Welcome to Belize - oznajmil spokojnym tonem pilot American Airlines.
Nam spokoj ducha zaburzal padajacy za oknem deszcz, coz - koniec pory
deszczowej niesie za soba ryzyko przelotnych, ale niezwykle
intensywnych opadow. Pare razy zaatakowal nas niespodziewany prysznic,
ale to nie przeszkodzilo sloncu pozostawic bolesnych czerwonych plam
na kilku czolach i ramionach co bardziej wrazliwych uczestnikow
wycieczki.
Z lotniska do Belize City dostac mozna sie jedynie taksowka
obslugiwana przez taxi union, co w praktyce oznacza mafie taksowkarska
(cos a la Taki, pamietacie?) Cena 25usd plus 5 dolkow za kolejna
osobe, ale przygarniety przez nas Amerykanin powinien wziac swoja, bo
przeciez "jak pojedzie z nami, to dzieci taksowkarzy nie beda mieli co
jesc przez 2 tygodnie".
Sama stolice zwiedzamy w 1.5h (a tak naprawde to najwieksze miasto -
70k - bo ze stolica po kolejnym huraganie sie wkurzyli I przeniesli do
barakow w glab ladu - Belmopan - 15k), jedzac w miedzyczasie lokalna
specjalnosc rice and beans z kurczakiem, w miejscowej jadlodajni Kat
3, z wychodkiem na zewnatrz, co w zaden sposob nie przeszkadza
szefowej kuchni w przygotowaniu godnego posilku.
45 min od stolicy lezy Caye Caulkier, wysepka z pocztowkowymi
widokami, pelna palm kokosowych i knajpek serwujacych swiezutkie
homary i zlowione pare godzin wczesniej roznorakie rybki. Kluczem
programu jest snorkowanie w rafie koralowej. My wybieramy half day
trip z trzema postojami za 30 usd. Pierwsze wejscie do wody nieco
rozczarowuje. Pare kolorowych rybek, roslinek leniwie falujacych na
koralowcach, "nuda, widzialem to w Egipcie", krzycza rozczarowani
globtroterzy. Na szczescie drugi postoj doprowadzil serce do 200
uderzen na minute i jednego z nas do abordazu lodki w tempie
nieznanym nawet lokalnym piratom. A to wszystko przez snujace sie
wokol plaszczki, ktore to przeciez zabily krola australijskiej dungli
i outbacku, Steva Irwina, znanego jako Crocodile Hunter. "No worries
mate, one atakuja tylko, gdy je dotkniesz" - mowil z usmiechem nasz
przewodnik, rownoczesnie wrzucajac do wody garsciami sardynki, co
spowodowalo pojawienie sie chmary rekinow. Trzeba miec grande cojones,
zeby na spokojnie miedzy nimi przeplynac i wrocic na lodz.
Po tych atrakcjach wielka wijaca sie morena (waz wodny) zrobila
umiarkowane wrazenie.
A byl tez bonus, z ktorego Jacek wyszedl z malym zadrapaniem reki.
Karmienie sardynkami wielkich harpunow mialo byc bezpiecznie, bo one
ponoc zebow nie maja. Coz twarde kosci szczeki tez robia krzywde.
Reasumujac - Caye Caulkier, transport na wyspe 15 USD return, nocleg
10 USD/os. Obiad od 5 do 15 USD, snoorkeling 30 USD. Do negocjacji.