest
tutaj - Oficjalna Strona Biletowa
- choć teraz już mocno przebrane. Ruch jest całą dobę, bilety można
odsprzedawać, w zasadzie rzucają nowy towar na półki 24 na 7. To co my mamy,
kosztowało po 20 funtów za łebka.
Nasz plan:
Piątek rano i popołudnie - co zaproponują konie (może być i
Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego) lub też skończymy na żenującym
sporcie typu łucznictwo czy badminton
Piątek 18.00 - 19.30 panowie zespołowo z szabelką, wraz z wręczeniem medali
Piątek 20.30 - 22.30 1/16 lania po mordzie panów, czyli boks 52 i 69 kg
Sobota rano - puszczamy panie do morderczego triathlonu, zaczynają o 9 w Hyde Parku, a sami...
Sobota 9.30 - 11.00 - ten mecz raczej odpuścimy (Niemcy - Tunezja), ale...
Sobota 11.30 - 13.00 - kibicujemy Polakom w siatkówkę, grają z
Wielką Brytanią, kwestią jedyną w tym meczu jest jak wielki to będzie
pogrom. Bilety na gry zespołowe sprzedawane są w pakiecie po 2 mecze, stąd ta nieszczęsna Tunezja....
Sobota 14.30 - 16.30 - wtedy umówieni jesteśmy na Wembley, grają w piłkę ćwierćfinał
Sobota 17.00 - 18.30 - polski sport narodowy, czyli chód mężczyzn na 20 km, pod oknami Królowej
Sobota wieczór - jak co tydzień bawimy się w londyńskich klubach, bo przecież tylko tam można się na poziomie zabawić...
Niedziela 11.00 - 13.30 - maraton kobiet, bo wszystko co najlepsze jest w życiu za darmo.
Niedziela - kombinujemy, szukamy dziur w olimpijskim systemie
bezpieczeństwa... jest jeszcze dużo czasu.... niech pomoże nam w tym olimpijski rozkład jazdy.
Zapraszamy przed telewizory, szukajcie nas na olimpijskich arenach, choć niekoniecznie będziemy zawsze bezpośrednio przy dekoracjach, czasami po prostu będziemy doglądać zza kurtyny...
Roma - czyli 'la dolce vita' i 'rzymskie wakacje'. Bardzo topowe, ale i zaściankowe miasto, które trzeba było w końcu zobaczyć, a kiedy do tego koszty pobytu w hotelu to 7 euro za cały pobyt... nie wypada nie skorzystać.
Długi weekend majowy rozpoczął się w kwietniowy piątek. Przejazd przez
Kraków zajął nam tyle samo czasu, co następujący po nim przejazd do
Wrocławia, mimo że jechaliśmy maksymalnie z przepisową prędkością 170
km/h. Koszmar. Masakra.
Cel: Dusseldorf. Skład: Ewa, Jacek, Michał, Maciek, kot Moris i pies Boris albo na odwrót.
Do Dusseldorfu sprawa jest prosta, 8-9 godzin, 1100 km, nieustająca
autostrada. W Zagłębiu Ruhry Niemcy postanowili trochę skomplikować
sprawę i autostrady zbudować w formie rozrzuconego na talerzu spaghetti,
wyłażą z każdego kąta, łączą się z nieobecnymi na poniższej mapie
drogami szybkiego ruchu i 4-pasmowymi drogami wojewódzkimi. Jak żyć?
Jeśli chodzi o jakość życia, to Dusseldorf jest ponoć 5-ty na świecie -
http://en.wikipedia.org/wiki/World%27s_Most_Livable_Cities -
przynajmniej było tak w 2010 roku, a nie wierzę, że od tego czasu się
wiele zmieniło. Atmosfera jest rzeczywiście sielankowa, nad Renem pasą
się owce, na starówce Niemcy celebrują przy kuflu jedno z dziesiątek
lokalnych świąt, wracając potem rowerami na podwójnym gazie do domu, bo w
Niemczech rowerzysta może mieć 1,6 promila alkoholu we krwi. Sielanki
dopełnia fakt, że nawet Niemki w Dusseldorfie są ładne.
Ale szkoda tam utknąć. Dlatego globtroteria.pl zaproponowała 2 ciekawe wycieczki.
Amsterdam - niczym człowieka nie może zaskoczyć. Jest piękny. Są rowery,
są mieszkalne barki, są odsłonięte okna, bo Holendrzy to starzy
ekshibicjoniści. Są kanały. Jest dzielnica Red Lights, a w zasadzie Red
Windows, są kofi szopy, z niewinnymi mufinkami, po których można
porządnie odlecieć i są pomarańczowe baloniki. Jest po prostu sielankowo
przewidywalnie.
No i Luksemburg. Kraj, który żyje tylko od poniedziałku do czwartku, bo w
czwartek wieczorem urzędnicy każdego ze 160 banków po prostu wracają do
swoich krajów. To niesprawiedliwy kraj. 1 miejsce na świecie po
względem PKB na mieszkańca (drugi jest bodajże Katar), a ropa po 1,27
euro, wino na stacji po 2,20 euro, 3% procentowy VAT. To
niesprawiedliwe, to okropne. Kraj pełen zamków, winnic, prawdopodobnie
kiedyś przeniesiemy tam siedzibę główną Globtroteria.pl.
Była jeszcze jedna wycieczka, w poszukiwaniu największych koparek na
świecie, do Grevenbroich, ale koparek w kopalni węgla brunatnego akurat
nie było, prawdopodobnie zostały gdzieś tymczasowo zgarażowane albo ukradli je Polacy.
Pora zapomnieć już o tym wyjeździe. W najbliższy piątek zdobywamy Beneluks. Brazylia, Beneluks - who cares! 110 zdjęć zebranych to stąd to stamtąd prezentujemy poniżej.