Drugi dzień w
Iranie rozpoczął się trochę niespodziewanie, bo obudziliśmy się o 10.30 zamiast
życzeniowej 9tej, a narodowy operator irański zablokował mi smsy i połączenia.
Nie odzyskałem ich do teraz.
W zasadzie
zablokowane jest wszystko, YouTube, Onet, gazeta.pl, Gmail ledwie dycha. Od
rana w telewizji irańskiej propaganda pracuje na pełnych obrotach. 3 wiadomości
dnia:
1. Strajkują
pielęgniarki w Montanie, służba zdrowia w USA w agonii.
2. Policja włoska
skatowała demonstrantów studentów, bodajże w Mediolanie.
3. Grecy
wieszcza, ze kryzys wykończy Unie. I na okrągło te wiadomości, przeplatane
relacja z narady wielebnych Ajatollahów.
Ruszyliśmy do
Golestan Palace, całkiem ciekawy obiekt otoczony przytłaczającymi bunkrami
Ministerstwa Propagandy i Spraw Wewnętrznych, wokół którego stacjonowała ekipa
na kształt ZOMO, gotowa krzewić w każdej chwili pokojowe zasady islamu.
Robienie zdjęć w okolicy, gdzie więcej mundurowych przeplatających się z
tajniakami udającymi lokalsów nie było wskazane, ale kilka fotek z rękawa, jak
na byłych agentów przystało, udało się zrobić. Rozmowa z miejscowymi często
kończy się wizyta tych ostatnich na posterunku za probe nawiązywania kontaktów
z międzynarodowym elementem szpiegowskim. Po Golestan Palace pora na wizytę w
kantorze walut, jesteśmy jedynymi, którzy dolary sprzedają (dziś 1$ to 28000
riali, jeszcze kilka dni temu było to 32000, ale rok temu 12000), do kantoru
wchodzimy z ochrona, przed wejściem kłębi się tłum, który dolary chce kupić. "Dolary
rzucili" - rozlega się jak za czasów kiedy w Polsce rzucali parówki,
wszystko to jednak w atmosferze dla nas przyjaznej, Persowie to kulturalni
ludzie, nie zamierzają atakować przybyszów z dalekiego Lechistanu.
Po wizycie w
Golestan Palace warto wyskoczyć do Muzeum Erbat, stare wiezienie z czasów
proamerykańskiego szacha, gdzie SAVAK, czyli tajna policja pana szacha
torturowała opozycję. Muzeum jest smutne, ale propaganda znów jedzie po
bandzie, wszyscy oprawcy wyjechali po upadku szacha do Izraela i USA i od razu znaleźli
prace w Mosadzie i CIA... Panowie Ajatollahowie nie wspominają nic o podobnym
wiezieniu, które dla ich celów znajduje się gdzieś pod Teheranem. Ale po
projekcji dostajemy soczek i ciastko na pocieszenie w cenie biletu (ok 5 zł).
Spotkana bardzo mila
skądinąd irańska rodzina przed długi czas opowiadała nam jak to islam jest doskonalszy
od chrześcijaństwa droga do perfekcji i doskonałości, wyrażając wielki smutek z
obrazoburczego filmu o Mahomecie i tym, ze Obama nie przyleciał i nie
przeprosił... Oni naprawdę przejęli się ta garażowa produkcja... Nasze głowy
przechodzą tu wirowanie jak uran w irańskiej elektrowni atomowej, ale odbywa
się to wg starożytnej sztuki tarof, czyli niczym nie mogącej zostać zmąconej uprzejmości....
Generalnie jednak
Teheran to "normalne" miasto, na ulicach widać porządne auta, kobiety
bardzo eleganckie, choć definitywnie nie wyzwolone, równie porządne, gorzej z
mężczyznami, którzy paradują w szarych koszulach i wysłużonych
garniturach.Jeszcze garść dzisiejszych cen - metro 25gr, 4 dzbanki herbaty, 2
szisze i 2 godzinne posiedzenie w miejscowej kawiarni - 15 zł za 4 osoby, pepsi
w puszce - 80gr, 2,5 USD za obiad....
Iran to zdecydowanie najtańszy kraj, w którym
bylem, a upadek riala jeszcze ta nieprzyzwoita taniość pogłębia. Tanie wakacje,
ale bez kobiet, używek i alkoholu ;) -> to oferuje Wam Iran. Doceniają ta
nasi rodacy, którzy na około 20 spotkanych obcokrajowców stanowią dotychczas
75%. Czekam na pierwsza relacja by Lukasz, a my w międzyczasie szykujemy się do
jutrzejszego wyjazdu do Qom - stolicy irańskiego kleru, oraz dalej do Kasham,
skąd już niedaleko do siedziby irańskiego programu atomowego, którego likwidacja
jest przecież naszym głównym zadaniem ;)
» Post Comment
» No Comments
There are no comments up to now.
|